czwartek, 28 lipca 2011

Fałszywo jesienne miniatury

Już wieczór. Siedzę w powyciąganych spodniach od dresu i t-shircie, w którym nie odważyłbym się wyjść na zewnątrz. Z potarganymi włosami i włochatą brodą, celującą we wszystkie strony świata, muszę wyglądać niczym jakiś nawiedzony prorok z hipermarketowego parkingu. Raz po raz sięgam po ogromny, czerwony kubek, z którego paruje gorąca, aromatyczna herbata. Pociągam siorbiący łyk i odstawiam go z dala od siebie, tak aby przypadkiem nie włożyć pędzelka do niego, zamiast do pojemniczka z mętną, wszechkolorową wodą.

Pędzel wędruje od szklanej fiolki z farbą na papierowy ręcznik, o który wycieram nadmiar farby. Szare smugi pozostawione przez grzeczne i wytrwałe włosie przywodzą na myśl strugi deszczu. Przenoszę pędzel na metalową figurę i cierpliwie miotełkuję ją, obserwując jak z czarnego płaszcza podkładu wyłania się konstrukcja modelu.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Się ma smykałkę, albo się jej nie ma?

Zazwyczaj uwielbiam tryb pracy jaki sobie wybrałem kilka lat temu, i którego dość konsekwentnie się trzymam. Wykonywane przeze mnie zawody pozwalają na nie wiązanie się z jednym pracodawcą, na samodzielne regulowanie czasu i miejsca pracy. Hasło-klucz “praca z domu” budzi często zazdrość u moich interlokutorów, zazwyczaj ludzi uwiązanych w korporacyjnym kieracie. Nie dajcie się zwieść, nigdy nie jest tak różowo.

Dochodzi w końcu do takich chwil, kiedy przez cały dzień “pyska” mogę otworzyć jedynie do mojej kotki, a tzw. elastyczny czas pracy oznacza, ni mniej ni więcej, to, że pracuje się caluteńki dzień, w nocy i nad ranem tak samo jak w południe. A to i tak zupełnie niezły stan rzeczy, bo wtedy przynajmniej jest szansa, że nam za tę pracę coś skapnie. Gorzej kiedy zleceń po prostu nie ma i człowiek zastanawia się czy zrezygnować z prądu czy jedzenia. Koniec, końców rezygnuje się z jedzenia, bo stały dopływ prądu może się przydać, żeby zarobić coś w przyszłości. Było nie było pracuję komputerem.

sobota, 16 lipca 2011

Jestem już Lekko Stronniczy

Z Internetem na dużą skalę zetknąłem się po raz pierwszy w roku 1996, na zajęciach z informatyki na mojej uczelni. Niby miałem uczyć się pisać funkcje w Pascalu, ale jakoś wolałem łazić po stronach, pisać emaile, i rozmawiać na IRCu. Chyba nikogo to nie dziwi? Wsiąknąłem w ten świat od razu i właściwie niemal bez przerwy od tamtej pory żyję w nim, oddychając cyfrowym powietrzem i gryząc bity. Nawet odbywając służbę w Wojsku Polskim, gdzieś na boku tworzyłem stronę internetową konwentu ConQuest. Ależ to był fun!

Można, jak myślę powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że od Internetu jestem uzależniony. Choć chyba nie jest to uzależnienie fizyczne, bo nie odczuwam bólu podczas przymusowego odłączenia, raczej jest to jakiś rodzaj niekończącej się ciekawości, co też w sieci jeszcze znajdę, co stworzą moi cybernetyczni znajomi, co stanie się częścią mojego dnia powszedniego.

środa, 13 lipca 2011

Na szklaneczce wystukując rytm

Właściwie nie ma o czym gadać. Rola Dr House’a w popularnym serialu, ustawiła życie odtwórcy głównej roli, Hugh Laurie, już na zawsze. Z jednej strony zarobił na niej ogromne pieniądze, z drugiej, co ważniejsze w przypadku aktora, sławę i popularność, które powodują, że jest chciany! Spowodowała również, że pewnie już nigdy nie uwolni się od kojarzenia go, niemal wyłącznie, z postacią genialnego, choć ciężkiego we współżyciu doktora. W przypadku Hugh Lauriego było by to jednak wyjątkowo niesprawiedliwe.

Podczas studiów na uniwersytecie Cambridge został członkiem, a później prezesem, słynnego już na wyspach, amatorskiego, uczelnianego teatru Footlights. Ciekawostką z tego okresu, opowiadaną przy każdej okazji, jest jego emocjonalny związek z Emmą Thompson, ale dla dalszej jego kariery znacznie ważniejsze było poznanie Stephana Fry’a, z którym przez wiele lat tworzył znakomity, sceniczny duet.

czwartek, 7 lipca 2011

Autobus tral la la!

Jest późny wieczór. W autobusie komunikacji miejskiej jest niewielu pasażerów. Jednym z nich jest mała, ciemnowłosa dziewczynka, która siedzi na kolanach swojej matki. Właściwie nie siedzi, bo przez całą podróż podskakuje niczym dżokej na wyścigowym rumaku i podśpiewuje pod nosem “autobus tral la la, autobus tral la la”. Żałuję, że nie byłem świadkiem tej sytuacji, opowiedziała mi ją pewna osoba, która wiele lat wcześniej siedziała na kolanach swojej mamy i podskakiwała niczym dżokej na wyścigowym rumaku.

Nie siedzę co prawda u nikogo na kolanach, ani nie mam niewątpliwego uroku kilkuletniego dziecka, nawet fizycznie nie podskakuje, ale w myślach powtarzam sobie “autobus tral la la”. Mam po temu powody!

niedziela, 3 lipca 2011

Impreza u Davida

Chyba jestem ofiarą “złych”, młodzieńczych lektur. Choć dziś w literaturze historycznej tendencja jest nieco odwrotna, to ja wychowałem się raczej na książkach Aleksandra Krawczuka, w których starożytny Rzym był perłą w koronie, ideałem, do którego należy dążyć, jedną z najwspanialszych cywilizacji w naszej historii. Zamiłowanie do antyku pozostało mocno we mnie, przede wszystkim do “okresu rzymskiego”, ale również po trochu do poprzedzającego go “okresu greckiego”.

Po trochu pewnie właśnie dlatego, w sztuce bardzo przypadł mi do gustu styl klasycystyczny, czerpiący garściami z antyku. Powrót do źródeł, zarówno w kompozycji i harmonii dzieł, ale również ideałów wyznawanych przez starożytnych, wyjątkowo udanie trafiał w moją wrażliwość. Ta budująca statyka, oszczędność form połączona z idealnym  porządkiem i wzniosłością charakteru dzieł ujmuje mnie i wzrusza do dzisiaj.

Powered by Blogger