wtorek, 28 grudnia 2010

Pocztówka z Disneylandu

- Dlaczego mnie nigdy tutaj nie zabrałeś? – zapytała z wyrzutem pomieszanym z zaskoczeniem Magda. Usta od razu otworzyły mi się do odpowiedzi. Ci z was, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze mam coś do powiedzenia. Po chwili dopiero zorientowałem się, że wyjątkowo głupio muszę wyglądać więc je zamknąłem. Nie miałem dobrej odpowiedzi.

Własne miasto staje się dla nas zupełnie oczywiste, jeśli nie pielęgnujemy w sobie tej radości odkrywania go, która ściga nas z jednego jego końca na drugi. Kiedy ulice stają się tylko drogami do jasno sprecyzowanego celu, a budynki oklejamy wyłącznie etykietami ich użyteczności, zanika ta podniecająca ciekawość, a zastępuje ją szara rzeczywistość. I nawet może być tak, że nie jest nam wcale z tym źle i nie spostrzeżemy, że coś takiego się stało, dopóki nie odwiedzą nas znajomi z poza miasta i nie każą się po nim oprowadzać.

środa, 22 grudnia 2010

Już nie tacy dzicy

- Czy ty wiesz, że Hey będzie miało koncert w warszawskiej Stodole i będą grali swoje stare, rockowe kawałki? – zapytała Magda ze Skypowego okienka, żując kolejną mandarynkę. Whow! Koncert Hey grającego swoje piosenki z lat ostrego brzmienia i początków oszałamiającej (jak na nasz kraj) kariery muzycznej? To trzeba zobaczyć. Już niedługo byliśmy właścicielami dwóch biletów, a Magda szykowała się do wyjazdu do stolicy. To miał być niezapomniany wieczór.

Jeszcze zanim dowiedzieliśmy się czy jest niezapomniany czy nie, okazało się, że na pewno jest mroźny. Uderzyliśmy przed koncertem do znanego Pubu “Zielona Gęś” i posililiśmy się nieco, na wypadek, gdyby trzeba było ciężko pracować łokciami w tłumie. Później jeszcze tylko kontrola przy drzwiach, odwiedziny w szatni i już spokojnie mogliśmy siedzieć na galeryjce popijając piwko i czekając na rozpoczęcie.

niedziela, 19 grudnia 2010

Matkę możecie pożegnać machaniem

Wiecie co to piernikzilla? No więc ja również nie wiedziałem, dopóki nie wziąłem udziału w jednej. Można wziąć w niej udział, bo jest to rodzaj spotkania, imprezy towarzyskiej wymyślonej przez ludzi związanych z Blipem. Co to Blip, nie będę tłumaczył. Na takiej imprezie chodzi o to, żeby piec świąteczne pierniki, choć właściwie to może bardziej samo pieczenie jest pretekstem do spotkania się? Dobra koniec pierniczenia, ja nie o tym miałem.

Kiedy wyszedłem ze wspomnianego spotkania, był już wieczór, a śnieżyca hulała w najlepsze nad Warszawą. Z Placu Politechniki wskoczyłem w ulicę Polną i zmierzałem w stronę Metra. Niestety radość ze średnio odśnieżonego chodnika skończyła się kilkadziesiąt metrów dalej, kiedy to natrafiłem na rozciągniętą w poprzek chodnika i wzdłuż całej kamienicy, szarfę w biało czerwone pasy. Krew mnie zalała.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Na zachodzie bez zmian

Bardzo znudziłem was już swoimi dziwacznymi wywodami o Wrocławiu i nie tylko? Mam nadzieję, że wytrzymacie jeszcze tę jedną, krótką podróż w nieodległe wspomnienia. Obiecuję, że tym razem będzie nieco normalniej.

Przy okazji poprzedniej mojej gościny na tym blogu, pisałem o pomnikach Wrocławia. Wśród komentarzy znalazł się ten od Manwe, sugerujący aby koniecznie zapoznać się z tablicami Geta Stankiewicza, więc z poczucia obowiązku pobiegłem je zobaczyć kiedy tylko wylądowałem we Wrocławiu.

niedziela, 12 grudnia 2010

Z głową w ramionach

Prześladują mnie mury. Może nie same mury, ale ściany. I nawet nie ściany, a budynki. Gapią się w moje plecy wklęsłymi oczodołami okien, kiedy jestem odwrócony i myślą, że nie zdaję sobie z tego sprawy. Wciskam głowę jeszcze mocniej pomiędzy ramiona i wydłużam krok, aby uciec ich drapieżnym spojrzeniom. Wiem, że są tam z tyłu i czuję ich gorące oddechy na karku, kiedy rozchylają bezdenne usta-wrota i próbują mnie połknąć. Wtedy odwracam się szybko przyjmując postawę ni to ataku ni ucieczki i gorączkowo szukam wroga. Gapią się na mnie bezczelnie, zastygnięte w wiekowych pozach, chcąc okłamać moje zmysły, uśpić gotowość i dopaść mnie.

sobota, 11 grudnia 2010

Kontrasty, napięcia i zakola

Miasto można oglądać na różne sposoby, tak samo je poznawać. Czasami tylko pobieżnie lustrujemy je nieuważnym okiem, innym razem poznajemy jego historię i szukamy zależności zakorzenionych w przeszłości. Innym razem próbujemy zintegrować się z mieszkańcami, stając się tkanką żywą ludzkiego mrowiska. Jednym z moich ulubionych sposobów smakowania miasta, jest kosztowanie jego smaków, o tym aspekcie jeszcze pewnie kiedyś napiszę, tymczasem zaś muszę powstrzymać napływające do ust strumienie płynu z podrażnionych wspomnieniami ślinianek. Dziś jednak napiszę o patrzeniu, choć nie do końca zapomnę o smakowaniu, bo wzrok również można nasycić. Zdecydowanie łatwo zrobić to w mieście takim jak Wrocław.

piątek, 10 grudnia 2010

Zajebiste rowery

Moja przyjaciółka mówi z przekąsem, że to, że jestem miły, to moja wada. Nie można być miłym dla wszystkich i w każdej sytuacji, powiada. Nie jestem miły dla wszystkich i w każdej sytuacji, ale to prawda, staram się nie mówić przykrych rzeczy, jeśli to czemuś nie służy, albo w danej chwili nie jest wskazane. Wolę mówić ludziom miłe rzeczy, nie kłamię przy tym, a raczej staram się znajdować te dobre strony. To grzech?

Nadmuchaj sobie żabę

- A widziałeś już dmuchanie żaby? – zapytał niewinnie Wojtek. Dobrze, że rozmawialiśmy przez skype’a bo minę musiałem mieć nietęgą. – To znaczy aplikację, którą napisaliśmy na iPhona, są w niej moje grafiki – wytłumaczył mój kolega, bezbłędnie odczytując ciszę po drugiej stronie łącza. Tak, to wszystko nagle stało się jaśniejsze.

Wojtek jest rysownikiem, poznaliśmy się w Warszawie, przez pewien czas mieszkaliśmy we wspólnym mieszkaniu. Co ciekawe ocierałem się o jego obecność jeszcze w Bielsku-Białej w słynnym sklepie rpgowym “Bard” na ulicy Celnej. Wojtek pomieszkiwał w moich okolicach zanim na dobrze przeprowadził się do Warszawy. Po prawdzie to również dzięki temu sklepowi w końcu na niego trafiłem, ale to długa historia i nie do końca na temat.

wtorek, 7 grudnia 2010

Za karę

Kiedy budzę się sam z siebie rano i czuję, że jestem wyspany, jestem szczęśliwy. Takie chwile bowiem nie zdarzają się często, zazwyczaj raczej walczę z ziewaniem i opadającymi powiekami. Jednak nawet te przyjemne przebudzenia potrafią się przerodzić w poranny horror, kiedy w kilka sekund po odzyskaniu świadomości zdajemy sobie sprawę, że zaspaliśmy… Tak jak ja ostatnio.

Miałem wstać po piątej rano, dzień był zaplanowany, a obowiązki rozłożone tak, aby wszystko co sobie zamierzyłem, udało się zrealizować. Telefon komórkowy, pełniący funkcję budzika, ustawiłem na dwie różne pory, ot tak na wszelki wypadek. Nie dopilnowałem tylko jednej rzeczy. Tego, żeby bateria była na tyle załadowana, aby przetrwała noc.

niedziela, 5 grudnia 2010

Tysiąc słów

Wiecie jak to czasami jest, kiedy coś po przyjrzeniu się bliżej, okazuje się być czymś innym niż się wydawało z pewnej oddali? Czasami jest to okropny zawód i powód do złości, ale zdarza się również, że nagle spostrzegamy, po raz kolejny ze zdziwieniem, że świat jest bogatszy niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Tak było z moją fotografią. Szukając sposobu na złożenie się od nowa, znalazłem sobie, w ramach robienia sobie dobrze, studia na kierunku fotografia.

Wracając po latach do szkoły, szedłem z przekonaniem, że co nieco wiem o tym jaki rodzaj fotografii mnie interesuje i czego w niej szukam. Fotoreportaż był dla mnie właściwie sensem istnienia fotografii w ogóle. Oczywiście inne jej dziedziny potrafiły zachwycać i intrygować, ale jednak obiektywność fotografii jako takiej zdawała się predestynować ją szczególnie do wiernego zapisu ludzkiej rzeczywistości.

Mit o obiektywizmie padł jako pierwszy, choć broniłem go zaciekle, wprawiając dziekana wydziału w coraz to lepszy nastrój.

środa, 1 grudnia 2010

To prawem go, to lewem

Być fotoreporterem to wcale nie taki łatwy kawałek chleba jak można by myśleć. Bardzo nieliczni adepci zawodu zdobywają rozgłos i stają się fotograficznymi gwiazdami. Niewielu też zdobywa w tej pracy duże pieniądze. Większość ciężko pracuje na swoje wypłaty, zmagając się z własnymi słabościami, ciężarem podejmowanych tematów i konkurencją.

Dziś zdjęcie zrobić może każdy i wszędzie. Często korzystając z nieobecności profesjonalnego fotografa, jednorazowo fotoreporterem staje się zwykły przechodzień, który wystarczająco szybko wyjął telefon komórkowy i wcisnął przycisk migawki zamontowanego w nim aparatu. Cóż z tego, że zdjęcie niedoskonałe, skoro “na gorąco”.

Powered by Blogger