środa, 14 września 2011

Pstrągiem pod prąd

Kiedy babcia wysyłała mnie po zakupy “do POMu”, znaczyło to po prawdzie sporą wyprawę, jak na te moje niewiele lat. Sklep przyklejony ścianą do “Państwowego Ośrodka Maszyn” mieścił się w sąsiedniej wiosce, ale tak to się złożyło, że nasz dom był ostatni we wsi, czy też, jak do dziś o tym myślę, pierwszy. Po wyjściu za bramę i przejściu drogi byłem już w sąsiedniej miejscowości.

Zbiegałem z naszej grapy na główną drogę i ruszałem wzdłuż tartaku, w stronę parku. Park był plątaniną krzaków, wysokich drzew i wiecznego błota. Tak się składało, że nieczystości z zakładu spuszczano wprost w to miejsce, przez które codziennie przechodziły setki ludzi. Większa część parku to było po prostu cuchnące bajorko, przez które przechodziło się wąską ścieżką wspinającą się w górę po zboczu, na którym stał sklep.

niedziela, 11 września 2011

Inny, choć taki sam

Szedłem wtedy korytarzem biurowca Elektrimu na ulicy Pańskiej. Skąd, albo dokąd? Nie mam już pojęcia. Wiem tylko, że przez otwarte drzwi sąsiedniego departamentu, zobaczyłem przedziwne zgromadzenie, wszystkich pracowników tej sali stojących przy radioodbiorniku. Wróciłem biegiem do swojego pokoju i włączyłem na głos jakąś relację. Po chwili wszyscy moi współpracownicy stali już obok mnie i podobnie jak ja, nie mogli uwierzyć w to co słyszą.

Przez długie godziny siedzieliśmy wszyscy przykuci do szklanych szyb monitorów, obserwując tę tragedię. Widzieliśmy kłęby dymu bijące w niebo ze stojących jeszcze wież, ludzi biegnących ulicami i stojących wysoko w oknach budynków, strażaków i ratowników, którzy w tej chwili nie mogli sobie pozwolić na zastygnięcie, tak jak my, tylko stanęli na wysokości zadania. Potem zobaczyliśmy upadające budynki World Trade Center i baliśmy się pomyśleć nawet, co to wszystko znaczy.

Powered by Blogger