tag:blogger.com,1999:blog-32533715576200477172024-02-08T14:39:44.626+01:00Dziki Gontsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.comBlogger89125tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-69996901296735584582013-11-19T15:54:00.001+01:002013-11-19T15:57:31.895+01:00… bo fascynuje mnie człowiek<p>Ciągle nie wiem gdzie jestem w swojej fotograficznej drodze. Mam w głowie tyle myśli o tym, jak powinna wyglądać moja praca. Czy tylko praca? Przecież chciałbym, żeby to było życie. Przyglądam się tym, których stawiam sobie za wzór, słucham przemyśleń ludzi, którzy żyją tym, czym ja powinienem. Staram się zrozumieć. Staram się wyobrazić siebie w przyszłości, kiedy będę mógł spojrzeć za siebie i podsumować swoją fotograficzną drogę. Czy to się zdarzy w ogóle?</p><p>Oglądam “<a href="http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/1231370" target="_blank">Czarną skrzynkę</a>”, dokument którego bohaterem jest <a href="http://www.tomasztomaszewski.com/" target="_blank">Tomasz Tomaszewski</a>. Dla National Geographic zjeździł świat, a jednak wrócił do Polski. To o tym miejscu na świecie chce robić zdjęcia, bo tu mieszkają najbardziej oczywiści bohaterowie jego esejów fotograficznych. Kiedyś Tomaszewski powiedział, że po powrocie do kraju nie mógł wyjść ze zdumienia, że nie zrobiono żadnego z tematów, które wymarzył sobie przed wyjazdem z Polski. Co to znaczy? Czy jesteśmy Eldorado dla dokumentalistów, czy może nikogo te sprawy już nie interesują?</p><a name='more'></a> <p>Pamiętam pierwszy materiał Tomaszewskiego po powrocie do kraju. “Rzut beretem” opowiadający o kondycji polskiej wsi oglądałem w warszawskim <a href="http://csw.art.pl/" target="_blank">CSW</a> i ciężko mi było oderwać się od każdego z czarnobiałych kadrów. To było coś co znałem z dzieciństwa, z własnej obserwacji współczesności, prawdziwe i niemal materialne. Wychodząc z galerii wymieniliśmy z moją towarzyszką wrażenia i okazało się, że do niej ten esej w ogóle nie trafił. Dlaczego? Czy to brak podobnych mnie doświadczeń, a może różne oczekiwania?</p><div align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-jpgcyrjMMJw/Uotndy-rJ_I/AAAAAAAAHCI/kXslU6dgfx8/w570-h385-no/19112013_tomaszewski.jpg" /><span class="photodesc">Fotografia z cyklu“Rzut beretem” <br />
autor: Tomasz Tomaszewski</span></div><p> </p><p>Już wtedy podświadomie wiedziałem co w fotografii mnie fascynuje. To człowiek. Bez jego obecności, czy to w materialnej postaci, czy w formie śladów jego działalności, fotografia nużyła mnie, wydawała się niepełna, pozbawiona pożądanego <em>punctum</em>. Naturalnym następstwem było postanowienie, że ja również będę fotografował CZŁOWIEKA. </p><p>Tomaszewskiego staram się śledzić na co dzień. Jego cykl o Śląsku zaskoczył kolorowymi zdjęciami, innymi od tych z “Rzutu beretem”, ale nie mniej oczarowującymi. Potem było Podlasie, dziś Tomaszewski mówi, ze chciałby zrobić w przyszłości materiał o Kaszubach, podkreśla że lubi ludzi, którzy dbają o swoją tożsamość, odrębność, codzienne rytuały. To podejście niczym z National Geographic, tyle że obiekt nieco mniej egzotyczny, ale przez to wcale nie mniej ciekawy. Bliższa koszula ciału…</p><p>Tylko, że niestety nadal nic to nie zmienia we mnie. Nie robię takich zdjęć, nie podejmuję tematów które kołaczą mi się po głowie. Czy to z lęku przed porażką mam taką blokadę? A może nie posiadam odpowiednich cech, które powinny charakteryzować fotografa eseistę, dokumentalistę, reportażystę? Tłumaczenie, że zawodowe zajmowanie się taką fotografią dla prasy jest bezcelowe, bo zawód ten przestał istnieć, nie wydaje się być wystarczające. No więc jaki powinienem być fotografując człowieka?</p><p>Pamiętam jak na warsztatach fotograficznych u Andrzeja Zygmuntowicza na Uniwersytecie Warszawskim, Hanka Musiałówna opowiadała o cieszącej się bardzo złą sławą ulicy Brzeskiej i materiale dla Polityki, który miała tam zrobić. Później w Biuletynie Fotograficznych “Świat Obrazu” (3/2009) przeczytałem tę samą opowieść i zmroziło mnie do szpiku kości. </p><p>Nie zamierzała pokazywać tego miejsca, nie udało się jej zrozumieć mieszkających tam ludzi ("<em>uznaliśmy dzieci z ulicy Brzeskiej za stworzenia obcego gatunku. Nie rozumieją ludzkiego języka...</em>"), wracając na “swoją stronę rzeki” otrząsała się niczym z brudu z doświadczenia ich poznawania i zastanawiała się jak zapobiec zarazie (“<em>W jaki sposób – myślałam wracając między ludzi – oczyścić miasto z niebezpiecznego elementu? Dzieciorobów wykastrować. Niemowlęta i przedszkolaków oddać do adopcji, młodociany narybek wyłapać i pod bronią ostrą wbić do łbów zasady obowiązujące w społeczeństwie ludzkim. Osobników nierokujących pozbawić życia za pomocą prądu lub innego humanitarnego środka…</em>”) i dokąd zmierza ludzkość (<em>Ze mną też nie jest najlepiej, skoro dopada mnie chwila tak okrutnego zwątpienia wobec bliźniego</em>).</p><p>Cholernie szczerze! Ciężko winić fotografkę za to jak mocno przeżyła temat dziennikarski, ale czy można w ogóle mówić o byciu fotografem, skoro autorka uznała, że wydrukowanie jakichkolwiek zdjęć z Brzeskiej w jednym z najpoczytniejszych tygodników byłoby niezasłużoną promocją tego miejsca? Słuchając Hanki Musiałówny wierzyłem w jej odczucia i myślałem, jakie straszne to musi być miejsce na ziemi.</p><p>Tymczasem Maciej Pisuk, niegdyś słuchacz tych samych warsztatów u Andrzeja Zygmuntowicza, podszedł do tematu Brzeskiej od zupełnie innej strony. Uznał, że największym lokalnym problemem tego miejsca jest stygmatyzowanie ludzi je zamieszkujących. Postanowił ich uczłowieczyć, pokazać ich twarz i udało mu się to w cyklu "Fotografie z Brzeskiej" pokazywanym w galeriach i na festiwalach. Obecnie można zobaczyć go również pod tytułem <a href="http://www.burnmagazine.org/essays/2013/06/maciej-pisuk-under-the-skin-photographs-from-brzeska-street/" target="_blank">"Under the Skin" na Burn Magazine</a>.</p><div align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-VEArZzj9oNY/Uot1ywQe6XI/AAAAAAAAHCY/Y2Pra2_ORvM/w570-h356-no/19112013_pisuk.jpg" /><span class="photodesc">Fotografia z cyklu “Under the Skin” <br />
autor: Maciej Pisuk</span></div><p> </p><p>Brzeska Macieja Pisuka to ta sama ulica, po której spacerowała Musiałówna, mieszkają na niej ci sami ludzi, z takimi samymi problemami. Tyle, że na czarnobiałych zdjęciach, które powstały jesteśmy w stanie poznać całe pokłady człowieczeństwa, którego fotoreporterka z Polityki nie potrafiła dostrzec. Bohaterowie dostają twarz, a wraz z nią własny głos. Skąd taka ogromna różnica? Jak to się stało, że ktoś z aparatem jednak potrafił dotrzeć do miejsca gdzie powinien znaleźć się wrażliwy na człowieka fotoreporter? </p><p>Kiedy w tej samej Polityce, czytam tekst “<a href="http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1524769,1,taka-warszawa-powoli-znika.read" target="_blank">Brzeska na żywo</a>” Marty Mazuś, traktujący o fotografiach Macieja Pisuka poznaję jeszcze bliżej bohaterów eseju. Adę i jej męża Marcina fotograf spotkał po raz pierwszy kiedy zawędrował na podwórko ich kamienicy i zapytał czy może zrobić im zdjęcie. Ada mówi: <em>Tu co weekend przewalają się tabuny fotografów. Wychodzisz na podwórko, cały tydzień zapieprzasz w robocie, chcesz odpocząć. A oni przychodzą, patrzą się na ciebie jak na małpę w cyrku. Myślą, czy zaraz nie rzucisz kamieniem, czy wywalisz język, czy poślesz wiązankę, a żadnemu do łba nie przyjdzie powiedzieć głupie dzień dobry. Maciek jako jeden z niewielu chciał się zintegrować, porozmawiał z nami, zapytał o coś</em>.</p><p>Co powoduje, że człowiek nie chce patrzeć na bliźniego przez pryzmat tego co ich łączy, a jedynie dzieli ludzi na kategorie? Dobrzy – źli, tak łatwo postawić kogoś po jednej stronie własnej linii demarkacyjnej, uprościć sobie świat, nie potrzebować zrozumieć. Posługując się szklanym okiem aparatu fotograficznego chciałbym poznawać ludzi, nie zamieniać się w bezmyślny przedmiot. Nie uda mi się uniknąć ocen tego co widzę i doświadczam, jednak nie chciałbym nigdy odwrócić się przez nie od człowieka, bo czuję, że było by to jakby odwrócić się od życia.</p><p>Czy fotografia będzie moim życiem?</p><br />
tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-20347592788082808092013-07-01T01:47:00.001+02:002013-07-01T01:49:05.425+02:00Stary koń czyli wędrówki w przeszłość<p>Nowy rok, stary temat. Nominacje do <a href="http://www.zajdel.art.pl/" target="_blank">Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla</a> w kategorii powieść i opowiadanie zostały ogłoszone. Od razu też podniosła się dyskusja o jakości nominacji, tego co się godzi a co nie i co, czego jest przyczyną. Temat naprawdę nienowy, a dla związanych za fandomem chyba już trochę nudny. No bo ileż czasu można to samo? Nominacje mogą się podobać, albo nie. Jedynym co można zrobić to głosować i liczyć na to, że wygrają jednak “nasi” faworyci.</p><p>Mnie też nie wszystkie propozycje odpowiadają, postanowiłem być więc lepiej przygotowany niż rok temu, kiedy nie znałem prawie wszystkich nominowanych do nagrody powieści i zaraz po nominacjach zabrać się ostro za czytanie. Okazało się to jednak wcale nie takie łatwe…</p><a name='more'></a> <p>Spośród pięciu nominowanych powieści, tylko jedna jest samodzielnym utworem, pozostałe to kontynuacje cykli książkowych. Aż trzy z nich to czwarte tomy cyklu, a jeden jest “zaledwie” tomem trzecim. Przynajmniej dwóch z tych serii nie miałem zamiaru zaczynać czytać, a czy bez tego uda mi się ocenić pretendujący do nagrody tom? Dodatkowo w tym roku sprawa wygląda bardzo ciekawie, ponieważ wszyscy nominowani do nagrody już zostali statuetką popularnego “Zajdla” uhonorowani wcześniej. Łącząc więc oba powyższe fakty, przyjdzie nam uznać po raz kolejny mądrość inż. Mamonia i stwierdzić, że najbardziej lubimy to, co już znamy.</p><p><img style="border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid; border-bottom: #cccccc 1px solid; float: right; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline" align="right" src="https://lh5.googleusercontent.com/-AXQiAJnP3P0/UdC-n0fpl7I/AAAAAAAAG2k/Yr-AS9Rwr6Y/s350/01072013_czarne.jpg" />Cóż począć, chwyciłem za to co było najbardziej oczywiste w zestawieniu, co jednak sprawiło mi ogromną przyjemność, bo na “<a href="http://www.powergraph.pl/czarne" target="_blank">Czarne</a>”, nową książkę Ani Kańtoch miałem wielką ochotę już od pewnego czasu. Oto więc jestem, siedzę w wygodnym krześle, przy stole, na którym paruje ciepła herbata, tuż obok miseczka z sezonowymi owocami do podjadania. Jest pierwsza nad ranem a mój umysł krąży w ślad za słowami, które pochłaniam oczami.</p><p>Od samego początku klimat jest gęsty, choć jeszcze jest spokojnie. Wiem, że Ania Kańtoch potrafi być bardzo bezkompromisowa w swoich opowieściach i dalej na pewno będzie ciężej. Tymczasem jednak uciekam za bohaterką myślami ku wakacjom z mojego dzieciństwa. Za sprawą wspomnień jej bohaterów pojawiają się moje, tego dziecięcego, beztroskiego i bogatego w zachwyty odkrywania świata. Mimo, że jest noc, skóra zaczyna pachnieć letnim słońcem, powietrze wkoło nabiera konsystencji miodu i dałbym słowo, że słyszę jednostajny dźwięk pszczelego lotu nad głową. I nagle pojawia się obraz, zapomniany i przed chwilą jeszcze nieistniejący, a nagle zapełniający całą moją świadomość!</p><p>Wiecie? Lubię surfując w sieci oglądać strony z projektami architektonicznymi. Nauczyła mnie tego moja przyjaciółka i weszło mi to w zwyczaj. Współczesne projekty zachwycają mnie, łączenie oszałamiającej estetyki z prostą funkcjonalnością wprowadza mnie w euforyczne stany, chciałoby się mieć, mieszkać, być w takich miejscach każdego dnia. Cieszyć się tym otoczeniem stworzonym tylko dla nas. Pośród takich funkcji nowoczesnego mieszkania czy domu najbardziej lubię pomysły na kącik czytelniczy. Często wciśnięty gdzieś pomiędzy inne pomieszczenia, z dużą ilość poduch, na których można siedzieć, z ogromnym oknem jako źródłem światła, no i oczywiście z tymi zgrabnymi regałami zapełnionymi książkami. Moje wspomnienie z dzieciństwa uświadamia mi, że zawsze pragnąłem takiego miejsca. Ba! Ja niegdyś go miałem!</p><p>Kiedy jeszcze całą rodziną mieszkaliśmy w domu dziadków, miejscem w nim najbardziej tajemniczym, a też częściowo zakazanym był obszerny strych, który służył za magazyn i trochę graciarnię. To właśnie wkradając się na niego odkrywałem archiwalne roczniki “Świata Młodych” najmłodszego brata mojego ojca, czy kartony pełne książek. “Tygrysy” mojego dziadka, książki historyczne drugiego stryja, książki młodzieżowe, właściwie niewiadomej własności. </p><p><img style="border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid; border-bottom: #cccccc 1px solid; float: right; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-pf-BzgYS_JE/UdC-n_vKeeI/AAAAAAAAG2o/UXwSbWtlpkQ/s350/01072013_starykon.jpg" />Pewnego razu kiedy przeszukiwałem jedno z tych pudeł, w moje ręce trafiła książka, która rozpaliła moje zmysły i częściowo “obwiniam” ją za dorosłe zainteresowania. Wtedy oczywiście nie mogłem jeszcze tego wiedzieć. Niebieska okładka, autor: Tomasz Jurasz i długaśny tytuł “Stary Koń czyli wędrówki ku tajemniczym historiom”. </p><p>Aby lepiej zobaczyć co to takiego, zabrałem książkę w kierunku jednego z dość niewysokich okien i usiadłem opierając się plecami o z dawna nieużywany gołębnik, aby po chwili zatonąć w lekturze. Młodzi bohaterowie, tajemnica portretu “babci z wąsami”, wielgachny rebus do rozwikłania, a potem zamki, rycerze, skarby… Tajemnice historii. Macie jakieś pytania? Dopiero nawoływania mojej mamy na obiad, wypędziły mnie ze strychu. Przecież nie wiedziała gdzie jestem i raczej nie pochwaliła by tego, że wszedłem na teren z grubsza dla dzieci zakazany.</p><p>Kiedy wróciłem później na strych, przygotowałem się już nieco lepiej. Spośród przeróżnych sprzętów wypełniających to miejsce, wygrzebałem fotel samochodowy i dociągnąłem go do gołębnika. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak dobry punkt przypadkowo obrałem. Cisza i spokój zapewniały znakomite miejsce do czytania, a takie warunki lubiłem najbardziej (moi kuzyni, którzy całymi dniami biegali i krzyczeli po całej okolicy, skarżyli się często mojej mamie, że jestem “jakiś dziki” bo wolę siedzieć sam). Okno zaś zapewniało nie tylko źródło niezbędnego światła, ale też znakomity, wysoko osadzony punkt obserwacyjny, który pozwalał mi się orientować w tym co też dzieje się w najbliższym otoczeniu domu.</p><p>Książka skończyła się szybko. Zbyt szybko jeśli byście spytali chuderlawego chłopaka z tamtych czasów, jakim byłem. Po niej jednak przyszły następne, a miejsce na strychu stało się moim standardowym stanowiskiem. Raz jednak w przypływie euforii opowiedziałem o nim kuzynowi i zaprosiłem go do siebie. Moja babcia odkryła gdzie też znikamy na wiele godzin i zrobiła nam straszną burę. Później wracałem tam jeszcze, ale już znacznie rzadziej.</p><p>Uśmiecham się do wspomnień nad otwartą stroną “Czarnego”. Uwielbiam takie powroty, tą odradzającą się świadomość tego “skąd” jestem. Podobne uczucie towarzyszyło mi podczas zwiedzania wystawy fotografii Tomasza Tomaszewskiego z cyklu “Rzut beretem” w warszawskim CKW Zamek, ale to już całkiem inna historia.</p><p>Teraz idę spać. Książka kusi, ale trzeba odpocząć przed dniem pracy. Do głosowania na "Zajdle” zostało mi jeszcze trochę czasu. </p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-779284220383770692013-05-14T15:08:00.000+02:002013-05-14T15:12:20.136+02:00Chce mi się iść...<p>Lubię prowadzić samochód. Czynność ta sprawia mi sporą przyjemność, choć przez 35 lat swojego życia obywałem się bez umiejętności kierowania pojazdami mechanicznymi. Co się zatem zmieniło? Można powiedzieć, że nowość w moim życiu pojawiła się wraz z potrzebą zawodową i życiową. Szybkie przemieszczanie się przyszło z wygodą, która obezwładnia i przyzwyczaja do pozyskanej swobody, niezależnie od tego jak dużo nas to kosztuje. I nie tylko o koszcie materialnym tutaj piszę.</p><p>Szybko okazało się, że choć łatwiej mi zaplanować bycie gdzieś w określonej porze dnia czy tygodnia, to spadła ilość przeczytanych w miesiącu książek. Nic dziwnego skoro głównie w transporcie publicznym miałem te dwie godziny dziennie, aby zanurzyć się w powieść, czy zbiór opowiadań. Co innego było jednak jeszcze bardziej zaskakujące. Mimo pozornej łatwości docierania gdzie chcę, w niektórych miejscach przestałem w ogóle bywać. Nie były one bowiem wcześniej celem mojej podróży, zazwyczaj po prostu znajdowały się na drodze z … do.</p><a name='more'></a><br />
<p>Jest jeszcze jeden prawdziwy luksus wynikający z faktu używania samochodu. Nareszcie mam przestrzeń zarezerwowaną tylko dla siebie, bez ścisku, tłoku, bez możliwości posadzenia tyłka na fotelu, bez przykrych niespodzianek zapachowo-wzrokowych. Jednak nie tylko dobre rzeczy wynikają z takiego stanu rzeczy. Już na początku swojego mieszkania we Wrocławiu zauważyłem, że ludzie są tutaj jakoś bardziej otwarci na drugiego człowieka i bardzo mi się to spodobało. Przypadkowe rozmowy w tramwaju, dziwne spotkania na ulicy, tego niestety również się pozbawiłem zamykając się w mojej luksusowej klatce.</p><p>Pamiętam, że wielokroć tłumaczyłem, jeszcze w Warszawie, że uwielbiam mieszkać w centrum, że potrzebuję tego ruchu, tłumu, życia wokół mnie niezależnie od pory dnia i nocy. Że nie przeszkadza mi nieustający szum za oknem, a wręcz go potrzebuję. </p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ZdoB1JbPS-4/UZI0quRiU9I/AAAAAAAAGvY/E8PS1psynCw/s520/14052013_wroc2.jpg" /><span class="photodesc">foto: Sławek Okrzesik</span></p><p><p>Był taki moment w moim życiu, kiedy rzuciło mnie na Chomiczówkę w Warszawie. Zwykłe mieszkanko w zwykłym sypialnianym bloku, na sypialnianym osiedlu, zamieszkałym raczej przez starszych i dużo starszych ode mnie ludzi. Tak się złożyło że pracowałem również w okolicy, nieco ponad kilometr w linii prostej, w której niestety nie dało się podróżować ponieważ na drodze stało bemowskie lotnisko. I tak dzień w dzień, przez długie pół roku, człapałem wzdłuż betonowej arterii jaką jest ul. Powstańców Śląskich, szarpany wiatrem, który wzdłuż tej ulicy wyganiał z miasta smog. Kiedy wracałem do domu, idąc przez puste osiedle, widząc że mieszkańcy po ciepłych obiadach zasiedli już przed swoimi telewizorami, kolorującymi na niebiesko firany w oknach, czułem jak ogarnia mnie straszliwe zmęczenie. Fizycznie nie wytrzymywałem, padałem na swoje łóżko i zasypiałem o 19-tej, lub o 20-tej. To było straszne.</p><p>Wkrótce potem wróciłem jednak do centrum, w pobliże Placu Unii Lubelskiej i naprawdę odżyłem. Znów mogłem pracować, aktywnie odpoczywać, czuć energię płynącą z ruchu, z obecności ludzi, z tego tętna jakie podskórnie pulsuje pod ulicami centrów miast. Nie rozumiałem tego, ale nie przeszkadzało mi to. Tak było i tego trzeba mi się było trzymać. Trochę czasu minęło od tamtych dni, ale przeświadczenie o tym, że przedmieścia nie są dla mnie pozostało i ma się dobrze. Może kiedyś zmęczę się takim życiem i zapragnę czegoś innego? Póki co nie wydaje mi się to jednak prawdopodobne.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-EFdxAJnkYok/UZI0ptLtOVI/AAAAAAAAGvQ/-5SnvXc52H0/s320/14052013_planetedoc.jpg" />Skąd ten cały wywód i wspomnienia? Skąd w ogóle notka na blogu porzuconym od wielu miesięcy? Sprawa jest prostsza niż by się mogło wydawać, znów mnie coś popchnęło ku takim rozmyślaniom. Od niedzieli we Wrocławiu mamy po raz drugi okazję brać udział w <a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=page&i=913" target="_blank">Planete+ Doc Film Festival</a> i skrzętnie z tej możliwości korzystam. Jak na razie jestem bardzo zadowolony z wybranych przeze mnie filmów, zwłaszcza zaś z jednej pozycji.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh4.googleusercontent.com/-kYbC4rPW4_A/UZI0plkb8_I/AAAAAAAAGvI/xdF8zZaWPPA/s320/14052013_ludzkiwymiar.jpg" />“<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=1801" target="_blank">Ludzki wymiar</a>” to duński dokument z 2012 roku, wyreżyserowany przez Andreasa Dalsgaarda. Pokazywany jest on w arcyciekawej sekcji, pod wiele mówiącą nazwą: “<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=program&sekcja=973&edycja=1" target="_blank">Miasto jest nasze</a>”. Podążając za filozofią urbanistyczną duńskiego architekta <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Jan_Gehl" target="_blank">Jana Gehla</a> i jego “wyznawców”, poznajemy esencję prowadzonej przez niego działalności jaką jest przywrócenie obszarów miejskich pieszemu i rowerzyście, odbierając je wpierw samochodom. Na kilku, znakomicie wybranych przykładach miast, poznajemy nie tylko samą ideę takiej zmiany, ale mamy szansę zobaczyć, jak praktycznie można tego dokonać, że to nie tylko teoretyczna koncepcja, ale również eksperyment, który już powiódł się i sięga po niego coraz więcej metropolii.</p><p>Nie będę zdradzał fabuły filmu, bo bardzo zachęcam do jego obejrzenia, ja jednak siedziałem na seansie z rosnącym uczuciem znajomego swędzenia pod skórą. Tak. Tak! Tak!!! Chciało mi się krzyczeć. Ja to wszystko rozumiem i tak właśnie jest! Ludzie instynktownie żyli w społecznościach, które miały pozwalać im na kontakt ze sobą, na przebywanie w swoim towarzystwie, na cieszenie się sobą i ładowanie dzięki innym swoich bateryjek, rozwijania energii do działania i szukania inspiracji! Zatłoczone deptaki, zakręty ścieżek, na których dochodziło do spotkania z innym człowiekiem, zacienione alejki, w którym wypoczywało się od gwaru ciesząc się zimnym płynem i towarzystwem bliźniego. To dlatego stare miasta pociągają nas swoim klimatem, dlatego podwórka nęcą intymnością, po to potrzebne są nam kilometry tras spacerowych, ale nie prowadzące gdzieś tam przed siebie, ale w poprzek i dookoła.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-cuSjsnmq6lg/UZI0powq79I/AAAAAAAAGvM/qVpKUwLWCfk/s520/14052013_wroc1.jpg" /><span class="photodesc">Foto: Sławek Okrzesik</span></p><p><p>Po wyjściu z kina zachciało mi się iść przed siebie, zamieszkać jeszcze bliżej centrum miasta, popedałować na rowerze, napisać tę notkę choć od miesięcy nie miałem determinacji aby spisać choć jedną ze swoich myśli, a przecież było ich sporo. Życie w próżni nie istnieje dla mnie, z dala od innych ludzi również nie. Myślami wracam do wąskich, wspaniałych uliczek Pueblo Pedrola, po których prowadził mnie Czarek a ja zachwycałem się tym, jak Hiszpanie lubią być blisko siebie.</p><p>Wracam moim mili na bloga i wracam do cieszenia się towarzystwem ludzi, tych prawdziwych a nie tylko wirtualnych. Zaglądajcie czasem do mnie.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-87652895165309006792012-11-02T12:10:00.001+01:002012-11-02T12:11:14.995+01:00Dlatego że byliście<p>Rodzice przyjechali odwiedzić mnie we Wrocławiu, wraz z nimi mój najmłodszy brat. Chcę im pokazać coś ładnego w mieście. Wychodzimy z mieszkania i idziemy w kierunku przystanku komunikacji miejskiej. Droga zadziwiająco przypomina tę na przystanek PKS w mojej rodzinnej wsi. Przechodzimy pod zwalistą konstrukcją mostu, po prawej mijamy miejsce letnich kąpieli i zakręcającą po łuku drogą, pamiętającą znacznie lepsze czasy, dochodzimy do murowanej bryły wiaty. </p><p>Brat ma ze sobą rower, prowadzi go obok siebie wytrwale, nie chcąc wyprzedzać nas zbytnio. Z tym rowerem będzie problem kiedy podjedzie autobus miejski. Ten, który się właśnie zbliża jest straszliwie zapchany, ale szczęśliwie ma w tylnej części ogromne nadkole, na którym nie sposób usiąść, ale można bezpiecznie położyć na nim rower. Nigdy w życiu nie widziałem takiego autobusu. Rodzice wsiadają z tyłu, ja przednimi drzwiami, muszę kupić dla nas bilety u kierowcy. Przedziela nas tłum pasażerów.</p><a name='more'></a><br />
<p>Kiedy kupuję bilety słyszę jakieś zamieszanie z tyłu, rośnie we mnie niepokój, w jakiś sposób wiem, że dotyczy to mojej rodziny. Kasuję bilety i czekam na przystanek, aby wybiec przednimi drzwiami i wsiąść z tyłu. Jestem zdziwiony, jest spokojnie, tylko mój brat, który w międzyczasie zamienił się w drugiego, nieco starszego, stoi wciśnięty w róg i posępnie patrzy w pustkę, którą jego umysł stworzył specjalnie w tym celu dla niego.</p><p>Podchodzę do brata. Choć widzę, że to ten starszy z nich, uczucia jakie do niego żywię są nadal bardzo opiekuńcze, jak do tego najmłodszego. Pytam go co się stało? Starając się bagatelizować słowa, które wypowiada, jednocześnie jest tak pełen goryczy. Mówi, że “oni” zaczepiali go bo nosi kurtkę z kożuszkiem. Dzieci potrafię być okrutne, choć te są wysokie, łyse i z pozbawionymi inteligencji maskami przylepionymi do twarzy. Pocieszam brata(ci), że nie ma się powodu przejmować idiotami, ja sam, wskazuję, też noszę kurtkę z kożuszkiem.</p><p>Wysiadamy chwilę później, nie wiem ile trwała podróż, ale w rzeczywistym świecie jestem już pewien, że jestem w rodzinnych stronach, ledwo kilometr od domu. Idziemy wzdłuż wielorodzinnych domów stojących przy drodze, szczęśliwy mówię rodzicom, że idziemy w odwiedziny do kogoś, z kim spotkanie na pewno będzie im miłe. W głębi głowy jednak nawet ja nie wiem do kogo, tylko istota poruszająca pacynką jaką się stałem, ma tę wiedzę i nie chce się nią dzielić.</p><p>Rower brata zniknął, ale nie budzi to niczyjej obawy. Niemalże gęsiego idziemy pozbawionym chodnika poboczem i oglądamy fasady domów. Na niektórych z nich widzę duże litery, układające się w imiona i nazwiska kobiet. Nie wiem skąd, ale wiem, że to imiona i nazwiska zmarłych w tych domach. Same litery też są niezwykłe. Wycięte z grubej tektury, wypełnione kawałkami scen jak z późnośredniowiecznych obrazów religijnych. Dziesiątki ciekawskich główek spogląda jak przez okna do naszej rzeczywistości, sceny realistyczne zlewają się z symbolicznymi, ludzie w objęciach kościotrupów, wózki ciągnione przez osły, a wszystko w barwach brązów i żółci.</p><p>Rodzina zwraca uwagę na te literki, a ja dzielę się z nimi swoimi przemyśleniami. Skąd się wzięły? <em>Robi je miejscowy, wioskowy rzemieślnik</em> – mówię i na potwierdzenie swoich słów wskazuję na tablicę ogłoszeniową, na której wisi “kompletny” obraz, z alegorycznymi scenami, ciekawskimi ludźmi, kościotrupami i osiołkami. Wisi jakby czekając aż ktoś weźmie ogromne nożyczki i wytnie z niego literki na front kolejnego domu.</p><p>Nie daje mi to spokoju, nie wiem dlaczego uważam, że te osoby umarły? Jakby ma uspokojenie mojej niepewności przed oczyma rozgrywa się scena, mająca utwierdzić mnie w swoich racjach. Przez okno jednego z TYCH domów widzę ludzi o martwym wyrazie twarzy, krzątających się wkoło stołu, na którym otwarte leżą kartonowe pudła. Zupełnie takie, jak w hollywoodzkich filmach, do których swoje rzeczy osobiste pakują ludzie, którzy zostali zwolnieni z pracy. Tutaj również trwa pakowanie przedmiotów, które zmarłej nie będą już potrzebne.</p><p>Wchodzimy do jednego z domów. Czy ja to zaproponowałem? Czy jesteśmy u celu obiecanej rodzicom wizyty? Wnętrze przypomina dom mojej babci, nagle znalazłem się kilkaset kilometrów dalej w naszej rzeczywistości. Nie wiem co dzieje się z bratem, moi rodzice idą  do przodu a ja nagle zdaję sobie sprawę, że w ręce trzymam przedziwny przedmiot wykonany z filcu. Przypomina fez, ale ma zaszytą dolną część i nie da się założyć go na głowę. </p><p>Kiedy mijam kuchnię fez nagle ożywa w moich rękach, jednostajnym rytmem, niby biciem serca ukrytego w środku, które nasila się im bliżej drzwi do kuchni jestem. Wchodzę do środka i widzę trzech muzyków. Nie wiem skąd wiem, że są muzykami, nigdzie nie widać żadnych instrumentów. Wszyscy ubrani są na czarno. Jeden z nich, potężny człowiek o rudo płowej czuprynie i sumiastych wąsach odwraca się do mnie z uśmiechem. Tłumaczę mu, że ten przedmiot nagle ożył, że jest w nim coś dziwnego. </p><p>Im dłużej tłumaczę tym czuję się mniejszy, bardziej dziecinny, wewnętrzna bryła kuchni zaczyna się zmieniać i wkrótce patrzę na nią i sumiastego wąsa z żabiej perspektywy. Bierze do ręki ożywiony biciem serca fez i przysuwa sobie do ucha, chwilę skupia się na tym co w środku po czym oddaje mi go. Jego ogromna, ciepła dłoń tarmosi moje włosy kiedy uspokajająco mówi – <em>Wszystko w porządku mały kolego</em>.</p><p>Wychodzę z kuchni i kieruję się do stromych schodów na piętro. Są długie, a z perspektywy oczu małego chłopca, z perspektywy moich oczu, zasłaniają wszystko, co może być na górze. Ja jednak wiem co tam jest. Znam ten dom. Wchodzę do sypialni na piętrze, a fez znów ożywa, zaczyna łomotać miarowo budząc we mnie niepokój. W sypialni jest dziewczyna, nie dorosła, ale starsza ode mnie i znacznie wyższa. Gdyby moi rodzice wyszli do pracy chętnie zostawili by mnie w towarzystwie kogoś takiego. Mówię jej o fezie. Spogląda na mnie i mówi coś, ale nie słyszę snów. Czy to moja kuzynka?</p><p>* * *</p><p>Nie przepadam za przebudzeniem, zwłaszcza z głębokiego snu, a tak często bywa rano, kiedy obowiązki zawodowe nie pozwalają się spóźnić i trzeba nastawić budzenie w telefonie komórkowym. Nawet najdelikatniejsze dźwięki muzyki są nieprzyjemne i stawiają mnie na nogi rozdygotanego, jakbym dopiero co się narodził i przeżywał szok znalezienia się w nowym środowisku. Gdzieś pod kopułą czaszki plątają się ostatnie wspomnienia senne, które nakładają się na rzeczywistość, pozostawiając mnie w niepewności co jest prawdą a co fałszem. Dawno już nauczyłem się otrząsać się z nich szybko, ćwiczenie mózgu, które podświadomie wyrzuca nieprawdziwe i rozpoznaje otoczenie. W kilka sekund jestem przytomny, ale to nie znaczy, że szczęśliwszy.</p><p>Czy to z powodu tego przyzwyczajenia nie pamiętam swoich snów? Nie, to nieprawda. Pamiętam je, ale bardzo rzadko. Czasem boję się je pamiętać, innym razem żałuję. Ostatnio jest jakieś nagromadzenie nocy kiedy pozostają w mojej głowie. To co w nich siedzi jest trudne, bo okazuje się, że ciągle są tam rzeczy, które myślałem, że już dawno z siebie wyrzuciłem, że jestem już ponad nie. Wracają i potrafią tak mocno użądlić, że nawet przebudzenie nie przynosi ulgi, a właściwie jest nawet gorzej, bo nagle z perspektywy trzeźwego umysłu zaczyna się je analizować, rozkładać na części pierwsze.</p><p>Ten sen przyszedł jak zamówienie, w serii innych w ciągu ostatnich tygodni. Na dwa dni przed Świętem Zmarłych nie powinien mnie dziwić i daleki jestem od nadawania mu jakiegoś głębszego znaczenia czy, doszukiwania się w nim cech prekognicyjnych. Pozostawił tyle niepokoju, że po odebraniu telefonu, który mnie zbudził, nadal miałem go w głowie, choć tylko w szczątkach. Nigdy tego nie robię, ale tym razem chwyciłem ołówek, który był pod ręką i na kawałku używanej wieczorem kartki zacząłem pisać, a im więcej pisałem, tym więcej z niego wracało.</p><p>Do tej chwili mam przed oczyma te fragmenty obrazów, które w postaci liter wypełniały ściany domów, a z ich wnętrza patrzyli ludzie, jakby sprawdzając czy się ich jeszcze pamięta. Imiona i nazwiska tak wielkie i wyraźne, że nie można ich było przeoczyć, upraszały się o to, aby je sobie przypomniano, aby wybrzmiały głośno i wyraźnie raz jeszcze, choć już przeminęły. </p><p>Pamiętam was. Choć nie na co dzień, choć nie przy każdej okazji, ale wracacie. Wasze twarze, emocje, nauki. Wasza miłość i dobro. Pamiętam wasze imiona, choć niemal ich już nie wypowiadam. Dorosłość ma to do siebie, że jest was już niemało, a wkrótce będzie więcej. Poradzę sobie bez was, dlatego że byliście, że coś mi z siebie zostawiliście, a ja mam nadzieję zostawić to i jeszcze trochę siebie po mnie. </p><p>To miła myśl i przejmujący sen.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-47740513780343682922012-10-15T01:01:00.001+02:002012-10-15T11:19:09.173+02:00Drobny kawałek nieba<p>William Gibson to zdecydowanie jeden z tych pisarzy, którzy dla mojego pokolenia otworzyli nową drogę i nauczyli nią podążać. I mimo, że tamta droga już dawno się gdzieś zagubiła, a ta na którą skręciliśmy zaprowadziła na manowce, to w momencie kiedy się z nim zaznajamiałem to było coś tak rozpalającego zmysły, że aż do dziś nie mogę o tym zapomnieć. Są takie fragmenty jego książek, które mocno utkwiły w mojej pamięci, kawałki dialogów, skrawki opisów. </p><p>Jest taki fragment gdzieś, zaraz na początku “<em>Graf Zero</em>”, gdy podróżujemy wraz z głównym bohaterem, który nagle zbacza z drogi, którą obrał wcześniej. Gibson pisze wtedy: </p><blockquote><p>Na Heathrow z białej kopuły nieba nad lotniskiem oderwał się wielki kawał pamięci i runął prosto na niego. </p></blockquote><a name='more'></a> <p>Ależ działał na mnie wtedy i wielokrotnie później ten, chyba nieco nazbyt kwiecisty, sami przyznacie, zwrot. Cóż, dziś jeden z moich kawałków nieba zerwał się i trafił mnie na rogu ulicy Ruskiej i Kazimierza Wielkiego we Wrocławiu. Po przejściu dla pieszych, w moim kierunku szedł niewysoki mężczyzna, z potarganymi, pozostającymi w nieładzie włosami. W wyciągniętej przed siebie ręce niósł klatkę na ptaki, na której skupiała się cała jego uwaga. Odruchowo podniósł nogę aby wstąpić na krawężnik i nie zwalniając ani na chwilę kroku, minął mnie i zniknął gdzieś za rogiem.</p><p>Mam wrażenie, że miał na sobie spodnie w kant i skórzaną kurtkę, ale być może tylko dopowiedziałem to sobie do pełnego jego obrazu, bo przyznać muszę, że spojrzałem na niego tylko przez ułamek sekundy. Resztę czasu zajęło mi obserwowanie dwóch papużek falistych, które starały utrzymać się na drążkach ich podrygującego środka transportu. Staram się sobie przypomnieć. Jedna była chyba niebieska, a druga żółta, ale nie pokusiłbym się o dokładniejszą próbę określenia mutacji. Zresztą to nieistotne, bo ten krótki widok, popularnego w Europie ptaszka ozdobnego otworzył jedną z moich skrytek pamięciowych i wypuścił na świat coś bardzo przyjemnego.</p><p>Nie wiem ile miałem lat? Może 6, może niewiele więcej? Jest maleńka szansa, że troszeczkę mniej. Tak czy inaczej musiały to być wczesne lata 80-te. Mój tato pracował wtedy w “Finexie”, czyli Zakładach Przemysłu Wełnianego im. Pawła Findera w Bielsku Białej. Sporo podróżował po kraju, a jako że firma była jednym z eksportowych przedsiębiorstw Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, spotykał różnych ludzi, z różnych stron świata. Z każdej podróży tato przywoził nam maleńkie upominki, jakby wynagradzając swoją nieobecność. Czasem to były zakupione gdzieś w Pewexie gumy Donald, innym razem czekoladki od poznanego oficera Wojenno-Wozdusznyj Sił.</p><p>Któregoś razu tato spotkał się bodaj z jakimiś biznesmenami z Brazylii, będę musiał go o to zapytać, ciekawe czy będzie pamiętał. Dość tego, że z podróży przywiózł nam wtedy papierowe etykiety produktów przędzalniczych (chyba) firmy, której przedstawicielami byli biznesmeni. Miały kształt elipsy i około 20 centymetrów wysokości, pewnie połowę tego na szerokość. Były bardzo kolorowe i piękne. Nie pamiętam co znajdowało się na wszystkich ich rodzajach, ale przynajmniej na dwóch, wyrysowano z wielką pieczołowitością, właśnie papużki faliste.</p><p>Co to były za czasy. Taki prezent sprawił mi większą radość niż samochodzik, czy klocki. Czegoś takiego po prostu nie było wtedy pełno wokół, jak ma to miejsce dziś. Fajnie było pochwalić się kolegom moimi etykietkami, widzieć ich zachwyt i móc obdarować najlepszego jedną z nich. Te dwie etykietki z papugami podarowałem też mojej kuzynce, a raczej córce mojej ciotecznej babci, ale zaraz, najpierw potrzebna jest mała dygresja.</p><p>Moja babcia cioteczna jest i zawsze była osobą bardzo ciepłą w stosunku do mnie i spędzałem u niej niemało czasu. Raz o mało nie zostałem przez nią “<em>porwany</em>”, ale późnym wieczorem, już grzecznie ubranego w pidżamkę, “<em>uratowali</em>” mnie rodzice. Śmieszna historia. Ale wracając do tematu. Córka tejże babci, moja kuzynka, jak zawsze na nią mówiłem, bawiła się ze mną, zajmowała się mną, czytała bajki, a w końcu nauczyła mnie czytać, zanim jeszcze poszedłem do zerówki. Obie te kobiety, od zawsze charakteryzowało niezwykłe ciepło w stosunku do zwierząt, tych domowych, hodowlanych, ale również wszelkiego rodzaju odratowańców i przybłęd. Stąd ich dom zawsze przypominał małą menażerię.</p><p>W czasie, o którym opowiadam, w pokoju mojej kuzynki pojawiła się klatka z papużkami falistymi. Wtedy też po raz pierwszy zetknąłem się z tymi ptaszkami. Jedna z papużek w małej budce przyczepionej do klatki złożyła jajka i wyrzuciła wszystkie pozostałe do spania na drążkach, zazdrośnie strzegąc swojego skarbu. Cała moja rodzina z zainteresowaniem śledziła postępy w wysiadywaniu jaj i pytała wciąż “<em>czy aby już?</em>” A potem przyszedł ten dzień, kiedy babcia odpowiedziała “<em>już</em>”.</p><p>Nie wiem czy to był mój pomysł, a może raczej podsunęło mi go któreś z rodziców, że mogło by być miłym pomysłem, abym idąc w gości, zobaczyć małe papużki, dał dwie z moich etykietek kuzynce? Właśnie te z wizerunkiem papużek, te które tak bardzo lubiłem. Zapakowałem je pieczołowicie i ruszyliśmy w gościnę.</p><p>Młode papużki były strasznym rozczarowaniem. Małe, pomarszczone, pozbawione barwnego upierzenia, ślepe robale leżały sobie równiutko w budce przy klatce, a ich matka syczała na nas i wrzeszczała kiedy im się przyglądaliśmy. Z nabożeństwem niemal dałem kuzynce etykiety, mówiąc, że to z okazji wyklucia się młodych, a ta straszliwie się ucieszywszy, obiecała że przyozdobi nimi klatkę swoich ptaszków.</p><p>Pamiętam jak dziś następne odwiedziny u kuzynki i zawód, że na klatce nie ma “moich” etykiet. Jakież było moje przerażenie i złość kiedy dowiedziałem się co się stało. Otóż dzielna, ptasia matka, w nocy, po tym kiedy kolorowe, papierowe obrazki zawisły na klatce, wciągnęła je do środka, a następnie swoim własnym dziobem poszarpała je na wąskie paseczki, którymi wyłożyła budkę, aby zrobić ją jeszcze przytulniejszą dla swoich maleństw.</p><p>Już więcej nie chciałem oglądać papużek! Byłem wściekły barbarzyństwem głupiego ptaka i nie mogłem pojąć jak to się mogło stać, że obiekt mojej dumy i radości skończył w tak podły sposób?!</p><p>Cała ta historyjka przeleciała mi przed oczami zanim zszedłem z pasów po drugiej stronie ulicy  Kazimierza Wielkiego we Wrocławiu. Niemal 30 lat po tamtym zdarzeniu. Uśmiechałem się do siebie jeszcze przez długi czas i musiałem tu o tym napisać. Uwielbiam czasem to co kryje się w zakamarkach mojej głowy i wychodzi na zewnątrz w tak nieoczekiwanych momentach. A wy? Macie takie historyjki do opowiedzenia?</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-7998224950505543592012-09-28T16:23:00.001+02:002012-09-28T16:36:05.107+02:00Z czym do łóżka?<p>Lubię czytać i lubię namawiać innych do czytania. Lubię o książkach dyskutować i lubię je stawiać na półce. Nie wyobrażam sobie jak można żyć bez czytania, to musi być uczucie straszliwego niedopełnienia! Lubię też akcje mające zachęcać do czytania, a jest ich całkiem sporo, niektóre mniej wirtualne, tak jak słynne “<a href="http://nieczytasz.pl/" target="_blank">Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka</a>”. Inne bardziej, jak na przykład jedna z ostatnich notek na internetowej ścianie <a href="https://www.facebook.com/wojciech.orlinski.5" target="_blank">Wojciecha Orlińskiego</a>, która głosiła:</p><blockquote><p>“To międzynarodowy  tydzień książki. Zasady: Złap za najbliższą książkę, otwórz na stronie pierwszej. Zacznij czytać. Gdy dojdziesz do strony ostatniej, możesz opublikować parę zdań recenzji jako swój status, ale czemu właściwie nie pominąć tego etapu i złapać za następną książkę? Skopiuj zasady jako część swego statusu.”</p></blockquote><p>Ha! I co wy na to? Ja skopiowałem.</p><a name='more'></a> <p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-7sx4rq5llC4/UGN0hsqchlI/AAAAAAAAGVg/gjg-h7aEMIQ/s320/27092012poznan.jpg" />Są też inne akcje, całkiem niewirtualne, które radość mi sprawiają ogromną i rozpierają dumą, że potrafimy i że chcemy. Świetnym i chwalebnym przykładem może tu być poznańska akcja – “<a href="http://www.poznan.pl/mim/bm/news/wydarzenia-poznanskie,c,10/regaly-zapraszaja,54898.html" target="_blank">Miejskie Regały Książkowe</a>”. Na próbę, w czterech miejscach w pobliżu starego miasta, pojawiły się niebanalne regały, a na nich książki. Te pozyskano m.in. od Wydziału Kultury i Sztuki, Wydawnictwa Miejskiego Posnania, ale również swoje książki przynieśli n.p. pracownicy Urzędu Miasta. Ideą przyświecającą pomysłodawczyni, Agacie Trykszy było, aby dowolny przechodzień mógł zabrać ze sobą dowolną z dostępnych książek i zostawiać w zamian inną, którą już przeczytał i chętnie by się nią podzielił z innymi.</p><p>Regały ustawiono, włodarze zaprosili do korzystania, no i okazało się, że korzysta się że hej! Po nieco ponad tygodniu można powiedzieć, że ludzie chętnie biorą, szkoda tylko, że niechętnie zostawiają. Aby półki nie świeciły pustkami, organizatorzy sami muszą dokładać książki i czekać na odmianę, ta jednak nie wydaje się bardzo prawdopodobna bo niestety zabrane tomy, opatrzone pieczątką akcji, zaczęły pojawiać się w sprzedaży na stoiskach z tanią książką, oraz na aukcjach internetowych.</p><p>Ech, taka piękna idea idzie w piach?! Przeżyłbym może jeszcze jakoś to nienachapanie, tę przemożną chęć posiadania, kolekcjonowania książek, ale próba zarobienia na tak szczytnej idei obrzydza mnie do głębi. Widać nie jesteśmy jeszcze na to gotowi. A może powinienem być bardziej cierpliwy i machnąć na to ręką, stwierdzając, że to tylko etap, krok ku temu żeby było lepiej? Przeszła mi taka myśl przez głowę. Niezależnie od wszystkiego, gratuluję pomysłu Pani Agacie, a włodarzom fantazji we wprowadzaniu go w życie.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-JxpPpGS4hd4/UGN0gzPPBlI/AAAAAAAAGVY/5V4sWZFqaSc/s320/27092012kindle.jpg" />A u mnie w życiu też “książkowa” rewolucja. W moje życie wkroczył nowy rodzaj papieru, czyli papier elektroniczny, w postaci czytnika Kindle 4, o którym marzyłem od dawna, kiedy pierwszy raz, swój egzemplarz pokazał mi brat. Dzięki bracie, za wtedy i za teraz! Powiem od razu, że to zupełnie fenomenalne urządzenie daje taki komfort czytania, jakiego nie może dać książka. Oczywiście  nie ma się styczności z papierem, zapachem farby drukarskiej, szelestem kartek, ale lżej w torbie, łatwiej w tramwaju, szybciej bo ergonomia znakomita. Jeśli dołożę do tego małe przyjemności w postaci internetowych możliwości urządzenia (miło czytać artykuły swoich ulubionych blogów zrzucone na Kindla wciśnięciem jednego skrótu klawiszowego), to zaczyna się robić naprawdę bogato. Nie chciałbym wypędzać papierowej książki do lamusa, bo nie czas jeszcze na to, a sam uwielbiam moją półeczkę z książkami, ale już dziś każdy czytelnik powinien takie miłe urządzenie mieć.</p><p>Ciemniejszą stroną posiadania Kindla jest dostęp do książek. Tu jeszcze w naszym kraju nie jest dobrze. W sumie już na każdym kroku zobaczyć można pierwsze próby, badanie możliwości nowego obszaru dla wydawców, ale ani wybór nie zachwyca, ani tym bardziej cena. Na spotkaniach z wydawcami, podczas tegorocznego, <a href="http://polcon2012.pl" target="_blank">Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki “Polcon”</a>, pytania o ebooki padały gęsto, odpowiedzi jednak nie napawały optymizmem. “Nie opłaca się”, “zbyt dużo pracy”, “za mały rynek”. Nikt nie chce być tym pierwszym idącym mocno w stronę wydawnictw e-papierowych, a tylko ci, którzy postawili na ten format, mówią, że robią to właściwie honorowo, bo zarobków z tego nie mają.</p><p>Podniosłem ten temat w ostatni weekend, kiedy pod parasolami na wrocławskim rynku spotkałem Łukasza Śmigla z wydawnictwa <a href="http://dobrehistorie.pl/pl/" target="_blank">Dobre Historie</a>. Łukasz powiedział, że czytelnicy fantastyki jak nikt inny są dobrą grupą docelową, bo jakby w swoje pasje wpisane mają zachwycanie się gadżetami, nowinkami technicznymi i bez strachu po nie sięgają. Cóż z tego, skoro brak jakiegoś systemu składania książek do formatu elektronicznego, powoduje, że koszt powstania takiej książki zbliżony jest do tej drukowanej. Zaskoczony byłem tym faktem, ale okazuje się, że jednak to prawda. Sam papier i druk to najmniejsze problemy dzisiejszego wydawcy. Musi on często zapłacić licencje, opłacić tłumaczy, korektorów, skład, a na koniec walczyć jeszcze z kolportażem. Ciężki orzech do zgryzienia.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-8p4YVgjzMaQ/UGN0g4YjTwI/AAAAAAAAGVc/Y_Zxcw9HCpw/s320/27092012dobrehistorie1.jpg" />Im bardziej zagłębialiśmy się w dyskusję, tym większe nadzieję wyglądały gdzieś z naszych słów, że może już wkrótce, że może za chwilkę i wtedy Łukasz przyznał się, że właściwie na dniach, jego wydawnictwo wypuszcza pierwszy, próbny e-book. Powiedział, że to nic wielkiego, ale za to będzie za darmo. I słowa dotrzymał! Ledwo kilka dni temu na stronie flagowego pisma wydawnictwa “<a href="http://cosnaprogu.com.pl/pl/" target="_blank">Coś na progu</a>” pojawił się e-book, dostępny we wszystkich najpopularniejszych formatach zawierający nowelkę <a href="http://cosnaprogu.blogspot.com/2012/09/cos-na-progu-prezentuje-pierwszy.html" target="_blank">Harryego Harrisona “Zaginiony Pancernik”</a>. Wydawnictwo zapowiada, że to pierwszy z e-booków zawierających krótsze formy literackie, mający się ukazać pod wspólną flagą: “e-singli”. Mocno kibicuję, zwłaszcza, że nasz pierwiosnek zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie.</p><p>Będąc już przy “Coś na progu” bardzo zachęcam do lektury tego czasopisma, poświęconego w całości Weird Fiction. Przyznam się bez bicia, że kiedy w wysyłce kupiłem pierwszy numer pisemka i później czytałem go w zaciszu domowym, miałem obawy, że nie będzie miało długiego życia. Zawartość jest bardzo ciekawa, ale rosło we mnie przekonanie, że to o czym piszą autorzy, znakomicie znający się na temacie, jest bardzo odległe od poziomu wiedzy polskiego czytelnika o tego typu literaturze. Jednak po dwóch następnych numerach pisma, mogę z radością stwierdzić, że z dużym prawdopodobieństwem, bardzo się myliłem.</p><p>“Coś na progu” ma szanse zapełnić u nas lukę w wiedzy na temat niezwykle popularnego typu literatury rozrywkowej, która wrosła w zachodni styl życia, a u nas pojawiała się zazwyczaj tylko przy okazji prezentowania uznanych już wszędzie dziełek największych mistrzów, takich jak Arthur Conan Doyle, Howard Philip Lovecraft, czy Robert Howard. O nich między innymi przeczytacie na łamach gazetki z artykułów tematycznych. Obok nich jednak możecie liczyć na pełnowymiarowe opowiadania, a jeśli powiem, że obok wymienionych powyżej, jako autorzy pojawiają się tam takie osobistości jak Jack Ketchum, Algernon Blackwood, Bram Stoker, Fritz Leiber, Robert Shackley… No cóż, czy trzeba mówić coś więcej.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-BvLKHDjzGAs/UGN0g8CDMmI/AAAAAAAAGVU/bZlXsF2fOyM/s520/27092012dobrehistorie2.jpg" /><span class="photodesc">"Coś na progu", Wydawnictwo Dobre Historie</span></p><p>Można powiedzieć – stare to wszystko! To prawda, ale mamy zaległości, które dzięki Wydawnictwu Dobre Historie możemy nieco nadrobić. Pisemko ma format zeszytowy, ale liczy przeszło stron, upchanego gęsto tekstu, i ukazuje się co dwa miesiące. Za chwilę w sprzedaży czwarty numer, jest już dostępna antologia opowiadań w hołdzie H.P.Lovecraftowi, no i czekamy na kolejne e-single. Trzymam za was kciuki chłopaki!</p><p>A ja tymczasem zamykam netbooka i wracam do mojego Kindla. Trzeba skorzystać z długiej podróży do Niepołomic, gdzie jadę, jak niemal co roku na… Ale o tym może przy innej okazji.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-85229264157716659282012-09-25T13:17:00.001+02:002012-09-25T13:17:02.206+02:00Teraźniejszość kształt ma obiecujący<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh3.googleusercontent.com/-BiCN7kkaEaw/UF4_0AIEULI/AAAAAAAAGT4/JwtgXaj7ulU/s320/23092012bunkier3.jpg" />Czas leci, a ja mam go tak strasznie mało. Z napisaniem notki noszę się od 7 września, kiedy to udało mi się odwiedzić wrocławskie Muzeum Współczesne w popularnym Schronie, podczas wernisażu wystawy fotografii “<a href="http://muzeumwspolczesne.pl/mww/kalendarium/wystawa/%E2%80%9Eksztalt-terazniejszosci/" target="_blank">Kształt teraźniejszości</a>”. Lista autorów, artystów biorących udział w wystawie przyprawia o ból głowy ilością, ciężko więc się dziwić, że spodziewać się można po niej dużo dobroci.</p> <p>U podstaw idei powstania wystawy leży obchodzony właśnie jubileusz 65-lecia Związku Polskich Artystów Fotografików. Do zaprezentowania swoich fotografii zaprosił kurator wystawy Andrzej Dudek-Dürer, członków Okręgu Dolnośląskiego ZPAF.</p> <a name='more'></a> <p>Osobiście nieprzygotowany byłem na taką różnorodność, a jednocześnie wyrywkowość tego zestawienia i z niemałym trudem “przeskakiwało mi się” pomiędzy zdjęciami różnych artystów. Ani tu jednolitego stylu, dłuższych serii, ani jednego tematu. Wystawa tym samym jest raczej przeglądem tego co do zaproponowania mają dolnośląscy fotograficy i swoistym zaproszeniem do zagłębienia się w te tematy, które szczególnie nam przypadną do gustu. Na pewno warto odwiedzić Muzeum Współczesne i to szybko, bo zdjęcia powiszą tam jeszcze tylko dwa dni.</p> <p>Wernisaż był również okazją do <a href="http://www.zpaf.waw.pl/component/content/article/83-aktualnoci/701-jubileusz-zpaf-we-wroclawiu-i-dowody-uznania-dla-artystow.html" target="_blank">wręczenia indywidualnych nagród</a> dla fotografów i tak Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznał odznaki honorowe “Zasłużony dla Kultury Polskiej” dla Marka Maruszka, Janusza Moniatowicza i Macieja Stawińskiego. Mnie natomiast najbardziej ucieszyła nagroda ufundowana przez Marszałka Województwa Dolnośląskiego, wręczona za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury (jej promowaniu i nauczaniu) mojemu niedawnemu promotorowi i znakomitemu nauczycielowi, Piotrowi Komorowskiemu. To była prawdziwie wzruszająca chwila i chyba wszyscy z nas, którzy zetknęli się z Panem Piotrem wiedzą w jak właściwe ręce nagroda trafiła.</p> <p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ru_oL6q5D_E/UF4_0BIEgTI/AAAAAAAAGUA/RywGwiwx7BY/s520/23092012bunkier2.jpg" /><span class="photodesc">Piotr Komorowski i jego prace  </span></p> <p>Ostatnią atrakcją wieczoru był wjazd na dach Schronu, gdzie okazało się, powstała bardzo przytulna kawiarenka z możliwością wejścia na taras z którego rozpościera się widok na Wrocław. Warto odwiedzić i odetchnąć przestrzenią i obiecującym kształtem teraźniejszości.</p> <p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-G2Okh4UiKtY/UF4_0BtnjdI/AAAAAAAAGT8/rHkX2b79vgU/s520/23092012bunkier.jpg" /><span class="photodesc"></span></p> tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-29329277875063883292012-09-17T23:04:00.001+02:002012-09-17T23:05:27.505+02:00Krótka instrukcja w 16 krokach<p>INSTRUKCJA OBSŁUGI: JAK PÓJŚĆ NA KABARET?</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-uCz4uyln62k/UFdSVNFqzWI/AAAAAAAAGO0/J8EEuHPfSIY/s320/17092012krasnoludki1.jpg" />1. W środę późnym wieczorem koniecznie wejdź na stronę internetową ulubionego kabaretu i zorientuj się, że wkrótce daje występ w twoim mieście, w jednym z teatrów.</p><p>2. W czwartek, zaraz po pracy, ochoczo wskocz na siodełko roweru i popedałuj przez całe miasto do wspomnianego teatru, tak aby zdążyć przed zamknięciem kasy. Od święcie zaskoczonej pani w okienku dowiedz się, że to już kolejna osoba ją pyta o twój ulubiony kabaret i że mimo tego, ona nadal nie ma bladego pojęcia o co może chodzić. W zamian weź numer telefonu do impresariatu teatru, do którego można zadzwonić tylko w standardowych dniach i godzinach pracy.</p><a name='more'></a> <p>3. W piątek, odczekaj dla pewności do godziny 10 przed południem i zadzwoń na telefon impresariatu. Tam dowiedz się, że owszem spektakl twojego ulubionego kabaretu odbędzie się w dzień, o którym myślałeś, a bilety można kupić w informacji turystycznej w miejskich sukiennicach. Zapewnij rozmówczynię, że wiesz gdzie to jest, w końcu każdy głupi znajdzie sukiennice.</p><p>4. Odczuwając zmęczenie tematem i wychodząc z założenia, że weekend jest na odpoczynek, poczekaj do poniedziałku, a wtedy udaj się do sukiennic. Obejdź połowę z zaułków i uliczek, nie mogąc znaleźć niczego co by przypominało poszukiwane przez ciebie miejsce. Wejdź do księgarnio-kawiarni, jako miejsca około-kulturowego i czerwieniąc się ze wstydu, poproś o pomoc stojącą za ladą dziewczynę.</p><p>5. Wysłuchaj domysłu dziewczyny i skorzystaj z pomocy jednego z bywalców, który “i tak właśnie wychodzi i chętnie wskaże ci odpowiednie miejsce”. Pożegnaj się z nim pod Centrum Informacji Kulturalnej dowiadując się, że musisz wspiąć się na drugie piętro. Nie zapomnij podziękować za pomoc.</p><p>6. Pokonując kratę na schodach, zatrzaśniętą na głucho, wejdź na drugie piętro i udaj się do sekretariatu, w którym dowiesz się, że niegdyś rzeczywiście w sklepie na parterze tego budynku sprzedawane były bilety na tego typu imprezy, ale już nie są. Przyjmij poradę, żeby i tak zejść na parter i spróbować się dowiedzieć czegoś więcej od pracownic sklepiku.</p><p>7. Ponownie pokonaj kratę, tym razem w drodze w dół i udaj się do sklepiku, gdzie od przemiłych pań dowiesz się, że bilety na twój ulubiony kabaret możesz zakupić w Informacji Turystycznej na drugiej ścianie sukiennic w stosunku do tej, na której się obecnie znajdujesz.</p><p>8. Udaj się we wskazane miejsce i odnajdź Informację Turystyczną, dowiadując się przy okazji, że ta jest w poniedziałki nieczynna. Powodowany fałszywą nadzieją pobiegnij do innego punktu informacji turystycznej w obrębie rynku, aby dowiedzieć się, że niestety tylko tamta zamknięta sprzedaje bilety na interesującą cię imprezę.</p><p>9. We wtorek rano zaparkuj samochód w pewnej odległości od rynku, wrzuć monety do parkometru, połóż pod przednią szybą samochodu kwit parkingowy, a portfel do torby i rusz w stronę informacji turystycznej.</p><p>10. Uradowany wejdź do czynnego tego dnia punktu i poproś o bilety na spektakl. Dowiedz się ile musisz zapłacić i zacznij grzebać w torbie w poszukiwaniu portfela. Zamiast portfela znajdź kwit parkingowy. Czerwieniąc się przeproś sprzedawcę za kłopot i powiedz, że wrócisz wkrótce.</p><p>11. Pobiegnij na parking, zostaw pod przednią szybą samochodu kwit parkingowy, w miejsce leżącego tam portfela, tego tym razem już na pewno wrzuć do torby i wróć do Informacji Turystycznej prosząc o zamówione wcześniej bilety.</p><p>12. Po przyjrzeniu się biletom, stwierdź, że są one biletami wstępu na festiwal piosenki, w której twój ulubiony kabaret bierze udział jako jeden z gości. Na pewno i tak już ci wszystko “zwisa” więc po prostu schowaj bilety do portfela i czekaj na sobotę.</p><p>13. Wraz z przyjaciółmi umów się w mieście przed godziną 18:00, tak aby zdążyć na 19:00 na rozpoczęcie się spektaklu. Przystań na propozycję pójścia na lody, punkt 18-ta kilka uliczek dalej. Zakup lody i pochłaniając je z przyjemnością ciesz się towarzystwem przyjaciół i nieśpiesznym spacerem w stronę teatru.</p><p>14. O 18:25 wyciągnij z portfela bilety i stwierdź, że godzina rozpoczęcia spektaklu to 18:00. Koniecznie powiedz o tym swoim przyjaciołom czerwieniąc się “na maksa”.</p><p>15. Pośpiesz do teatru i pod karcącym wzrokiem pani bileterki uproś o możliwość wejścia do sali teatralnej w więcej niż pół godziny po rozpoczęciu się przedstawienia. Uciesz się, że możesz siedzieć na podłodze z boku sali i że pierwszy występował inny kabareciarz, a nie twoja ulubiona formacja.</p><p>16. Śmiej się do rozpuku, znakomicie bawiąc się na przedstawieniu i wyjdź z teatru w znakomitym nastroju i z lekkością ducha, tak niezwykłą od bliska dwóch tygodni.</p><p align="center">KONIEC</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-14791530476823560232012-09-05T15:50:00.001+02:002012-09-05T15:58:54.397+02:00Odchodząc poza kadr<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh5.googleusercontent.com/-FzPVdl5uoj4/UEdHOtcPUnI/AAAAAAAAGMs/fr1bOFQnKYo/s220/05092012burnm.jpg" />Jeśli idzie o obecność w sieci fotografii, to mam takie jedno ulubione miejsce, do którego zawsze powracam. W obliczu wycofania się prasy drukowanej z popierania fotografii jako jednego z języków reportażu, naturalnym kierunkiem jej migrowania stał się Internet. Ten niestety zalewa fala sensacyjnych fotek z celebrytami w roli głównej i trzeba umieć poruszać się, aby trafić w odpowiednie dla miłośników fotoreportażu miejsce. Jednym z nich, jest dla mnie od dawna <a href="http://www.burnmagazine.org/" target="_blank">Burn Magazine</a>, ale o jego zaletach nie będę tu pisał, możecie łatwo sprawdzić je sami.</p><p>Nadrabiałem ostatnio zaległości na tej stronie i zatrzymałem się na materiale Anastasii Taylor-Lind pod tytułem “<a href="http://www.burnmagazine.org/epf-2012-finalists/2012/07/anastasia-taylor-lind-the-national-womb-baby-boom-in-nagorno-karabakh/" target="_blank">The National Womb: Baby Boom in Nagorno Karabakh</a>”. To bardzo dobry dokument o państwowym programie finansowej zachęty do rodzenia dzieci, w borykającym się z niżem demograficznym Górskim Karabachu. Krótkie wprowadzenie nakreśla obraz wyniszczonego wojną kraju, w którym pomoc pieniężna od państwa jest łakomym kąskiem dla młodych par.</p><a name='more'></a> <br />
<p>Dalej są już tylko zdjęcia. Eleganckie, sugestywne, budujące bogaty obraz zjawiska, które doprowadziło w ciągu trzech lat do przeszło 25% wzrostu wskaźnika urodzeń. Chętnie zobaczyłbym taką wystawę na żywo, a wszystkich chciałbym zachęcić do obejrzenia jej na stronie z powyższego linku. Nie o samym eseju jednak chciałem pisać a o jednym z jego zdjęć. </p><p>Kwadratowy, kolorowy kadr, przedstawia wnętrze, mocno doświadczonej w czasie wojny, katedry Ghazanchetsots w miasteczku Shusha. Pod jedną ze ścian, na wzorzystym dywanie, widzimy, oświetlonych przez skośnie padające z okna światło słoneczne, ludzi zgromadzonych wokół dopiero co ochrzczonej dziewczynki. To Maria Arustamyan, w objęciach swojego taty z mamą dotykającą jej twarzy i ciekawsko przyglądającym się tej scenie chrzestnymi. Moją uwagę zwróciła jednak ostatnia z osób uwieczniona na zdjęciu. To babcia małej Marii, choć stoi tuż obok rodziny, to jest częścią innego świata.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-HO8NbgObCqk/UEdHO8ZQ1fI/AAAAAAAAGMw/G6LRXPzzjSo/s512/05092012babyboom.jpg" /><span class="photodesc">Fot.: Anastasia Taylor-Lind</span></p><p><br />
Jej wzrok podąża gdzieś w bok, poza kadr, otwierając go dla widza, ale wyraz twarzy raczej sugeruje, że nie patrzy na nic konkretnego, jedynie zamyśliła się przez chwilę, może dłuższą niż nam się wydaje. To wrażenie potęguje świeca, która w tym momencie nieuwagi przechyliła się w bok, dodając postaci staruszki wrażenia nieporadności. To jej zadanie, niesienie światła chrystusowego, któremu poświęcić zdołała jedynie mięśnie jednej ręki, a i te zawiodły ją nieco. Całą sobą kobieta wydaje się być “postawiona” w tym miejscu, nie decydująca o niczym, czekająca na dalsze komendy. Czekającą, aż zostanie zluzowana z… czego?</p><p>To wszystko domysły, wrażenia z trwającej krócej niż łomot serca chwili, ale jakże są mocne. Naturalnym spostrzeżeniem staje się kontrast między przyodzianą w czerń staruszką z egzotycznym nakryciem głowy, a niczym nie wyróżniającymi się młodymi ludźmi, którzy mogli by być sfotografowanie dziś w każdym z katolickich kościołów wschodnich. To ona, wraz z tradycją już odchodzi, zwalniając miejsce tym młodym, skupionym wokół dziewczynki, która jest ich przyszłością. Jest już poza tym zamieszaniem, nie zainteresowana tak mocno każdym gestem dziecka, nie oddająca mu każdej swej myśli, odchodzi gdzieś w bok, poza kadr ich teraźniejszości.</p><p>Niezwykle to zdjęcie na mnie podziałało i zmusiło do powracania do niego i myśli o tej staruszce. Reszta jego bohaterów to dla mnie aktorzy drugoplanowi, opisujący tylko ją, stojącą nieco z tyłu, na uboczu. Sięgnąłem po to zdjęcie i wyciągnąłem je dla siebie z zestawu Anastasii Taylor-Lind, dla mnie będzie znaczyć coś innego niż w dokumencie autorki, opowiadać o zupełnie innej, ludzkiej historii.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-71884518020217038992012-09-03T20:21:00.001+02:002012-09-03T23:21:46.752+02:00Wiele nowych horyzontów<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh3.googleusercontent.com/-HC7PbtJe5V0/UET48H3um2I/AAAAAAAAGMY/u2VAneFBHBo/s320/03092012tnh.jpg" />Miesiąc i kilka dni temu, do historii przeszedł <a href="http://www.nowehoryzonty.pl/" target="_blank">12 Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-mobile Nowe Horyzonty</a>. Uff idzie się zasapać przy cytowaniu samej nazwy. W konkursie międzynarodowym zwyciężyła koprodukcja chilijsko-holenderska: <a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5746&ind=tytul%3dod%2bczwartku%2bdo%2bniedzieli%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Od czwartku do niedzieli</a>. Nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych (FIPRESCI) zagarnęły brazylijskie <a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5748&ind=tytul%3ds%25c4%2585siedzkie%2bd%25c5%25bawi%25c4%2599ki%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Sąsiedzkie dźwięki</a>, a nagroda publiczności przypadła <a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5748&ind=tytul%3ds%25c4%2585siedzkie%2bd%25c5%25bawi%25c4%2599ki%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Donomie</a>. Po co wymieniam nagrodzone filmy, skoro wszyscy zainteresowani znają je od kilku tygodni? Dlatego, że tak tych, jak i pozostałych, nagrodzonych w innych konkursach, nie widziałem na festiwalu. Jest to już właściwie tradycja.</p><p>Na imprezie jednak byłem, gdybyście się zastanawiali i to przez niemal cały czas jej trwania. Plan był średnio ambitny, obejrzeć 10 festiwalowych filmów, bo na więcej nie pozwoliły mi ani obowiązki, ani fundusze. Zgodnie z tradycją, nastąpi teraz krótka lista tego co zobaczyłem, a udało mi się więcej, niż pierwotnie planowałem.</p><a name='more'></a> <br />
<strong>Międzynarodowy Konkurs Filmy o Sztuce</strong></p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=6007&ind=tytul%3dpok%25c3%25b3j%2b237%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Pokój 237</a> <br />
reż.: Rodney Ascher <br />
USA 2012</p><p>Muszę przyznać, że momentami bawiłem się świetnie i śmiałem w głos, ale suma sumarum film nieco zawodzi oczekiwania i wychodzi się z seansu nie do końca przekonanym, jaki był jego sens. Całość była na tyle niejednoznaczna, że po wyjściu z kina sprzeczaliśmy się jeszcze z moim przyjacielem, Olgierdem, czy teorie zawarte w filmie są li tylko wymysłem scenarzystów, czy może sprytnie wykorzystanymi rojeniami prawdziwych łowców spiskowych teorii dziejów.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-PKYRHF_hhJs/UERktLWNOCI/AAAAAAAAGLs/k5objZhwD8A/s520/03092012nh2.jpg" /><span class="photodesc">Kino Helios. T-Mobile Nowe Horyzonty 2012</span></p><p><strong>Mockumentary</strong></p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5791&ind=tytul%3dcz%25c5%2582owiek%2bpogryz%25c5%2582%2bpsa%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Człowiek pogryzł psa</a> <br />
reż.: André Bonzel, Rémy Belvaux, Benoît Poelvoorde <br />
Belgia 1992</p><p>Film pełen mocnych scen, ale w trakcie seansu nie raz przyszło mi wybuchnąć śmiechem. Choć ostrzegano mnie przed brutalnością, mówiono że film może odrzucać, całość wydała mi się mocno groteskowa, bo też na celu miała wykrzywienie rzeczywistości i uderzenie w ten sposób w nią ostrzem satyry. Ciekawy film i mocno bezkompromisowy.</p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5792&ind=tytul%3dfudge%2b44%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Fudge 44</a> <br />
reż.: Graham Jones <br />
Irlandia 2005</p><p>Reżyser nie do końca potrafił przed seansem opowiedzieć coś zachęcającego o swoim filmie, a i ja nie znalazłem w nim wiele dla siebie. Interesujący pomysł wydawał mi się zmarnowany i rozwodniony w dość nudnej formule, ale może nie potrafiłem dostrzec tego czym zachwycali się krytycy? Najpierw nieco przysypiałem, a później wyszedłem z kina na chwilę przed końcem. To jeden z moich nietrafionych wyborów w tym roku.</p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5789&ind=tytul%3dkenny%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Kenny</a> <br />
reż.: Clayton Jackobsen <br />
Australia 2006</p><p>Przezabawny i refleksyjny mockument, którego głównym bohaterem jest specjalista od przenośnych toalet, z którego to fachu jest dumny i nie zamierza go zmienić. Przeszło godzina i czterdzieści minut to dużo jak na tego typu film, ale ani przez moment mnie nie znudził. Bardzo go polecam, jeśli będziecie mieć szansę gdzieś go zobaczyć.</p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5795" target="_blank">Wywiad z zabójcą</a> <br />
reż.: Neil Burger <br />
USA 2002</p><p>Scenariusz mockumentu mógłby posłużyć do nakręcenia znakomitego filmu sensacyjnego, takiego w którym mięśnie spięte z nerwów rozluźniamy dopiero po wyjściu z kina. Co ciekawe i tutaj to napięcie jest obecne na poziomie znacznie wyższym niż można by się spodziewać po fałszywym dokumencie. Bardzo rzetelnie i pomysłowo odwalona robota. Polecam.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh5.googleusercontent.com/-a3G5oSxi8Y8/UERkt7ltgaI/AAAAAAAAGLw/Ww8Yueak5TI/s370/03092012srebro.jpg" /><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5794&ind=tytul%3dzapomniane%2bsrebro%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Zapomniane srebro</a> <br />
reż.: Costa Botes, Peter Jackson <br />
Nowa Zelandia 1995</p><p>I to się nazywa skończony film. Świetny pomysł, błyskotliwa realizacja, mruganie do widzów przez cały czas trwania filmu. Boki zrywałem muszę powiedzieć. Pomieszczenie w tak skończonym czasie tylu wątków wyraźnie wskazuje na to, że film został znakomicie przemyślany i przygotowany. Bardzo polecam!</p><p><strong>Nowe Horyzonty Języka Filmowego: Dźwięk</strong></p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=6019&ind=tytul%3dr%25c3%25b3%25c5%25bca%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Róża</a> <br />
reż.: Wojciech Smarzowski <br />
Polska 2011</p><p>Ten niezwykle oczekiwany film Smarzowskiego ominął mnie w kinie, więc nie mogłem sobie podarować i nie zobaczyć go na festiwalu, skoro nadarzała się okazja. Puszczany był w dość dziwnej sekcji, ale podczas spotkania przed seansowego z Jackiem Hamelą, reżyserem dźwięku filmu, dowiedziałem się jak specyficzna była praca przy ścieżce dźwiękowej. Spotkanie wydało mi się ciekawe, a sam film. No cóż, setki słów już na ten temat napisano. Po prostu trzeba go zobaczyć.</p><p><strong>Panorama</strong></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh4.googleusercontent.com/-IP2M3sDknYg/UERktDETZJI/AAAAAAAAGLo/ndTPQCShhsw/s370/03092012holymotors.jpg" /><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=6011&ind=tytul%3dholy%2bmotors%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Holy Motors</a> <br />
reż.: Leos Carax <br />
Francja 2012</p><p>Nie sposób się dziwić zachwytom w Cannes. To dla mnie zdecydowanie najlepszy film jaki zobaczyłem na tegorocznych horyzontach. Nie byłem przygotowany na tak ostrą jazdę jaką zafundował nam reżyser, na marginesie osoba, która również mi bardzo zaimponowała swoją postawą jako twórcy. Miałem okazję posłuchać go tylko przez kilkanaście minut po projekcji filmu, ale pierwsze wrażenie jest piorunujące. Ciężko by dużo opowiadać o filmie, dość jednak, że pieczołowitość z jaką został zrealizowany w połączeniu z kompletnie nieokiełznanymi pomysłami dają mieszankę wybuchową. To jeden z tych filmów, do których się wraca i ja wrócę do niego na pewno.</p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5810" target="_blank">Proste życie</a> <br />
reż.: Ann Hui <br />
Hongkong 2011</p><p>Niezwykle ciepła opowieść, tym bardziej poruszająca bo oparta na faktach. Nie mogłem lepiej trafić na projekcję, która zamykała by dla mnie tegoroczny festiwal. Historia jest tak samo prosta jak tytułowe życie, opowiedziana bez zadęcia, z ogromną dawką nadziei wlaną w serca widzów. Prawdziwie wzruszająca.</p><p><strong>Retrospektywa: Ulrich Seidl</strong></p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5782&ind=tytul%3dmodelki%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Modelki</a> <br />
reż.: Ulrich Seidl <br />
Austria 1998</p><p>Straszliwie zmęczył mnie ten film i nie do końca wiem czy to jego formuła była taka przytłaczająca, czy też historia w nim opowiedziana. Pewnie wszystkiego po trochu, dość jednak tego, że nie mogłem doczekać się końca, a wreszcie z ulgą odetchnąłem i właściwie szybko wyrzuciłem go z głowy. </p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=5788" target="_blank">Raj: Miłość</a> <br />
reż.: Ulrich Seidl <br />
Austria, Niemcy, Francja 2012</p><p>Ciekaw byłem tego filmu bardzo, a po jego obejrzeniu ciekaw jestem reszty trylogii, którą zapowiedział reżyser. Zderzenie natury ludzkiej z rzeczywistością, w której musimy się poruszać, buduje dość przygnębiający obraz życia, w którym oszukując samych siebie znajdujemy to, czego do życia potrzebujemy najbardziej. Bycia potrzebnym, pożądanym, kochanym. Przygnębiający obraz, jak zawsze kiedy wypowiadamy prawdy, których wcale na głos nie chcemy usłyszeć.</p><p><strong>Sezon 2011/2012</strong></p><p><a href="http://www.nowehoryzonty.pl/film.do?id=6203&ind=tytul%3dzapiski%2bz%2btoskanii%26page%3d0%26typ%3dtyt%26edycjaFest%3d12" target="_blank">Zapiski z Toskanii</a> <br />
reż.: Abbas Kiarostami <br />
Francja, Włochy, Belgia 2010</p><p>Ponoć styl w jakim nakręcono ten obraz jest właściwy dla pewnego rodzaju filmów, ale ja spotkałem się z nim po raz pierwszy o spowodował u mnie ogromne zamieszanie, przez co utrudnił jego odbiór. Chciałbym chyba jeszcze raz go zobaczyć, aby właściwie go ocenić. Niezwykle piękne były plenery, w których kręcono film i świetnie zostały zagrane główne role, tak dobrze, że miałem momentami ochotę skrzywdzić bohaterkę.</p><p><strong>I koniec dobrego</strong></p><p>Festiwal minął bardzo szybko i pozostawił, jak zwykle, bardzo pozytywne wspomnienia. Trafiłem kilka naprawdę dobrych filmów, i jak zwykle jakieś słabsze, ale zapomina się je często już po wyjściu z sali kinowej. Atmosfera festiwalu, prawdziwego kinowego święta była namacalna, nie tylko w miejscach projekcji, ale i na mieście co i rusz wpadało się na ślady nowych horyzontów.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-DnuG0tUhmPI/UERkt_MvoXI/AAAAAAAAGL8/SE7QSOM82GU/s520/03092012nh3.jpg" /><span class="photodesc">Hyde Park. T-Mobile Nowe Horyzonty 2012</span></p><p> </p><p>Okropnym zaskoczeniem dla mnie było to, że nowo wyremontowane Kino Warszawa, tak nazywało się dawniej, a obecnie pod nazwą Dolnośląskie Centrum Filmowe nie było partnerem festiwalu, a w zamian skorzystano z sal Multikina we wrocławskich Arkadach. Mam wrażenie, że był to najsłabszy pomysł organizacyjny tegorocznej edycji i chciałbym, żeby się w przyszłości nie powtórzył.</p><p>W tym momencie mogło by się wydawać, że to wszystko co mam do napisania i pożegnać się do przyszłorocznej edycji, ale…</p><p><strong>Coraz więcej nowych horyzontów</strong></p><p>Już jakiś czas temu gruchnęła w mieście wiadomość, że Roman Gutek przejmuje znane wszystkim festiwalowiczom kino Helios, przeprowadza się do Wrocławia i zamierza zrobić ze swojego nowego obiektu największe kino art-housowe w Polsce. Tego rzeczywiście jeszcze nie było, 9 dobrze wyposażonych sal tylko dla ambitnych filmów w jednym miejscu… w jednym mieście! </p><p>Zaraz po zakończeniu festiwalu kino zamknięto i zaczęły się prace remontowe. Wnętrze miało wrócić do swojego pierwotnego, surowego wyglądu, oraz zmienić się dla nowej funkcjonalności. Jako symbol zmian, z terenu Heliosa “wylatuje” na kopniakach popcorn, tutaj nikt nie będzie chrupał nad uchem sąsiada!</p><p>Naturalnie od razu posypały się <a href="http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114438,12398734,_Widzowie_musza_nam_zaufac___Roman_Gutek_przed_otwarciem.html" target="_blank">wywiady</a> z Romanem Gutkiem, wszędzie o tym temacie było pełno wiadomości, czasem sprzecznych. Sam główny twórca zamieszania tak mówi o nowym projekcie:</p><blockquote><p>Jednym z podstawowych celów kina Helios Nowe Horyzonty (bo tak teraz będzie się nazywać dawny Helios – przyp. tsar), jest aktywne wspieranie strategii miasta w rozwoju edukacji i zwiększaniu uczestnictwa wrocławian w kulturze. Wierzę, że takie miejsce jest we Wrocławiu niezbędne. Wierzę również, że kino Helios Nowe Horyzonty będzie wkrótce funkcjonowało w świadomości wrocławian jako miejsce kojarzone z dobrym filmem i przyczyni się w dłuższym okresie do wzrostu zainteresowania ambitniejszym kinem wśród mieszkańców Wrocławia. Jestem przekonany, że swoje najlepsze lata Wrocław ma jeszcze przed sobą. Chcemy mieć w tym skromny udział.</p></blockquote><p>Na dzień dobry Helios Nowe Horyzonty proponuje trzy programy edukacji filmowej, oraz do końca roku kilka dużych wydarzeń. Obok <a href="http://www.americanfilmfestival.pl/" target="_blank">American Film Festival</a>, widzowie będą mogli uczestniczyć w transmisjach operowych wprost z The Metropolita Opera z Nowego Jorku, Tygodniu Kina Niemieckiego, Święcie Niemego Kina, Festiwalu Filmów Koreańskich, Festiwalu Filmowym Pięć Smaków, i retrospektywie “Inne Światy Wernera Herzoga”. Uff, czy widzowie to zniosą?</p><p>Nie wszystko idzie jednak zupełnie bez krytyki ze strony przyszłych odbiorców. W Internecie pojawiły się informacje, że do tego ogromnego przedsięwzięcia, Gutek szuka wolontariuszy, którzy pracowali by “na jego sukces”. Oczywiście zrobił się ruch, całą akcję okrzykniętą hucpą, jak to w Internecie bywa. Szybko prostowano informację, że rzeczywiście wolontariusze są poszukiwani, ale to normalne przy profilu działalności jaki przyjąć ma Helios Nowe Horyzonty. Art-house zarządzany ma być przez organizację non-profit – Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.</p><p>Kiedy większość newsów donosi, że w stolicy Dolnego Śląska powstaje największe kino studyjne w kraju, “Gazeta Wrocławska” pisze, że z mapy miasta znika jeden z Multipleksów. Ciężko się dziwić i takiemu postawieniu sprawy. Już dziś wiadomo, że 3 mln złotych rocznie (20 procent budżetu kina) wyda miasto, a przecież dopiero co miasto miało swój udział w remoncie <a href="http://dcf.wroclaw.pl/" target="_blank">DCF</a>-u i również w jego kosztach partycypuje. Czy w jednym mieście jest miejsce na dwa kina o podobnym profilu? Czy nie można było połączyć tych inicjatyw?</p><p>Roman Gutek przypomina, że początkowo brał udział w tworzeniu się DCF-u, ale po jakiejś wyjątkowo nieprzyjemnej sytuacji między nim a obecnym dyrektorem centrum, Andrzejem Białasem, nie ma mowy o jego współpracy z kinem, przynajmniej dopóki nie zmieni się tam dyrekcja. Cóż, tak to już czasem między ludźmi bywa. Gutek podkreśla też, że repertuar HNH będzie jeszcze ściślej wystrzegał się multipleksowego repertuaru, niż ma to miejsce w DCF-ie.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-LFRGFamZeEE/UERktCW7eCI/AAAAAAAAGLk/3onrtY2oFAo/s520/03092012nh1.jpg" /><span class="photodesc">Kino Helios</span></p><p> </p><p>Helios Nowe Horyzonty ruszył 31 sierpnia 2012 roku, a jego twórcy dają sobie 2 lata, na zmianę wizerunku kina w świadomości Wrocławiaków. Do 2016 roku zapewne będziemy mogli się cieszyć tym rewelacyjnie zapowiadającym się miejscem, a co stanie się po zakończeniu roku, kiedy Wrocław będzie stolicą kultury? Czas pokaże.</p><p>Ceny biletów to 17 zł i 15 zł za ulgowy, ale to tylko w tygodniu, bo w weekend, ceny wzrosną do, odpowiednio 20 i 18 zł. Żeby jednak wyrównać nieco, w kinie wprowadzono tanie poniedziałki z biletami za 11 zł. Nie mało to, ale też nie dużo. Ja się wkrótce wybieram na rekonesans.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-61708317734392946692012-09-02T03:35:00.001+02:002012-09-02T03:36:36.546+02:00Pierwszy Short. Argh!<p>- <em>Bo ty piszesz takie strasznie długie wpisy i nie masz czasu nad nimi usiąść, przez co twój blog tak długo świeci pustkami</em>. – zarzuciła mi Magda. <br />
- <em>To dlatego, że przyjąłem trochę felietonistyczny styl </em>– odparowałem bez zastanowienia. <br />
- <em>No jasne i dlatego obiecujesz, że postawisz ludziom piwo kiedy dotrą do końca twojej notki </em>– zakpiła. <br />
- <em>A o czym twoim zdaniem powinienem pisać? <br />
</em>-<em> Powinieneś czasem napisać coś krótszego, o piosence, która Ci się spodobała, o myśli która nie daje ci spokoju, tak jak czasem potrafisz o tym z zapałem opowiadać…</em></p><p>Rozmowa trwała jeszcze dłuższą chwilę i starałem się tłumaczyć swoje racje, ale ziarno zostało posiane. Kurczę! Czy ja potrafię w ogóle pisać, krótsze teksty? Czy to będzie do czytania, czy po prostu będzie można znaleźć tu kolejny blog serwujący informacje o tym co autor zjadł na śniadanie? Jednak kusi. Co by tu…</p><a name='more'></a> <p>No dobra, spróbuję a co mi tam, zwłaszcza, ze przydarzyła się świetna okazja. Właśnie wróciłem od znajomych, gdzie testowaliśmy dwie całkiem nowe planszówki. Towarzystwo jest sprawdzone więc pozostawała tylko kwestia tego, jak te gry? Otóż okazało się, że znakomicie!</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh4.googleusercontent.com/-pL_LHYBBWBA/UEK3WjlLdtI/AAAAAAAAGHY/j9G-CMFfPow/s370/02092012pirates.jpg" />Pierwsza pozycja dzisiejszego wieczoru, <a href="http://boardgamegeek.com/boardgame/25292/merchants-marauders" target="_blank">Kupcy i Korsarze</a> (Merchant & Marauders) to gra piracka pełną gębą. W recenzjach można dowiedzieć się, że jest zbyt losowa i że osoba, której początkowo się nie powiedzie, ma mierne szanse nadrobić straty. To wszystko prawda, na tyle na ile jestem w stanie stwierdzić po pierwszym graniu, ale wcale nie psuje to zabawy jaką się z niej ma!</p><p>Gracze wcielają się w kapitanów okrętów, którzy szukają szczęścia na Karaibach. To od nas zależy czy wstąpimy na drogę występku, czy też pozostaniemy do końca uczciwymi (mniej lub bardziej) kupcami. Być piratem jest opłacalnie, ale musimy się nastawić na bezlitosne ściganie przez okręty liniowe czterech nacji. Kupcem jest łatwiej w tym zakresie, ale za to pirackie rajdery ostrzą sobie na nas zęby.</p><p>W grze jest wszystko czego potrzeba w grze pirackiej, abordaże, ukryte skarby, porwane córki gubernatorów, podstępni zdrajcy, pyskaci bosmani i romanse z portowymi dziewkami. A przede wszystkim powiew wiatru na policzku i zapach prochu o poranku. Oj zagalopowałem się, ale wierzcie mi, gra jest niezwykle klimatyczna! Po pierwszej rozgrywce jestem strasznie na tak i nie mogę się doczekać następnej.</p><p>Druga gra to <a href="http://boardgamegeek.com/boardgamefamily/5817/ligretto" target="_blank">Ligretto</a>, leciutka karcianka symultaniczna, która wymaga refleksu, silnej woli walki i odporności psychicznej. Kiedy zaczyna się gra, wszyscy na raz rozkładają swoje karty, ten który pierwszy pozbędzie się odpowiedniej ich części kończy rozdanie krzycząc “Ligretto stop!” i liczone są punkty. Szalona zabawa, choć nieco losowa, ale wcale nam to nie przeszkadzało.</p><p>Miły wieczór, miłe towarzystwo, pyszne ciasto i dwie dobre gry. Dziękuję gospodarzom!</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-83882548691353227912012-08-29T01:28:00.001+02:002012-08-29T01:30:25.635+02:00Kraków z foto-buta<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh3.googleusercontent.com/-Zd3BuAJoveQ/UD05ll6bKCI/AAAAAAAAGF4/wXIW5Fdg1Fg/s320/28082012plakat.jpg" />Ojej, to już było tyle czasu temu, że nie jestem pewien jak wiele z tego pamiętam, ale obiecałem nadrobić zaległości, co niniejszym czynię. 19 maja, a była to sobota,wskoczyliśmy bladym świtem razem z Magdą w samochód i pognaliśmy do Krakowa. Trwał tam właśnie główny weekend tegorocznego Miesiąca Fotografii. Moja cwana towarzyszka przycięła komara a ja zasuwałem autostradą A4 na wschód. Zanim się obejrzeliśmy już byliśmy na miejscu i meldowaliśmy się u znajomego w mieszkaniu, które miało nam służyć jako baza wypadowa.</p><p>Pozbywszy się ciężarów, z aparatami w torbach i planami festiwalu w dłoniach ruszyliśmy w miasto, a upał był niesamowity. Nie ma sensu odtwarzać całego naszego pobytu w mieście Kraka minuta po minucie, więc powiem tylko, że zostaliśmy aż do niedzielnego popołudnia, 20 maja i w tym czasie staraliśmy się zaliczyć jak najwięcej punktów programu głównego i programu ShowOff jak tylko się dało, nie gardząc licznymi w ten specjalny weekend wernisażami.</p><a name='more'></a> <p><strong>PROGRAM GŁÓWNY</strong></p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/299/aleksander-rodczenko.html" target="_blank">Aleksander Rodczenko. Rewolucja w fotografii</a> <br />
Byliśmy straszliwie zawiedzenie, że jedna z najważniejszych wystaw, dla których przyjechaliśmy do Krakowa, otwarta miała być dopiero dwa dni po naszym wyjeździe z Krakowa. Do dziś nie możemy pojąć jak to możliwe, że tak ważna część Miesiąca Fotografii w Krakowie, nie ma swojego wernisażu w główny jego weekend?</p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/296/jerzy-lewczy%E5-ski.html" target="_blank">Jerzy Lewczyński. Pamięć obrazu</a> <br />
Z fotografiami Jerzego Lewczyńskiego, zarówno jego autorstwa, jak i tymi przez niego znalezionymi, mieliśmy sporo do czynienia w czasie studiów. Tym razem jednak, w gmachu głównym Muzeum Narodowego w Krakowie mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczenia ich w olbrzymiej ilości, podzielonych na okresy i tematy, tworzących bogaty kalejdoskop artystycznej fotografii. Te prace po prostu należy znać i cieszyłem się z tej możliwości jaką dawała mi wystawa.</p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/297/ren%E3%B9-magritte.html" target="_blank">Wierność obrazów. Rene Magritte i fotografia</a> <br />
W Międzynarodowym Centrum Kultury przy Rynku Głównym, udało się zobaczyć intrygującą wystawę prac belgijskiego surrealisty, Rene Magritte’a. Żałowałem, że mieliśmy tak mało czasu przed zamknięciem galerii, bo temat wystawy wymagał znacznie więcej czasu niż mogliśmy mu poświęcić. Niezwykle cenne wydawały mi się fragmenty życiorysu malarza, przyporządkowane chronologicznie uporządkowanym fotografiom.</p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/300/viviane-sassen.html" target="_blank">Viviane Sassen. Parasomnia</a> <br />
Wykonane w Afryce zdjęcia artystki nie przekonały mnie do końca, o co zresztą spieraliśmy się nieco z Magdą, której fenomenalnie, przyznaję bez bicia, kontrolowane kontrasty i kolorystyka prac, wyraźnie przypadła do gustu.</p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/295/jason-evans.html" target="_blank">Jason Evans. Zdjęcia do oglądania oraz rzeźby do fotografowania</a> <br />
Autor tej swoistej wystawy, zaprosił oglądających do przyniesienia aparatów i fotografowania przygotowanych przez niego martwych natur. Te, przesłane później do autora mają stać się częścią trwającej już wystawy. Cóż, przedsięwzięcie choć ciekawe nie porwało nas, nie pomógł również dziki tłum podczas wernisażu. Chętnych było tak wielu, że dwa razy tyle ludzi czekało przed wejściem do maleńkiej galerii, aby zastąpić już wychodzących. To chyba sukces? Wrażenia, które pozostały w mojej głowie są jednak mało artystyczne.</p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/301/lieko-shiga.html" target="_blank">Lieko Shiga. Kanarek</a> <br />
To dość ożywcze, obserwować fotografie z Japonii, która jest dla nas odległa kulturowo niemal pod każdym względem. Nie inaczej jest z twórczością fotograficzną. Sposób komunikowania się artystki ze swoimi odbiorcami wzbudził moją zazdrość, podobnie jak kultura obrazkowa Japonii, która spowodowała, że takie prace tam powstają i są powszechnie nabywane. Nie wszystko byłem w stanie przyjąć bezkrytycznie, ale kilka prac było bardzo inspirujących.</p><p><a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/298/sally-mann.html" target="_blank">Sally Mann. Rodzina i ziemia</a> <br />
<a href="http://sallymann.com/selected-works/faces" target="_blank">Sally Mann</a> to kontrowersyjna, amerykańska fotografka, której zdjęcia już wcześniej zdarzało nam się widzieć, ale nie byliśmy przygotowani na to co spotkało nas w salach krakowskiego Muzeum Etnograficznego. Genialny wybór zdjęć z takich cyklów jak: “Family pictures”, “Southern Landscapes” czy “Faces” po prostu zapierał dech w piersiach. Po przejściu pięciu sal wystawowych zakręciłem koło recepcji i wszedłem na wystawę jeszcze raz. Po prostu nie mogłem oderwać się od tych prac. Zdecydowanie była to w moim odczuciu najlepsza wystawa całego Miesiąca Fotografii w Krakowie i jeszcze dziś myśląc o niej czuję ciarki podniecenia biegające po moich plecach.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-LJAWlU3_ATY/UD07h9O_GpI/AAAAAAAAGGA/hMlu9X2IaBI/s520/28082012sallymann.jpg" /><span class="photodesc">The Perfect Tomato <br />
fot: Sally Mann</span></p><p> </p><p><strong>SHOW OFF</strong></p><p>Sekcję Show Off zaliczyliśmy mocno w locie, korzystając z układających się jeden po drugim wernisaży. Na ich karb zrzucić też chcielibyśmy sobotnie, wieczorne zmęczenie, bo wysoka temperatura, kilometry zrobione na piechotę i nieodłączny element imprez otwarcia, wino butelkowe, spowodowały, że na stancję dotarliśmy lekko potargani. Niestety sekcja nie pozostawiła po sobie wielu mocnych wrażeń. </p><p>“<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/327/tomasz-brodawka.html" target="_blank">Pussycat</a>” Tomasza Brodawki to fajny pomysł i nierówne wykonanie, również ekspozycja aktów zostawiała co nieco do życzenia. “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/322/lena-dobrowolska.html" target="_blank">Plateau</a>” Leny Dobrowolskiej wydawało się mocno przemyślane, kiedy słuchało się fotografki i kuratorów, ale same zdjęcia nie oddawały, moim zdaniem, tego wszystkiego co siedziało w głowie artystki. Seria “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/325/michal-lichta%E5-ski.html" target="_blank">Hotel</a>” Michała Lichtańskiego to właściwie samograj. Wejście z aparatem do opuszczonego budynku hotelowego mogło przynieść niezwykle mocno oddziałujące na wyobraźnię obrazy. Było raczej słabo, bodaj dwa kadry spowodowały, że chciało się przed nimi zatrzymać.</p><p>Dość obiecująco wyglądały za to kreacyjne, bajkowe obrazki z serii “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/320/laura-makabresku.html" target="_blank">Księżyc jest tylko dla dorosłych</a>” młodziutkiej, ukrywającej się pod pseudonimem Laura Makabresku, autorki. “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/318/dawid-misiorny.html" target="_blank">Terapia</a>” Dawida Misiornego nie wzbudziła już jednak we mnie takich nadziei, podobnie jak wiszące tuż obok zdjęcia Oli Walków z serii “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/326/ola-walkow.html" target="_blank">Mam 22 lata i prawie rzucił mnie chłopak</a>”, które dobrze prezentowały się na ścianie ułożone w abstrakcyjną mozaikę, jednak pozostawiały wrażenie niedosytu, również braku dbałości o ich techniczną stronę.</p><p>Podobnie “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/321/martyna-rudnicka.html" target="_blank">S</a>” Martyny Rudnickiej i “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/324/mateusz-sarello.html" target="_blank">Martwa fala</a>” Mateusza Sarełło nie wzbudziły naszych zachwytów, choć druga z tych wystaw przykuwała wykorzystaniem filmów Polaroida, które tak oboje z Magdą lubimy.</p><p><strong>RESZTA</strong></p><p>Podczas przemierzania uliczek Krakowa, udało nam się odwiedzić również kilka pobocznych wystaw, z których najbardziej spodobała nam się ekspozycja Ewy Pasternak-Kapery “<a href="http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/396/wystawy-towarzyszace.html" target="_blank">Notatki z przypadków cielesnych</a>”. Nieco zawiedzeni wyszliśmy natomiast z Instytutu Włoskiego, gdzie swoje prace wystawiał, znany nam już wcześniej i budzący nasze zainteresowanie <a href="http://photomonth.com/index.php/pl/page/402/wystawy-towarzyszace.html" target="_blank">Rhodri Jones</a>.</p><p><strong>NA KONIEC</strong></p><p>Podsumowując tegoroczny Miesiąc Fotografii w Krakowie, wystawię mu ocenę pozytywną. Może brakowało mu większej ilości takich niesamowitych wystaw jak ta Sally Mann, ale też jak dużo można mieć artystów tego formatu? Dużym plusem dla mnie, są wystawy zbiorowe takie jak te Rodczenki (jeszcze do niej wrócę) czy Lewczyńskiego, ale i inne spojrzenia, jak u Lieko Shiga’i niezwykle pozytywnie wpływają na moje fotograficzne zaspokojenie. </p><p>Na duży plus zasługuje organizacja miejsc, pomocy dla zagubionych, w większości przypadków profesjonalizm w przygotowaniu i ekspozycji prac, a także, co bardzo ważne, bardzo dobrze przygotowana ściągawka z mapką, godzinami wernisaży, punktami programu. W kilka chwil stała się ta poskładana w harmonijkę karta, naszym najlepszym przyjacielem. Wszystko to sprawia, że chcę wrócić do Krakowa za rok, do czego i was, drodzy czytelnicy, zachęcam.</p><p><strong>“ŚLADY”</strong></p><p>Mówiłem już, że w Krakowie było słonecznie i upalnie? Jasne, że mówiłem. Jednak uwierzcie mi, że było bardzo słonecznie i upalnie! Zaowocowało to jednak krótkim cyklem zdjęć, którym nadałem wspólną nazwę “Ślady” i które chciałbym w tym miejscu zaprezentować. Jak wam się podobają?</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-5kun6u50n-Q/UD0ePZrcO0I/AAAAAAAAGE8/9hgQreJV7jQ/s520/28052012slady1.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-CKq6v3DV4R4/UD0ePbINSbI/AAAAAAAAGFE/2942LS126pY/s520/28052012slady2.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-Uy5qBJh98yQ/UD0eQaYkJoI/AAAAAAAAGFM/tmMvrfVNxQY/s520/28052012slady3.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-qS4YJFbEdWo/UD0eQdo0KNI/AAAAAAAAGFI/CSwosAzs53U/s520/28052012slady4.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/--OE8-iAm2SY/UD0eQec6UPI/AAAAAAAAGFU/ZHKiVdmfGYo/s520/28052012slady5.jpg" /><span class="photodesc">Cykl: "Ślady" <br />
fot: Sławomir Okrzesik</span></p><p> </p><p><strong>POST SCRIPTUM</strong></p><p>Post Scriptum napisało życie. Jak pisałem już wcześniej, na wystawę Rodczenki nie udało nam się wejść, miała zostać otwarta dopiero w dwa dni po naszym wyjeździe. Jeszcze łudziłem się, że może uda mi się znów odwiedzić Kraków przed jej zamknięciem, bo czynna miała być bardzo długo. Tak też się stało. 11 sierpnia wraz z Karoliną i Bartkiem, których gorąco pozdrawiam, w przypływie szaleństwa ruszyliśmy do Krakowa, tylko po to, żeby zobaczyć wystawę w “Narodowym”, zjeść burrito i wrócić na wieczorne spotkanie ze znajomymi.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-YaBYdeaZuEU/UD0ePaWcv_I/AAAAAAAAGFA/gSULFXGzuz4/s520/28052012rodchenko.jpg" /><span class="photodesc">Wystawa fotografii Aleksandra Rodczenki <br />
Muzeum Narodowe w Krakowie</span></p><p> </p><p>Powiem tak, warto było! Takie wystawy nie zdarzają się co dzień. W naszych głowach została też ważna myśl wielkiego fotografa: “Eksperyment jest naszym obowiązkiem”. Znacznie lepiej niż ja potrafiłbym to zrobić, opowiedział o niej <a href="http://jureckifoto.blogspot.com/" target="_blank">Krzysztof Jurecki</a>, mój wykładowca historii fotografii z łódzkiej szkoły. Dla zainteresowanych, bardzo polecam poniższy film.</p><div style="padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; width: 448px; padding-right: 0px; display: block; float: none; margin-left: auto; margin-right: auto; padding-top: 0px" id="scid:5737277B-5D6D-4f48-ABFC-DD9C333F4C5D:860ac679-14fd-4234-8cf4-3bd8e431127b" class="wlWriterEditableSmartContent"><div id="b2d714e3-cdd6-4965-bb10-187bdace9a96" style="margin: 0px; padding: 0px; display: inline;"><div><a href="http://www.youtube.com/watch?v=i39dHOlSkJw" target="_new"><img src="http://lh5.ggpht.com/-SfxxREap-QY/UD1UGiAxmXI/AAAAAAAAGGQ/YMgpIfsH58Q/video873f150a3ac3%25255B7%25255D.jpg?imgmax=800" style="border-style: none" galleryimg="no" onload="var downlevelDiv = document.getElementById('b2d714e3-cdd6-4965-bb10-187bdace9a96'); downlevelDiv.innerHTML = "<div><object width=\"448\" height=\"252\"><param name=\"movie\" value=\"http://www.youtube.com/v/i39dHOlSkJw?hl=en&hd=1\"><\/param><embed src=\"http://www.youtube.com/v/i39dHOlSkJw?hl=en&hd=1\" type=\"application/x-shockwave-flash\" width=\"448\" height=\"252\"><\/embed><\/object><\/div>";" alt=""></a></div></div><div style="width:448px;clear:both;font-size:.8em">Aleksander Rodczenko. Rewolucja w fotografii–Krzysztof Jurecki</div></div>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-19909795937915743142012-08-18T18:55:00.001+02:002012-08-18T21:52:57.136+02:00Co słonko już zapomniało, że widziało?<p>Już bardzo, bardzo dawno temu, jakoś w zeszłym roku, założyłem plik, w którym zapisywałem sobie obejrzane ostatnio filmy. Miałem chyba ochotę napisać przekrojową notkę o filmach, które widziałem, jak to niegdyś zrobiłem. Tyle, że notka nie powstała, a w pliku od czasu do czasu pojawiały się tytuły, to znów o nim zapominałem i nie uzupełniałem go wcale. Tymczasem lista zrobiła się całkiem długa i jak wyrzut sumienia patrzyła na mnie czasem z ekranu komputera.</p><p>W końcu postanowiłem rozliczyć się z nią ostatecznie. Nie sądzę abym mógł napisać o wszystkich filmach choćby po kilka słów i nie mam planu jak to rozwiązać. Ustawiłem więc je w kolejności i po prostu będę pisał. Ostrzegam, może być nudno! Ja przynajmniej będę miał jednak poczucie zamknięcia jakiegoś tematu. Zaczynam zatem.</p><a name='more'></a> <p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh3.googleusercontent.com/-9DyfCEraAms/UC_DlTUa6fI/AAAAAAAAF_o/kA-Y7xl75KY/s0/18082012movies.jpg" /><strong>127 GODZIN <br />
</strong><em>127 hours; </em>USA 2010 <br />
reż.: Danny Boyle; wyst.: James Franco</p><p>Kilka nominacji do Oskara to nie zawsze pewna rekomendacja dla filmu. Tutaj całkiem się sprawdziło. Bazujący na prawdziwej historii film opowiada historię uwięzienia w rozpadlinie młodego podróżnika. Zmagania z krytyczną sytuacją, z przyrodą, z samym sobą, z upływającym czasem. Dobre, kameralne kino, niezła kreacja aktorska Jamesa Franco.</p><p><strong>13 ZABÓJCÓW <br />
</strong><em>Jûsan-nin no shikaku;</em> Japonia 2010 <br />
reż.: Takeshi Miike; wyst.: Koji Yakusho, Takayuki Yamada</p><p>Mimo mojego ulubienia dla kina samurajskiego i niezwykle pochlebnych ocen w sieci, film zawiódł mnie srodze. Opowieść z potencjałem nie rozwija skrzydeł, tanie efekciarstwo i mordowanie w ilościach hurtowych przygnębia, zakończenie potwierdza całokształt. Nie warto tracić przeszło dwóch godzin życia.</p><p><strong>28 DNI PÓŹNIEJ</strong> <br />
<em>28 Days Later;</em> Wielka Brytania 2002 <br />
reż.: Danny Boyle; wyst.: Cillian Murphy, Naomie Harris, Megan Burns, Brendan Glesson</p><p>Ten film od dawna miałem w kolejce do oglądania, ale jakoś zawsze mi umykał, w końcu trafił na mój ekran i zawojował go. Znakomita postapokaliptyczna opowieść z zombie w rolach opresorów. Jak dla mnie jeden z najlepszych filmów gatunku. Dla fanów tego rodzaju kina, lektura obowiązkowa.</p><p><strong>30 DNI MROKU</strong> <br />
<em>30 Days of Night; </em>USA 2007 <br />
reż.: David Slade ; wyst.: Josh Hartnett, Melissa George, Mark Rendall, Danny Huston</p><p>Niezła adaptacja, bardzo fajnego komiksu. Opowieść o wampirach, które postanawiają sobie urządzić fiestę na mieszkańcach pogrążonej w polarnej nocy mieściny. Tylko dla fanów gatunku.</p><p><strong>SAMOTNY MĘŻCZYZNA</strong> <br />
<em>A Single Man; </em>USA 2009 <br />
reż.: Tom Ford; wyst.: Colin Firth, Julianne Moore, Nicholas Hoult, Matthew Goode</p><p>Lata 60-te Los Angeles. Główny bohater, po śmierci swojego partnera życiowego, nie może poradzić sobie ze swoją stratą. Ten doskonale opowiedziany i nakręcony film ogląda się praktycznie sam, a Colin Firth powinien był za swoją kreację dostać Oskara, zamiast tego, który przypadł mu w udziale rok później za dość mdły <em>Kings Speach</em>. Dla mnie była to bardzo esensjonalna przygoda.</p><p><strong>KRÓLESTWO ZWIERZĄT</strong> <br />
<em>Animal Kingdom</em>; Australia 2010 <br />
reż.: David Michod; wyst.: James Frecheville, Ben Mendelsohn, Jackie Weaver, Guy Pearce</p><p>Straszliwie chwalony film gangsterski mający być wglądem od wewnątrz w rodzinę przestępców i zasady jakimi ta się kieruje. Film z niewątpliwym pomysłem, zawiódł mnie ostatecznie, ponownie wbrew ocenom znalezionym na jego temat w sieci.</p><p><strong>ZABÓJSTWO JESSE’EGO JAMESA PRZEZ TCHÓRZLIWEGO ROBERTA FORDA</strong> <br />
<em>The Assassination of Jesse James by the Coward Robert Ford</em>; USA, Kanada 2007 <br />
reż.: Andrew Dominik; wyst.: Brad Pitt, Casey Affleck, Sam Rockwell, Mary-Louise Parker</p><p>Opowieści o Jasse Jamesie było tak wiele, że ciężko pewnie znaleźć nową dla niej formułę. Udało się to jednak Andrew Dominikowi, który w surowym ale i lirycznym obrazie przedstawia przecinające się drogi bandyckiej legendy dzikiego zachodu i jego mordercy. Nastawiający się na klasyczny western srogo się zawiodą, ale, mimo swoich niemal 3 godzin projekcji, to bardzo wciągający film, pełen przepięknych kadrów, prowadzący widza leniwą kamerą do nieuniknionego, tak dla ofiary jak i zabójcy. Bardzo polecam.</p><p><strong>DRUŻYNA A <br />
</strong><em>The A-Team</em>; USA 2010 <br />
reż.: Joe Carnahan; wyst.: Liam Neeson, Bradley Cooper, Sharlto Copley, Quinton Jackson</p><p>Drużyna A, tylko że więcej, mocniej, szybciej, głośniej… przez co dużo, dużo, dużo, dużo gorzej. Nie warto.</p><p><strong>ANGIELSKA ROBOTA <br />
</strong><em>The Bank Job</em>, Wielka Brytania, USA 2008 <br />
reż.: Roger Donaldson; wyst.: Jason Statham, Saffron Burrows, Stephen Campbell Moore</p><p>Solidna dawka kina sensacyjnego, opartego na słynnej historii napadu na bank w latach ‘70-tych. Czasem zabawnie, czasem agresywnie, a wszystko po brytyjsku i z niezłą rolą Jasona Stathama, którego zazwyczaj widziałem w jakichś okropnych produkcjach. Dobry film na wytchnienie wieczorem, przed telewizorem.</p><p><strong>HOTEL MARIGOLD <br />
</strong><em>Best Exotic Merigold Hotel; </em>Wielka Brytania, USA, Zjednoczone Emiraty Arabskie, 2012 <br />
reż.: John Madden; wyst.: Tom Wilkinson, Judi Dench, Dev Patel, Maggie Smith, Bill Nighy, Celia Imrie</p><p>Leciutka pozycja na popołudnie dla pary. Opowieść o ludziach, którzy swoją emeryturę, z różnych powodów, postanawiają spędzić w hotelu, domu dla seniorów w Indiach. Pozytywne przesłanie o pięknie życia, cieszenia się nim w każdym momencie, zaprawiona lekkim poczuciem humoru i ciężkim hinduskim słońcem. Gwiazdorska obsada powoduje, że w film wchodzi się jak w masło.</p><p><strong>BRATERSTWO</strong> <br />
<em>Broderskab</em>; Dania 2010  <br />
reż.: Nicolo Donato ;wyst.:Thure Lindhardt, David Dencik, Nicolas Bro</p><p>Jeden ze sztandarowych filmów przeglądu kina LGBT. O niemożliwej miłości dwójki gejów w społeczności neonazistów. Tylko dla zainteresowanych, mnie film nie ruszył. Przewidywalny i (poza postaciami bohaterów) sztampowy.</p><p><strong>BRONSON <br />
</strong><em>Bronson</em>; Wielka Brytania 2008 <br />
reż.: Nicolas Winding Refn; wyst.: Tom Hardy, Kelly Adams, Luing Andrews</p><p>Portret najsłynniejszego więźnia Wielkiej Brytanii, nakreślony oczami znakomitego, duńskiego reżysera. Film wymyka się prostej identyfikacji i nie sposób do niego zachęcić inaczej niż pisząc, że to kolejny niesamowity film Refna. Mocna jazda bez trzymanki, nietuzinkowe spojrzenie i bardzo udana rola Toma Hardy’ego. Polecam!</p><p><strong>KAPITAN AMERYKA: PIERWSZE STARCIE <br />
</strong><em>Captain America: The First Avenger</em>; USA 2011 <br />
reż.: Joe Johnston; wyst.: Chris Evans, Sebastian Stan, Hayley Atwell, Tommy Lee Jones, Hugo Weaving</p><p>140 milionów dolarów w gwiazdy, efekty specjalne i prawa do ekranizacji. Nic więcej o tym filmie powiedzieć nie trzeba. Blockbuster bez niespodzianek. Ja się wynudziłem.</p><p><strong>CHICO I RITA</strong> <br />
<em>Chico y Rita</em>; Hiszpania, Wielka Brytania 2010 <br />
reż.: Javier Mariscal, Fernando Trueba</p><p>Animowana historia miłosna, w rytmach latynoskiej muzyki. Mogę z czystym sercem polecić każdemu ten film, pełen świetnych dźwięków, uczuć, będący jednocześnie ciągnącą się przez lata, zajmującą opowieścią o losach ludzkich. Chętnie częściej będę brał udział w takich projekcjach.</p><p><strong>CONAN BARBARZYŃCA <br />
</strong><em>Conan the Barbarian</em>; USA 2011 <br />
reż.: Marcus Nispel ;wyst.: Jason Momoa, Stephen Lang, Rachel Nicols, Ron Perlman, Rose McGowan </p><p>Zaprzepaszczona szansa na dobrą, pulpową opowieść o Conanie. Mimo świetnej kreacji Jasona Momoy i dobrze rokującego początku, film nie niesie ze sobą nic prócz ślicznych widoczków, mnóstwa machania mieczem i całej sterty wnerwiających uproszczeń. Szkoda.</p><p><strong>KORIOLAN</strong> <br />
<em>Coriolanus</em>; Wielka Brytania 2011 <br />
reż.: Ralph Fiennes; wyst.: Ralph Fiennes, Gerard Buttler, Vanessa Redgrave, Brian Cox</p><p>Kolejny przypadek kiedy próba sfilmowania jednej ze sztuk Szekspira wiąże się z walką o ten projekt człowieka z pomysłem. W tym wypadku był nim Ralph Finnes wcielający się w rzymskiego konsula zesłanego na banicję przez obywateli wiecznego miasta. Świetna gra aktorska Fiennesa i Redgrave, bardzo udane uwspółcześnienie tematu. Lektura obowiązkowa dla miłośników Szekspira i Fiennesa. </p><p><strong>TAK SPĘDZIŁEM KONIEC ŚWIATA <br />
</strong><em>Cum mi-am petrecut sfarsitul lumii</em>; Francja, Rumunia 2006 <br />
reż.: Catalin Mitulescu; wyst.: Doroteea Petre, Timotei Duma</p><p>Raczej nie piszę tu o filmach festiwalowych, czy przeglądowych, te zazwyczaj mają miejsce gdzie indziej, ale o przeglądzie “Kogo kręci kino historyczne” chyba nigdzie nie wspominałem. Film opowiada o ostatnim roku reżimu Ceaucescu w Rumunii. Nieco abstrakcyjne spojrzenie na świat oczami dziecka tylko wzmacnia obraz tamtych czasów. Godne polecenia kino, nie pozbawione humoru, choć tak dojmująco momentami bolesne.</p><p><strong>DEFENDOR</strong> <br />
<em>Defendor</em>; Kanada, Wielka Brytania, USA 2009 <br />
reż.: Peter Stebbings; wyst.: Woody Harrelson, Kat Dennings, Sandra Oh</p><p>Kolejne, niestandardowe podejście do kina superbohaterskiego. Niezbyt lotny mężczyzna przemienia się w nocy z robotnika budowlanego w superbohatera broniącego uciśnionych. Choć film sprawia wrażenie lekkiej, niezobowiązującej komedyjki, wkrótce okazuje się, że jest w nim znacznie więcej niż powierzchownie można by sądzić. To niegłupie kino, z kapitalną główną rolą kreowaną przez Woody’ego Harrelsona.</p><p><strong>SPADKOBIERCY</strong> <br />
<em>The Descendants;</em> USA 2011 <br />
reż.: Alexander Payne; wyst.: George Clooney, Shailene Woodley, Amara Miller</p><p>To jeden z dwóch filmów Alexandra Payne’a w tym zestawieniu. Podobnie jak Sideways charakteryzuje się ulubioną przeze mnie, leniwą narracją. Prócz początku filmu, można by powiedzieć, że nic się w nim nie dzieje. Jednak pod jego „skórą” toczy się życie. Historia milionera, który w obliczu poważnego wypadku swojej żony, musi na nowo odnaleźć swoje miejsce wśród swojej rodziny. Polecam</p><p><strong>DIABEŁ UBIERA SIĘ U PRADY <br />
</strong><em>The Devil Wears Prada</em>; USA 2006 <br />
reż.: David Frankel; wyst.: Meryl Streep, Anne Hathaway, Emily Blunt, Stanley Tucci</p><p>Ot komedyjka. Jedyne co przykuło moją uwagę to kreacja aktorska Meryl Streep. David Frankel, spec od seriali (Seks w wielkim mieście) pokazał co potrafi w swoim fachu.</p><p><strong>DRIVE</strong> <br />
<em>Drive</em>; USA 2011 <br />
reż.: Nicolas Winding Refn; wyst.: Ryan Gosling, Carey Mulligan, Bryan Carnston, Ron Perlman</p><p>Film, który dla szerokiego odbiorcy odkrył Nicolasa Refna i Ryana Goslinga. Opowieść o hollywoodzkim kaskaderze, a po godzinach kierowcy zajmującym się bezpieczną ucieczką z miejsca przestępstwa. Plastyczna, wciągająca jak bagno, prosta i jednocześnie nietuzinkowa opowieść jakich w kinie powinno być więcej. Lektura obowiązkowa.</p><p><strong>FIGHTER <br />
</strong><em>The Fighter</em>; USA 2010 <br />
reż.: David O. Russel; wyst.: Mark Wahlberg, Christian Bale, Amy Adams</p><p>Historia oparta na faktach. Początki kariery bokserskiej Micky “Irish” Warda i miejsca w niej jego starszego brata Dicky’ego. Kawał dobrego kina sportowego, ale myślę, że nawet nie będąc fanem gatunku można sporo w tym filmie znaleźć dla siebie. Świetnie zagrany (Chrisian Bale jako Dicky, znakomity), mądrze poprowadzony, pozostaje w głowie.</p><p><strong>GOOD NIGHT, AND GOOD LUCK <br />
</strong><em>Good Night, and Good Luck</em>; Francja, Japonia, Wielka Brytania, USA, 2005 <br />
reż.: George Clooney; wyst.: David Strathairn, George Clooney, Patricia Clarkson, Robert Downey Jr.</p><p>Długo ten film czekał, a właściwie to ja ciągle się z nim mijałem. W końcu go zobaczyłem, a uwielbiam ten typ kina amerykańskiego, opowiadający o najważniejszych politycznych wydarzeniach kraju poprzedniego wieku. Tym razem na warsztat został wzięty okres “polowania na czarownice” i słynnego konfliktu legendy dziennikarstwa Edwarda Murrowa z senatorem Josephem McCarthym. Znakomicie oddany nastrój tamtych dni, rewelacyjna obsada, świetna postprodukcja. Film ogląda się jednym tchem. Bardzo warto.</p><p><strong>KAC VEGAS <br />
</strong><em>Hangover</em>; Niemcy, USA 2009 <br />
reż.: Todd Phillips; wyst.: Zach Galifianakis, Bradley Cooper, Justin Bartha</p><p>Namawiany bardzo na ten film przez koleżankę w końcu się skusiłem. No cóż, to po prostu solidnie zrobiona komedia, momentami może być nieco niesmaczna dla niektórych widzów. Niewątpliwą zaletą filmu jest postać Zacha Galifianakisa, ale to za mało, abym ja go komuś polecił.</p><p><strong>HANNA</strong> <br />
<em>Hanna</em>; Niemcy, Wielka Brytania, USA 2011 <br />
reż.: Joe Wright; wyst.: Saoirse Ronan, Eric Bana, Cate Blanchett</p><p>Zaskakująco dobre kino akcji. Dużo pościgów, walk, tajemnic, klimat niczym z nowego Bourne’a. Dla mnie wielką zaletą filmów jest obecność w nich Cate Blanchett, szkoda, że tym razem było inaczej i jej postać była tym, co najbardziej mi w filmie przeszkadzało. Ogólnie dobra rozrywka.</p><p><strong>JAK WYTRESOWAĆ SMOKA <br />
</strong><em>How to Train Your Dragon</em>; USA 2010 <br />
reż.: Dean DeBlois, Chris Sanders</p><p>Bardzo pozytywna animka o surowych ludziach z północy, którzy walczą ze smokami, bo tak było od zawsze. Jednak jak się okazuje, to ma się właśnie zmienić. Świetnie bawiłem się na tym filmie, podziwiałem piękne i dynamiczne animacje, śmiałem się z dowcipów. Mój bliski znajomy znalazł w tym filmie znacznie więcej ukrytych przekazów, które by mnie nie odpowiadały, ale oglądając ten film bez wnikliwych przemyśleń, nie może się nie podobać.</p><p><strong>I SELL THE DEAD <br />
</strong><em>I sell the Dead</em>; USA 2008 <br />
reż.: Glenn McQuaid; wyst.: Dominic Monaghan, Ron Perlman, Larry Fessenden</p><p>Czarna komedia o rabusiach grobów. Zabawna opowieść o wesołym, choć niełatwym życiu hien cmentarnych, zwłaszcza jeśli zadrze się z niewłaściwymi ludźmi. Dla fanów tego typu opowieści to znakomita rozrywka.</p><p><strong>NIETYKALNI</strong> <br />
<em>Intouchables</em>; Francja 2011 <br />
reż.: Olivier Nakache, Eric Toledano; wyst.: Francois Cluzet, Omar Sy, Anne Le Ny</p><p>Inteligentna komedia o wykluczeniu, przyjaźni, zaufaniu. Opowieść o sparaliżowanym milionerze, którego opiekunem staje się mężczyzna z nizin społecznych. Bawiłem się w kinie znakomicie, pośmiałem się i bardzo pozytywnie wzruszyłem. Polecam.</p><p><strong>JOHN CARTER <br />
</strong><em>John Carter</em>; USA 2012 <br />
reż.: Andrew Stanton; wyst.: Taylor Kitsch, Lynn Collins, Willem Dafoe, Samantha Morton</p><p>Specjalista od filmów animowanych, reżyseruje ogromną produkcją fantastyczną na podstawie klasycznych powieści Edgara Burroughsa. Było ryzykownie, ale moim zdaniem wyszło znacznie lepiej niż w przypadku Conana Barbarzyńcy. Film ma swój urok, podobnie jak książki, które były jego pierwowzorem, jednak powstał za późno. Dziś już to wszystko w kinie było. Nadal jednak uważam, że to całkiem solidne kino gatunku. Należy traktować jedynie w kategoriach rozrywkowych.</p><p><strong>KICK-ASS <br />
</strong><em>Kick-Ass</em>; Wielka Brytania, USA 2010 <br />
reż.: Matthew Vaughn; wyst.: Aaron Johnson, Nicolas Cage, Chloe Grace Moretz</p><p>Komiks Marka Millara i fantasta za kamerą, to musiało wypalić i udało się. Kick-Ass to nietypowy film superbohaterski, opowiadający o marzeniu chłopaka pozbawionego talentów o byciu zamaskowanym obrońcą uciśnionych. Duży ładunek energii, niezła muzyka, kapitalnie przerysowana opowieść. Kino superbohaterskie ma się najlepiej, kiedy powaga łączy się z komedią w takim stopniu jak w tej produkcji. Dla fanów – koniecznie!</p><p><strong>KIRU</strong> <br />
<em>Kiru</em>; Japonia 1968 <br />
reż.: Kichaci Okamoto; wyst.: Tatsuya Nakadai, Etsushi Takahashi, Yuriko Hoshi</p><p>Kino samurajskie w najlepszym wydaniu. Barwnie wykreowane postaci głównych bohaterów, konflikt, którego nie sposób rozwiązać bez rozlewu krwii i klimat jak z najlepszych filmów Kurosawy. Kiru warto zobaczyć nawet jeśli nie jest się miłośnikiem tego rodzaju kina, choćby po to, żeby zobaczyć w jaki sposób opowiada się historię i w jaki sposób wymyśla się jej bohaterów.</p><p><strong>CHCIWOŚĆ <br />
</strong><em>Margin Call</em>; USA 2011 <br />
reż.: J.C. Chandor; wyst.: Zachary Quinto, Stanley Tucci, Kevin Spacey, Jeremy Irons, Paul Bettany, Simon Baker</p><p>Niezwykle ciekawy debiut reżyserski. Jedna noc w dużej firmie, pokazująca mechanizm upadku rynków finansowych i początki kryzysu. Świetna obsada, kapitalne kreacje i mimo powolnego tempa prawdziwy thriller nie pozwalający rozluźnić się aż do samego końca. Warte zobaczenia.</p><p><strong>MĘŻCZYŹNI, KTÓRZY NIENAWIDZĄ KOBIET <br />
</strong><em>Män som hatar kvinnor</em>, Dania, Niemcy, Norwegia, Szwecja 2009 <br />
reż.: Niels Arden Oplev; wyst.: Michael Nyqvist, Noomi Rapace <br />
<br />
<strong>DZIEWCZYNA, KTÓRA IGRAŁA Z OGNIEM <br />
</strong><em>Flickan som lekte med elden</em>, Dania, Niemcy, Norwegia, Szwecja 2009 <br />
reż.: Daniel Alfredson; wyst.: Michael Nyqvist, Noomi Rapace</p><p><strong>ZAMEK Z PIASKU, KTÓRY RUNĄŁ <br />
</strong><em>Luftslottet som sprängdes,</em> Dania, Niemcy, Norwegia, Szwecja 2009 <br />
reż.: Daniel Alfredson; wyst.: Michael Nyqvist, Noomi Rapace</p><p>Czyli słynna Trylogia Millenium w wydaniu skandynawskim. Niezwykle absorbująca i udana ekranizacja słynnych powieści sensacyjnych Stiega Larssona. Mimo, że to ponad 6 godzin, które trzeba spędzić przed ekranem, czas ten wcale się nie dłuży, wręcz przeciwnie, ciężko się oderwać od fabuły. Dobra, bezkompromisowa produkcja.</p><p><strong>MIND GAME</strong> <br />
<em>Mind Game</em>; Japonia 2004 <br />
reż.: Masaaki Yuasa</p><p>Jedna z najlepszych Anime jakie widziałem w życiu. Kompletnie wymykająca się schematom, “ryjąca” bruzdy mózgowe i pozostawiająca z surrealistycznym odczuciem odlotu. Dawno nie widziałem czegoś tak dobrego i tak inteligentnie odpowiadającego na najprostsze, życiowe pytania, choć tak naprawdę nie ma na nie nigdy jednej i jasnej odpowiedzi. Niełatwe, ale bardzo warte, każdej poświęconej minuty… tak za pierwszym jak i za czwartym razem.</p><p><strong>MONEYBALL</strong> <br />
<em>Moneyball;</em> USA 2011 <br />
reż.: Bennett Miller; wyst.: Brad Pitt, Robin Wright, Jonah Hill, Philip Seymour Hoffman</p><p>Oparty na prawdziwych wydarzeniach film sportowy, który zrobił sporą karierę w Stanach Zjednoczonych. U nas baseball tak dobrze się nie sprzedaje, ale to i tak przyjemny film do zobaczenia, zwłaszcza, że mówi o mechanizmach działających w wielu popularnych dyscyplinach sportowych.</p><p><strong>MÓJ TYDZIEŃ Z MARYLIN <br />
</strong><em>My Week with Marylin;</em> Wielka Brytania, USA 2011 <br />
reż.: Simon Curtis; wyst.: Michelle Williams, Eddie Redmayne, Kenneth Branagh, Julia Ormond, Judi Dench</p><p>Kolejna próba zmierzenia się postacią ikony jaką była Marylin Monroe. Budując pewną tezę na temat gwiazdy, autorzy dali widzom możliwość rzucenia okiem za kulisy kręcenia filmu i bycia celebrytą. Film nie do końca daje uwierzyć w prawdziwość zdarzeń, ale dość zgrabnie wprowadza w klimat czasów. Michelle Williams świetnie wcieliła się w rolę Marylin.</p><p><strong>DOWÓD OSOBISTY <br />
</strong><em>Obscansky prukaz;</em> Czechy 2010 <br />
reż.: Ondrej Trojan; wyst.: Libor Kovar, Matous Vrba, Jakub Sarka, Jan Vlcek</p><p>To kolejny z filmów przeglądu „Kogo kręci kino historyczne”. Odebranie dowodu osobistego staje się dla nastoletnich bohaterów filmu końcem ich dzieciństwa i beztroski. Film to tak naprawdę kolejne sceny z normalnego życia komunistycznej Czechosłowacji, odsłaniający przed bohaterami i widzami realia tamtych czasów. Przygnębiające momenty są świetnie kompensowane przez czeskie poczucie humoru. Warto zobaczyć.</p><p><strong>PEWNEGO RAZU W ANATOLII <br />
</strong><em>Bir Zamanlar Anadolu’da</em>; Bośnia i Hercegowina, Turcja 2011 <br />
reż.: Nuri Bilge Ceylan; wyst.: Muhammet Uzuner, Yilmaz Erdogan, Taner Birsel</p><p>Noc. Wizja lokalna. Przestępca wożony przez stróżów prawa z miejsca na miejsce, ma wskazać to, w którym pomógł zamordować człowieka. Ta podróż skończyła się w wielu różnych miejscach dla bohaterów. Niesamowita, nastrojowa, pełna myśli, które czasem strach do końca ubrać w słowa. Bezbłędny wizualnie, ale i dźwiękowo film. Ciężko się dziwić, że tak spodobał się w Cannes i na Nowych Horyzontach. Ten film trzeba zobaczyć.</p><p><strong>PIRACI Z KARAIBÓW: NA NIEZNANYCH WODACH <br />
</strong><em>Pirates of Caribbean: On Stranger Tides</em>; USA 2011 <br />
reż.: Rob Marshall; wyst.: Johnny Deep, Penelope Cruz, Geoffrey Rush, Ian McShane</p><p>Nawet świetne kreacje Deepa, Rusha i McShane’a nie mogły unieść czwartego filmu o piratach z Karaibów. Ładne widowisko, na które szkoda czasu.</p><p><strong>PUSHER</strong> <br />
<em>Pusher</em>; Chorwacja, Dania, Serbia, Szwecja 1996 <br />
reż.: Nicolas Winding Refn; wyst.: Kim Bodnia, Zlatko Buric, Laura Drasbaek</p><p>Surowe, mocne, duńskie kino akcji. Bezkompromisowy wobec widza Refn opowiada historię upadku dilera narkotykowego. Mocne sceny i mocna muzyka, która atakuje po minutach ciszy, podnoszą ciśnienie. Jednocześnie świadomość, że reżyser pokazuje nam coś bez ogródek, bez upiększania paraliżuje umysł i wciąga widza jak w bagno. Po seansie czułem się jakbym wypływał z ciemnej głębiny i zajęło mi kilka minut powrócenie do codzienności. Kino nie dla każdego, tak jak zawsze w przypadku Refna.</p><p><strong>THE QUIET EARTH <br />
</strong><em>The Quiet Earth</em>; Nowa Zelandia 1985 <br />
reż.: Geoff Murphy; wyst.: Bruno Lawrence, Pete Smith, Alison Rutledge</p><p>Główny bohater budzi się pewnego dnia i stwierdza, że jest jedynym człowiekiem na ziemi. Świetne, inteligentne i pomysłowe kino SF z zaskakującym zakończeniem. Polecam.</p><p><strong>ROBOTY</strong> <br />
<em>Robots</em>; USA 2005 <br />
reż.: Chris Wedge, Carlos Saldanha</p><p>Animacja od Blue Sky Studio. Porządna, choć nieco mało znana produkcja. Mój kolega polecał mi ją bardzo jako przykład porządnie wykonanej roboty. Cóż, to dobry film, ale raczej rozumiem dlaczego tak mało znany. Brak mu czegoś co mogło by pozwolić nazwać go czymś więcej niż rozrywkowym filmem familijnym.</p><p><strong>WSTYD <br />
</strong><em>Shame</em>; Wielka Brytania 2011 <br />
reż.: Steve McQueen; wyst.: Michael Fassbender, Carey Mulligan</p><p>Po “Głodzie”, który wstrząsnął mną, zastanawiałem się jak dobrze McQueenowi wyjdzie kolejny film. Wstyd nie zawodzi. Dla mnie to opowieść o próbie zabicia w sobie pustki i samotności, potrzeby poczucia czegoś, bez względu na to, że powoli traci się samego siebie. Świetne kreacje aktorskie pary bohaterów i napięcie, którego nie da się zrzucić z barków na długo po końcu projekcji.</p><p><strong>WYSYP ŻYWYCH TRUPÓW <br />
</strong><em>Shaun of the Dead</em>; Francja, Wielka Brytania, USA 2004 <br />
reż.: Edgar Wright; wyst.: Simon Pegg, Nick Frost, Kate Ashfield</p><p>Ociekająca brytyjskim dystansem i poczuciem humoru parodia filmów o Zombie. Przyjemności jaką miałem oglądając film o dwóch nieudacznikach walczących z plagą zombie nie potrafiłbym chyba nawet opowiedzieć. Trzeba znać! Rozrywka na wysokim poziomie.</p><p><strong>WYSPA TAJEMNIC <br />
</strong><em>Shutter Island</em>; USA 2010 <br />
reż.: Martin Scorsese; wyst.: Leonardo di Caprio, Mark Rufallo, Michelle Williams, Ben Kingsley, Max von Sydov</p><p>Sprawny thriller detektywistyczny stworzony rękami mistrza. Gwiazdorska obsada u Scorsese nie zaskakuje, świetnie oddany klimat lat 50-tych bardzo do filmu przyciąga. Mnie oglądało się go bardzo dobrze, ale ja lubię tego typu opowieści. Na wieczór kiedy chce się zobaczyć coś porządnego, ale też niezobowiązującego zbytnio, w sam raz.</p><p><strong>BEZDROŻA</strong> <br />
<em>Sideways</em>; USA 2004 <br />
reż.: Alexander Payne; wyst.: Paul Giamatti. Thomas Haden Church, Virginia Madsen, Sandra Oh</p><p>Obejrzałbym każdy film dla Paula Giamattiego. Tak się szczęśliwie składa, że Bezdroża są równocześnie bardzo udanym filmem, więc zrobiłem to z prawdziwą przyjemnością. Dwóch dojrzałych mężczyzn udaje się we wspólną podróż. Jeden z nich właśnie ma wstąpić w związek małżeński, drugi cierpi po rozpadzie swojego. O tym, że czasem pędzi się na złamanie karku, wyboistą ścieżką w dół, a czasem odnajduje się drogę, w której istnienie już nie wierzyliśmy. Bardzo nastrojowa, snująca się leniwie opowieść. Polecam!</p><p><strong>NIEMY WYŚCIG <br />
</strong><em>Silent Running</em>; USA 1972 <br />
reż.: Douglas Trumbull; wyst.: Bruce Dern, Ron Rifkin, Cliff Potts, Jesse Vint</p><p>Kolejny klasyczny film SF, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Kiedy na ziemi umiera wszelka roślinność, ostatni las zostaje przesadzony do wielkich kopuł i wystrzelony w kosmos, aby doczekał lepszych czasów kiedy znów będzie można go posadzić na swoim miejscu. Trochę mocno nasycony ekologizmem, ale dla fanów SF to na pewno fajna lektura.</p><p><strong>KOD NIEŚMIERTELNOŚCI <br />
</strong><em>Source Code</em>; USA 2011 <br />
reż.: Duncan Jones; wyst.: Jake Gyllenhaal, Michelle Monaghan, Vera Farmiga</p><p>Bardzo udany thriller sci-fi, aż miło pójść do kina i przekonać się, że jeszcze takie powstają. Były żołnierz bierze udział w tajnym projekcie i ma niepowtarzalną okazję uratowania wielu istnień ludzkich przed atakiem terrorystycznym. Bardzo przyjemnie oglądało mi się parę Jake Gyllenhaal i Vera Farmiga. Polecam.</p><p><strong>DRÓŻNIK <br />
</strong><em>The Station Agent</em>; USA 2003 <br />
reż.: Thomas McCarthy; wyst.: Peter Dinklage, Patricia Clarkson, Bobby Cannavale, Michelle Williams</p><p>Na Thomasa McCarthy’ego trafiłem z polecenia. W podwójnej roli scenarzysty i reżysera wystąpił tylko trzy razy (choć na koncie ma udział w znacznie większej ilości filmów) i przyznam, że każdy z tych trzech filmów, to dla mnie genialna pozycja. Dróżnik był ostatnim w kolei, który zobaczyłem. Zakochany w pociągach, unikający towarzystwa innych ludzi karzeł (w tej roli znany z roli Tyriona Lannistera, doskonały Peter Dinklage) otrzymuje w spadku dawną budkę dróżnika i przeprowadza się do niej. Oznacza to całkiem nowe znajomości i nowe życie. Bardzo polecam!</p><p><strong>SUCKER PUNCH <br />
</strong><em>Sucker Punch</em>; USA 2011 <br />
reż.: Zack Snyder; wyst.: Emily Browning, Vanessa Hudgens, Abbie Cornish</p><p>Ten film to tylko i wyłącznie pulpowa forma. Przepiękne realizacje i efekty specjalne, aż do zemdlenia. Tyle, że po dwóch godzinach filmu, człowiek się zastanawia co robił przez ten czas i nie może sobie przypomnieć. W głowie nie zostaje nic. Strata czasu.</p><p><strong>SUPER 8 <br />
</strong><em>Super 8</em>; USA 2011 <br />
reż.: J.J. Abrams; wyst.: Elle Fanning, Amanda Michalka, Kyle Chandler, Joel Curtney</p><p>Bardzo udana próba nakręcenia staroszkolnego thrillera sci-fi, w roli głównej przybysz z kosmosu i banda wyrostków, która trafia na tajemnicę. Jak dla mnie znakomity pomysł i bardzo pasujące mi wykonanie. Osobiście żałuję, że takich filmów nie ma obecnie więcej. Polecam!</p><p><strong>TAŚMA</strong> <br />
<em>Tape</em>; USA 2001 <br />
reż.: Richard Linklater; wyst.: Ethan Hawke, Robert Sean Leonard, Uma Thurman</p><p>Przeniesienie scenariusza z desek teatru na taśmę filmową często w efekcie daje opowieść tak kameralną jak American Bufallo czy Taśma. Cała akcja dzieje się między trójką przyjaciół z czasów szkolnych, między którymi zaszło kiedyś coś co rozłączyło ich, aż do spotkania po latach w pokoju hotelowym. Wciągający dramat.</p><p><strong>SZPIEG</strong> <br />
<em>Tinker Tailor Soldier Spy</em>; Francja, Niemcy, Wielka Brytania 2011 <br />
reż.: Tomas Alfredson; wyst.: Gary Oldman, Colin Firth, John Hurt, Ciaran Hinds, Tom Hardy</p><p>Uch! Dawno nie widziałem tak wewnętrznie spójnego, emocjonującego filmu. Znakomita obsada i konsekwentnie prowadzona historia szpiegowska nie ma nic z przesadzonego kina akcji naszych czasów, przez co zyskuje na realizmie i działa niczym magnes na zmysły. Wpadłem w ten film po same uszy. Trzeba zobaczyć to koniecznie samemu!</p><p><strong>TRANSPORTER</strong> <br />
<em>The Transporter</em>; Francja, USA 2002 <br />
reż.: Louis Letterier, Corey Yuen; wyst.: Jason Statham, Qi Shu, Francois Berleand</p><p><strong>TRANSPORTER 2 <br />
</strong><em>The Transporter 2</em>; Francja USA 2005 <br />
reż.: Louis Leterrier; wyst.: Jason Statham, Amber Valetta, Francois Berleand</p><p>Tylu ludzi opowiadało mi o tym filmie, że w końcu postanowiłem go zobaczyć. Tak pretensjonalnej pozycji jednak nie widziałem dawno. Tragedia, że Jason Statham wypłynął właśnie Transporterem. Drugiej części już nie zdzierżyłem, choć początkowo myślałem, że może będzie lepsza niż pierwsza, zasnąłem słodko w trakcie kolejnego łomotu, który ktoś, komuś spuszczał.</p><p><strong>PRAWDZIWE MĘSTWO <br />
</strong><em>True Grit</em>; USA 2010 <br />
reż.: Ethan Coen, Joel Coen; wyst.: Jeff Bridges, Matt Damon, Hailee Steinfeld, Josh Brolin</p><p>Remake klasycznego westernu z Johnem Waynem to karkołomne przedsięwzięcie, ale wyszło to Coenom znakomicie. Zjawiskowy Jeff Bridges w roli zapijaczonego szeryfa i wspaniała Hailee Steifeld jako rezolutna panienka szukająca zabójcy swego ojca. Prawdziwa uczta dla każdego miłośnika gatunku. Koniecznie!</p><p><strong>TUCKER AND DALE VS EVIL <br />
</strong><em>Tucker and Dale vs Evil</em>; Kanada, USA 2010 <br />
reż.: Eli Craig, Morgan Jurgenson; wyst.: Tyler Labine, Alan tudyk, Katrina Bowden</p><p>Obłąkańczy, histeryczny pastisz filmów grozy. Grupa studentów podczas wypadu na piknik spotyka dwóch maniakalnych morderców. Może wydawać wam się, że to nie będzie pasować do określenia tego typu produkcji, ale to bardzo inteligentnie wymyślony i zrealizowany film. Polecam.</p><p><strong>SPOTKANIE</strong> <br />
<em>The Visitor</em>; USA 2007 <br />
reż.: Thomas McCarthy; wyst.: Richard Jenkins, Haaz Sleiman, Hiam Abbass, Danai Jekesai Gurira</p><p>To drugi ze wspomnianych przeze mnie filmów Toma McCarthy’ego. Opowieść o wdowcu, który w swoim miejskim mieszkaniu, odkrywa dzikich lokatorów. Wkrótce między nim a Tarekiem, nawiązuje się nić przyjaźni. To opowieść o prostych radościach, o poszukiwaniu sensu życia i poświęceniu, myślach, które tak łatwo znaleźć w filmach McCarthy’ego. Koniecznie!</p><p><strong>WOJOWNIK</strong> <br />
<em>Warrior</em>; USA 2011 <br />
reż.: Gavin O’Connor; wyst.: Tom Hardy, Nick Nolte, Joel Edgerton</p><p>Film o zawodnikach MMA, dwóch braciach rozdzielonych przez rodzinne waśnie. Wspaniałe widowisko, znakomite walki, film z potencjałem, moim zdaniem zmarnowanym. Obejrzałem go w całości, ale miałem poczucie straconego czasu. Po prostu lubię takie historie, ale bałbym się polecać.</p><p><strong>WSZYSCY WYGRYWAJĄ <br />
</strong><em>Win Win</em>; USA 2011 <br />
reż.: Thomas McCarthy; wyst.: Paul Giamatti, Amy Ryan, Alex Schaffer</p><p>Ostatni z filmów Thomasa McCarthyego. Historia borykającego się z trudnościami finansowymi prawnikiem, a jednocześnie trenerem zapasów, który raz w życiu postanawia przekroczyć własne wartości i zarobić nieco na boku, na nieszkodliwym przekręcie. I po raz kolejny mamy zwykłych ludzi, błędy, za które płacimy cenę wyższą niż powinniśmy i mnóstwo nadziei, że jest jutro i może być lepsze niż nam się wydaje. Aż ciężko uwierzyć, że z tak prostych opowieści McCarthy potrafi wycisnąć tak dużo dobrego i świeżego. Będę obserwował tego człowieka, naprawdę warto! Spróbujcie.</p><p><strong>X-MEN: PIERWSZA KLASA <br />
</strong><em>X-Men: First Class</em>; USA 2011 <br />
reż.: Matthew Vaughn; wyst.: James McAvoy, Michael Fassbender, Jannifer Lawrance, Rose Byrne, Kevin Bacon</p><p>X-Meni zawsze sprzedawali się zawsze nieźle, więc sięgnięto po nich po raz kolejny, tym razem aby opowiedzieć o początkach szkoły dla mutantów i rozłamie między dwoma przyjaciółmi, Profesorem X i Magneto. Film wyszedł poprawnie, jest klasycznym blockbusterem, ale na zachwyty nie należy się nastawiać. Ot solidnie zrobione kino superbohaterskie. Szkoda tylko, że komuś takiemu jak Michael Fassbender dano tak słabo przygotowaną rolę, bo Magneto w tym filmie nie błyszczy wcale. Żal.</p><p>Uff. Z całą pewnością jeszcze nigdy nie napisałem tak długiej notki, a samym jej pisaniem zajmowałem się przez kilka ostatnich dni. Tym samy jeśli ktoś z was tu dotarł i w dodatku nie przeskakiwał, tylko czytał jak leci, to stawiam mu piwo (dla niepijących Colę). Mam raczej wrażenie, że napisałem tę listę sam dla siebie. Idę więc założyć sobie nowy plik na oglądane filmy. Słoneczko jeszcze wróci.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-46419683132456883222012-08-11T14:23:00.001+02:002012-08-12T12:24:46.186+02:00Mam na to papier!<p>Moje studiowanie w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania w Łodzi miało swoje wzloty i upadki, podobnie zresztą jak sama szkoła w tym czasie. Przeszedłem wszystkie kroki, od pierwszej fascynacji aż po kompletne zniechęcenie tym co się dzieje na naszym szkolnym podwórku, ale to opowieść na inną okazję. Moją świadomość o fotografii szkoła wywróciła najpierw do góry nogami a potem mozolnie zaczęła budować od podstaw. </p><p>Kiedy starałem się o przyjęcie do szkoły jedynym obszarem moich zainteresowań był reportaż, ale już chyba kiedyś pisałem tutaj tę historię, nie ma sensu się więc powtarzać. Szczególne miejsce w mojej szkolnej edukacji miało dwóch fotografów. Mój wykładowca w pracowni fotografii autorskiej (czasem nazywanej artystyczną) - Piotr Komorowski i drugi z pracowni dokumentu i fotoreportażu – Janusz Kobyliński.</p><a name='more'></a> <p>Kiedy we wcześniejszych latach szkoły myślałem o zbliżającym się dyplomie licencjackim, to właśnie te dwie pracownie były zawsze brane pod uwagę. Zanim jednak dotarłem do czwartego roku nauki, uczelnia w niezrozumiały dla mnie sposób pożegnała się z profesorem Kobylińskim i “oszczędziła mi” ciężkiego wyboru. </p><p>W moim dyplomie widać jednak wpływ obu pracowni. Nie jest to dokument w prosty sposób, ani nawet do końca zapis socjologiczny, ale korzysta z metod właściwych tym gatunkom. Moja praca dotyczyła mięsa, jego postrzegania przez nas, jego pożądania, ale też pewnego wstydu i obrzydzenia, które od siebie odsuwamy. Poniżej zamieszczę kilka zdjęć, film, oraz krótki wyjątek z opisowej pracy dla tych, którzy chcieli by dowiedzieć się nieco więcej na jej temat.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-3MESgNBXG4A/UANCpfnXe7I/AAAAAAAAFp0/WZb_hUlCRgA/s520/17072012obrona2.jpg" /><span class="photodesc">Przed obroną <br />
prof. Mirosław Araszewski, moja skromna osoba, dr Piotr Komorowski<br/>fot.: Magdalena Lasota</span></p><p>Tak czy inaczej, 3 lipca b.r. przyszło mi stanąć przed komisją, moim promotorem, oraz moimi drogimi koleżankami i kolegami ze szkolnej ławy i przedstawić efekt pracy przygotowanej na ten pierwszy z zawodowych egzaminów, ale również sprawdzian mnie jako artysty. Z radością informuję tych zainteresowanych, którzy jeszcze nie wiedzą, iż obroniłem dyplom licencjacki, zostałem artystą i teraz mam na to papier! He he.</p><p>Jak poszło? Było jednak trochę nerwów choć tak luzowałem od początku. Ustawione na statywach zdjęcia zostały dokładnie obejrzane przez komisję, potem wyświetliłem film, który dopełnia moją pracę, a na koniec zostałem przepytany przez kolejnego z fotografów, Sergiusza Sachno, którego miałem przyjemność poznać w czasie zajęć w pracowni fotografii reklamowej. Mój promotor wpadł w ostatniej chwili na pomysł aby wyłączyć w sali większość świateł i moje zdjęcia dodatkowo pogrążyły się w lepkim sosie ciepłego światła, potęgującym jeszcze ich wyraz.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-4oQJSAn7WDU/UANCpoeszZI/AAAAAAAAFp8/toXb2yOdQug/s520/17072012obrona3.jpg" /><span class="photodesc">Projekcja filmu<br/>fot.: Magdalena Lasota</span></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-pWRuwh4bKO0/UANCsBctmUI/AAAAAAAAFqY/-hx0NE5A10Y/s520/17072012obrona4.jpg" /><span class="photodesc">Pytania egzaminacyjne <br />
zadaje dr Sergiusz Sachno<br/>fot.: Magdalena Lasota</span></p><p>Kiedy, czekając na ogłoszenie wyników egzaminów, z głośników naszego internetowego radia usłyszeliśmy piosenkę Elektrycznych Gitar “To już jest koniec” zrobiło się lekko ale i trochę smutno. Zostawiliśmy w tej szkole, było nie było, kilka lat swojego życia i niemało wspomnień.</p><p>Poniżej przedstawiam fragment mojej pracy licencjackie, kilka wybranych z zestawu zdjęć, oraz film, a właściwie fotocast, uzupełniający pracę.</p><p><strong>MIĘSO: POMINIĘCIE</strong></p><blockquote><p>[...] Zdecydowałem się na zjawisko, które szczególnie zainteresowało mnie podczas prac przygotowawczych, a mianowicie szczególny brak świadomości o zależności pomiędzy kawałkiem mięsa kupionym w sklepie, a zwierzęciem, z którego je pozyskano. Choć niemal każda osoba wie dokładnie skąd się bierze kotlet schabowy na naszym talerzu, wygodne i łatwiejsze jest swoiste „pominięcie” tej myśli.</p><p>Inaczej niż na południu czy wschodzie Europy, nie sposób u nas zobaczyć obok lodówek łbów pozwalających zidentyfikować zwierzę, z którego pochodzi mięso. Nasze sklepy są coraz bardziej czyste i bezpłciowe, tak aby zalegające chłodnie towary nie nasuwały nieprzyjemnych skojarzeń. Podzielone na niewielkie porcje połacie mięsa, zapakowane na jednorazową tackę i owinięte folią wyglądają schludnie i zachęcająco do kupna. Użyte środki chemiczne pozwalają, aby mięso pozostało dłużej czerwone i smakowite, a nie pokryło się naturalną szarością, która mogła by zniechęcić kupującego. W mediach mówi się o mięsie jako o produkcie końcowym, oznacza się go znakami jakości, segreguje na kategorie, reklamuje logiem  z uśmiechniętymi prosiakami i radosnymi kurczakami, zapraszającymi do skosztowania.</p><p>Nie da się jednak całkowicie ukryć tego, z czym naprawdę mamy do czynienia. Ostre narzędzia służące do dzielenia porcji wyzywająco leżą na ogromnych deskach do krojenia i pniakach do rąbania.  Na błyszczących hakach wiszą wołowe łopatki i żeberka, które działają bezbłędnie na wyobraźnię. Jakby tego było mało, na ścianach wiszą wielkie schematyczne rysunki, na których zwierzęta dzielone są liniami na części i każda z nich jest opisywana punkt po punkcie. Trzeba wyjątkowego wysiłku woli, aby odsunąć od siebie niechcianą myśl i patrzeć na ogromne ilości leżącego na stertach mięsa bez ani jednej refleksji, która w tym momencie była by dla nas zbędna.</p><p>Niezauważalnym staje się odruchowe dzielenie stworzeń na te, które zjadamy, oraz takie, których zjadać nie zwykliśmy czy też wręcz nie możemy! Nasze domowe pupile, koty, psy, szczury, świnki morskie, są bezpieczne, kochane, mają swoją podmiotowość, której mieć nigdy nie będą zwierzęta hodowlane, tuczone tylko po to, abyśmy mieli co jeść. Co więcej to właśnie dla nich kupujemy specjalnie przygotowane karmy z kawałkami łososia lub kurczaka, to dla nich, warujących przy kuchennym stole, zrzucamy smakowite kąski z krojonego schabu czy łopatki, dopuszczając je do wspólnej uczty. [...]</p><p>Już samo fotografowanie przy stoiskach z mięsem jest wyjątkowo trudne, gdyż z jednej strony jest to miejsce prywatne i właściciel może nam zawsze zakazać naszego działania, a z drugiej obecność z aparatem jest podejrzana i ludzie zaczynają się zastanawiać jaki mamy cel w naszych działaniach. Ta nieufność była by doskonale widoczna na wykonanych zdjęciach, dołożyła by sztuczności i napięcia, którego chciałem uniknąć.</p><p>Oczywiste stało się więc użycie ukrytej kamery, którą w tym wypadku był mój telefon komórkowy, gdyż przedmiot ten obecnie nie budzi żadnego niepokoju i można w miarę spokojnie operować nim, o ile nie przyjmujemy póz mogących świadczyć o wykonywaniu zdjęcia. [...]</p><p>Po przeselekcjonowaniu zdjęć i wybraniu tych, które miały znaleźć się w moim dyplomowym zestawie, przeszły one kolejny etap obróbki w programie graficznym i zyskały delikatną, żółtą dominantę. Z jednej strony wzmocniło to ich wyraz, z drugiej pozwoliło nadać kolekcji w miarę spójny charakter, niemożliwy do uzyskania podczas etapu fotografowania, z powodu ograniczeń technicznych kamery i słabego jej radzenia sobie z różnymi źródłami światła.</p><p>Ostatecznie, aby pozbyć się twardych konturów na moich obrazkach, postanowiłem zdjęcia wywołać w formacie 10x15 cm, na błyszczącym papierze, po czym ponownie je zeskanować i dopiero te fotografie powiększyć do rozmiarów 50x70 cm, który będzie docelowym formatem ich prezentowania. Zmiękczenie w ten sposób uzyskane przywodzi na myśl nieco zdjęcie wykonane metodą analogową i jeszcze mocniej podkreśla ich charakter. [...]</p><p>Droga od pierwszej idei, pomysłu na cykl fotografii, po gotową pracę była tak bardzo bogata, że nawet teraz, pisząc te ostatnie słowa, mam wrażenie, że dotknąłem zaledwie zewnętrznej powłoki tematu. Za każdą ścieżką otwierały się nowe możliwości, pojawiały aspekty, których jeszcze nie poruszałem. Jednak siedząc przed pustą kartką papieru doszedłem do wniosku, że zmieniłem się przez ten czas i inaczej spoglądam na temat mięsa w naszej kulturze, a to oznacza, że odniosłem w jakimś stopniu sukces. </p><p>Byłem zaskakiwany przez swoich rozmówców niechęcią do podnoszenia tematu mięsa, atakowany za wpychanie nosa w nie swoje sprawy, indoktrynowany, w końcu nawet sam zacząłem się zastanawiać nad własną moralnością i tym czy w wieku 35 lat można jeszcze próbować przejść na wegetarianizm. Jak student medycyny, chorowałem na każdą przypadłość o jakiej się uczyłem, jakiej dotykałem.</p><p>Ostateczne zawężenie pracy do tematu „pominięcia” niosło ze sobą obietnicę esencjonalnej i efektownej realizacji, nawet metoda na „ukrytą kamerę” powodowała we mnie narastającą ekscytację. Okazało się jednak, że to, co pojawiło się w głowie jako klarowna i czysta idea, jest dla mnie bardzo ciężkie do zamknięcia w ostatecznej formie. Trzykrotnie zmieniałem jej założenia, dokładałem i usuwałem elementy, walczyłem o zrozumienie ludzi, którzy patrząc na to, co im prezentuję rozkładali ramiona nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Obok zdjęć pojawił się film, później ten przekształcił się w fotocast. Temat wił mi się w rękach i wymykał niczym piskorz.</p><p>W końcu udało się, ale z pierwotnego założenia, aby w moich obrazkach nie pojawiało się zwierzę w rozpoznawalnej formie, musiałem zrezygnować. Nie było wyjścia, potrzebny był mocny kontrapunkt, aby mój przekaz stał się czytelniejszy. <br />
Pozostało we mnie silne wrażenie, że jesteśmy nierozerwalnie związani z mięsem, jest nam bliskie jak nasze własne ciało, pożądamy go, ale jednocześnie budzi w nas głęboki niepokój, powoduje jakiś wewnętrzny ferment. Często, aby uciec od tych uczuć odcinamy część naszej świadomości, staramy się  nie myśleć o łańcuchu skutek – następstwo i tę metodę przekazujemy dalej. Im bardziej oddalamy się od życia blisko natury, tym mniej potrafimy akceptować siebie i swoje w niej miejsce. </p><p>Ja już odrobiłem swoją lekcję i stawiam na świadomy wybór, nie zamierzam jednak prowadzić żadnej krucjaty i na siłę zmuszać innych do podejmowania trudu zrozumienia swoich uczuć i myśli, w tym, mam nadzieję, pomogą moje zdjęcia.</p><p>Mięso: Pominięcie, Sławomir Okrzesik <br />
fragment pracy licencjackiej <br />
Wyższa Szkoła Sztuki i Projektowania w Łodzi</p></blockquote><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-RU3gXIq_zg0/UCZMcWcypCI/AAAAAAAAF-I/e7-sF1zJkww/s520/11082012mieso1.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-fKuJCkloB9g/UCZMdeqIvII/AAAAAAAAF-Q/bKPvudm9hVE/s520/11082012mieso2.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-01KnuBSdRWI/UCZMcqBgn6I/AAAAAAAAF-M/ourPKvVTDs8/s520/11082012mieso3.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-No05mEWPh1c/UCZMd3EqxpI/AAAAAAAAF-k/kj6SeSoTENk/s520/11082012mieso4.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-awmrC6RWDiE/UCZMePEtUnI/AAAAAAAAF-c/Jfvh8KS9Yls/s520/11082012mieso5.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-t1ymSe81RzM/UCZMecgXc2I/AAAAAAAAF-g/VuU90FzVAD0/s520/11082012mieso6.jpg" /></p><div style="padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; width: 448px; padding-right: 0px; display: block; float: none; margin-left: auto; margin-right: auto; padding-top: 0px" id="scid:5737277B-5D6D-4f48-ABFC-DD9C333F4C5D:88bd5007-9986-4874-8262-17fe2f0797aa" class="wlWriterEditableSmartContent"><div id="90df6410-6abe-40ee-b286-cd143b6138bc" style="margin: 0px; padding: 0px; display: inline;"><div><a href="http://www.youtube.com/watch?v=9wB8Lnxo-VQ&feature=plcp" target="_new"><img src="http://lh3.ggpht.com/-ZeH2ECq_TWw/UCZO2JQY4oI/AAAAAAAAF_A/LFaGbYv8Ab0/video987ec7b8b9c1%25255B6%25255D.jpg?imgmax=800" style="border-style: none" galleryimg="no" onload="var downlevelDiv = document.getElementById('90df6410-6abe-40ee-b286-cd143b6138bc'); downlevelDiv.innerHTML = "<div><object width=\"448\" height=\"252\"><param name=\"movie\" value=\"http://www.youtube.com/v/9wB8Lnxo-VQ?hl=en&hd=1\"><\/param><embed src=\"http://www.youtube.com/v/9wB8Lnxo-VQ?hl=en&hd=1\" type=\"application/x-shockwave-flash\" width=\"448\" height=\"252\"><\/embed><\/object><\/div>";" alt=""></a></div></div><div style="width:448px;clear:both;font-size:.8em">Mięso: pominięcie</div></div>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-45594198314346633722012-08-10T16:36:00.001+02:002012-08-10T16:37:57.265+02:00Królowa, Mona i gniewne bzyczenie<p>Miałem mocne postanowienie poprawy i chęć pisania na blogu, ale realia są nieubłagane. Dzieje się tyle, że ledwo nadążam za własnymi myślami, a kiedy mam już chwilę czasu tylko dla siebie, mam też tysiąc pomysłów jak go wykorzystać. Często kończy się na odpoczynku, czy też jakiejś czynności, która nie wymaga absorbowania mózgu, co na to samo wychodzi. Kiedyś jednak musi nadejść tego kres. Może to właśnie teraz?</p><p>W zapasie mam przynajmniej kilka spraw, o których chciałbym napisać. Wszystkie są mocno zaległe i już nie tak ładnie poukładane w głowie jak bym chciał, ale mam nadzieję, że wybaczysz mi potencjalny czytelniku, a ja ze swojej strony postaram się jednak cokolwiek wartościowego zawrzeć w mojej pisaninie. A zacznę chyba od wydarzenia sprzed miesiąca, w którym przypadkiem wziąłem udział. A zaczęło się to wszystko tak…</p><a name='more'></a> <p>Jarek nie odzywał się do mnie od dłuższego czasu, nad czym bolałem bardzo, ale i ja byłem zabiegany i on, takie życie. Tym większa była więc moja radość kiedy zaczepił mnie, nie byle jakim pytaniem: “<em>Co robisz w weekend?</em>” W takim pytaniu kryje się obietnica czegoś grubszego, zważając na to, że na co dzień dzieli nas przeszło 350 kilometrowa odległość. Okazało się, że Jarek wybiera się na “<a href="http://www.rockinwroclaw.pl/" target="_blank">Rock In Wroclaw Festival</a>” i szuka miejsca do spania.</p><p>Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to w dużej mierze pretekst, żeby wybrać się w moje okolice, zwłaszcza, że drugim pytaniem Jarka było: “<em>A może wybrałbyś się ze mną?</em>”. Nie planowałem przyznam szczerze, ale pomysł wydał mi się z miejsca tak dobry, że nie dość, że potwierdziłem, to kazałem jeszcze zebrać tyłek w troki Magdzie i wybrać się z nami. W ten oto sposób, po szybkiej akcji w bileterii, staliśmy kilka dni później przed bramkami ochrony pod wrocławskim stadionem, zastanawiając się, jakim cudem w mojej torbie znalazła się caluteńka flacha nowiutkiej perfumy i jak ją przemycić, żeby ochrona nie kazała mi wywalić kupy forsy do śmieci. Udało się.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-iwpJtfg_fy0/UANCnL3dTBI/AAAAAAAAFpE/baqHtsn4Imo/s520/16072012bilet.jpg" /></p><p>Kiedy z rozczarowaniem przyglądaliśmy się temu co do picia, tudzież jedzenia można dostać wokół stadionu, w środku grała już pierwsza kapelka. Wiem tylko, że nazywała się “Power of Trinity” i zgodnie z formułą powinna być kapelką rockową, ale nie udało mi się usłyszeć ani jednego ich kawałka. Kiedy w końcu ruszyliśmy w kierunku naszych miejsc na płycie stadionu, trwała przerwa a ludzi starał się zagadywać konferansjer. Niestety był w tym kiepski o czym mogliśmy się przekonać w trakcie całego wieczoru.</p><p>W końcu na scenie pojawia się zespół IRA, który w tym roku gra serię koncertów uświetniających 25 rocznicę powstania zespołu. No dobra, nie ma co być delikatnym, kiedy mówi się o muzykach rockowych. To, co zagrała IRA tego wieczoru, nie uświetniło by nawet ciocinych imienin. Bez energii, bez pomysłu, z repertuarem, który rozszerzał w niedowierzaniu oczy zebranych fanów rockowego brzmienia. Kiedy na stronie festiwalu czytałem słowa: “<em>IRA zaprezentuje w nowych – zaskakujących – aranżacjach. Pojawią się też utwory wcześniej niewykonywane na koncertach.</em>” wyobrażałem sobie nie do końca to co dostałem. Zaskoczenie było na pewno, a utwory były niewykonywane na koncertach z całą pewnością nie bez przyczyny. </p><p>Artur Gadowski zachęcał raz po raz ze sceny: “Z<em>aśpiewajmy razem!</em>” po czym śpiewał piosenki, których nie kojarzył nikt z otaczających mnie ludzi, którzy z równie głupimi co ja minami rozglądali się na boki, czy ktoś to zna i próbuje śpiewać. Na koniec nareszcie pojawiły się dwa poduchowe przeboje “<em>Specjalnie dla pań!</em>” jak reklamował wokalista. Mocniejszego brzmienia niestety nie dane nam było usłyszeć w żadnym momencie, poza tym kiedy na scenie gościnnie wystąpił Tomasz Lipnicki. Może to i lepiej, bo IRA wyglądała jakby nie była w stanie podołać zbyt wielkiemu wysiłkowi.</p><p>Wiem, jestem wredny, ale kiedy zespół skończył grać, odczułem prawdziwą ulgę. Potem zaraz jednak lekki niepokój, bo następnej kapeli nie kojarzyłem wcale. Kiedy chłopaki z Nashville zaczęli pojawiać się na scenie, zapachniało latami 60-tymi; fryzurki modelowane żelem, skórzane kurtki, białe podkoszulki i drapieżne, wyzywające spojrzenia. Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki romantic rock n’rolla wiedziałem już, że jest dobrze. </p><p>Zespół Mona, bo to on właśnie występował przed nami, był w Polsce już drugi raz, po zeszłorocznym koncercie w warszawskiej Stodole. To całkiem nieźle jak na zdobywców MTV Award dla debiutu z 2011, wypada się cieszyć, zwłaszcza że na scenie działo się dużo i dobrze. Czasem lirycznie, czasem ostro i bez pardonu, ale zawsze na 100%. Z muzyków pot lał się strumieniami, a ja w końcu zacząłem się bujać.</p><p>Zespół kupił mnie bez reszty. Osobiście najbardziej podobał mi się energetyczny i zadziorny utwór “I seen”, ale publiczność najżywiej zareagowała na przebój o dość już ugruntowanej renomie “Shooting the Moon”.</p><div style="padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; width: 448px; padding-right: 0px; display: block; float: none; margin-left: auto; margin-right: auto; padding-top: 0px" id="scid:5737277B-5D6D-4f48-ABFC-DD9C333F4C5D:bc04543b-498a-4038-b19e-4d65f01ef026" class="wlWriterEditableSmartContent"><div id="ed9649d5-ad3e-46e6-814b-b05ea677b505" style="margin: 0px; padding: 0px; display: inline;"><div><a href="http://www.youtube.com/watch?v=60GKTp0pf1A" target="_new"><img src="http://lh5.ggpht.com/-Y6UYN1PZRP4/UCUciHn3uLI/AAAAAAAAF88/M43bQTanbXU/videob745aa21c159%25255B91%25255D.jpg?imgmax=800" style="border-style: none" galleryimg="no" onload="var downlevelDiv = document.getElementById('ed9649d5-ad3e-46e6-814b-b05ea677b505'); downlevelDiv.innerHTML = "<div><object width=\"448\" height=\"252\"><param name=\"movie\" value=\"http://www.youtube.com/v/60GKTp0pf1A?hl=en&hd=1\"><\/param><embed src=\"http://www.youtube.com/v/60GKTp0pf1A?hl=en&hd=1\" type=\"application/x-shockwave-flash\" width=\"448\" height=\"252\"><\/embed><\/object><\/div>";" alt=""></a></div></div><div style="width:448px;clear:both;font-size:.8em">Mona–Shooting The Moon</div></div><p> </p><p>Nie miałbym nic przeciwko wybraniu się na koncert, na którym to zespół Mona byłby gwiazdą wieczoru, ale tamtego dnia, byli tylko supportem dla tego co właśnie miało nadejść. Na scenę wkroczył tłum techników, który został nagrodzony oklaskami, jakby już był oczekiwaną gwiazdą wieczoru, czuło się rosnące podniecenie. Szybko przearanżowana scena została w końcu zasłonięta wielką, czarną szmatą z charakterystycznym logo zespołu “Queen”!</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Z4lfwtI0TyM/UANCnUCTfII/AAAAAAAAFpI/RXz3Ze2kcLc/s520/16072012konc1.jpg" /></p><p>Póki na scenie trwają przygotowania pozwolę sobie szybciutko opowiedzieć o mojej fascynacji brytyjską kapelą, która przebiła chyba każdą z moich wczesno-młodzieńczych, muzycznych fascynacji. Nim na dobre wgryzłem się w ich repertuar, pojawia się płyta “Innuendo”, fenomenalna wręcz, a wkrótce później umarł genialny frontman, Freddie Mercury. Jak całe rzesze polskich fanów nie miałem okazji nigdy zobaczyć go na żywo, dlatego kiedy okazało się, że gwiazdą “Rock in Wroclaw Festival” będzie grupa Queen wzmocniona wokalem Adama Lamberta, narodził się pomysł, zrealizowany dzięki Jarkowi, żeby może choć tak poczuć na żywo tę muzykę, którą latami katowałem rodziców z głośnika mojego Kasprzaka.</p><p>Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki utworu “Flash” napięcie sięgnęło zenitu, a później kurtyna poszła w górę a na scenie pojawił się Brian May w skrzydlatym pledzie, przypominający czarodzieja Gandalfa. Muzyka płynnie przeszła w “Seven Seas of Rhye” i dałem się porwać. W połowie ogromny sentyment, w połowie energetyczność koncertu zabrała mnie do miejsca gdzie chciało by się być częściej.</p><p>Za perkusją zasiadał ubrany na biało Roger Tylor, który czasami zastępował przy mikrofonie wokalistę Adama Lamberta czy Briana Maya, w tych momentach jego klasyczną rolę w zespole przejmował jego syn – Rufus.  W repertuarze Queen nie brakuje przebojów i co by dużo nie mówić, cały koncert był jakby zapisem “Greatest Hits”. Chyba jedynym dla mnie zaskoczeniem było wybranie “Dragon Attack”, bo mimo, że to świetny kawałek, to jednak słabiej znany szerszej publiczności.</p><p>Choreografie na scenie były oszczędne ale przemyślane i bardzo plastyczne, na wielkich telebimach mogliśmy oglądać to wydarzenia ze sceny, to ujęcie z gryfu gitary Briana Maya, to fragmenty teledysków, zapisy video dawnych koncertów, dynamiczne wizualizacje. Z największym aplauzem spotkały się te momenty kiedy z ekranów “śpiewał” dla nas sam Freddie, w “Love of my Life” czy “Bohemian Rapsody”. My zaś mogliśmy sobie już klasycznie pośpiewać do zaczepek wokalisty, powtarzając za nim krótkie wokalizy, a potem poklaskać w “We Will Rock You” czy “Radio GaGa”.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-aER4buA12wU/UANCncl_9WI/AAAAAAAAFpM/jRsmYOHvdBE/s520/16072012konc2.jpg" /></p><p>Kiedy koncert kończył się utworami “The Show Must Go On” i “Bohemian Rapsody” wiadomym było, że bis musi być mocny i energetyczny i taki był. Ostatnim utworem przed “God Save the Queen” było wykrzyczane z tysięcy gardeł “We are the Champions”. Schodziłem z płyty wzruszony i szczęśliwy. Nigdy nie zobaczę oryginalnego zespołu Queen na scenie, ale przeżyłem tam coś co warto było przeżyć i zapamiętać.</p><p>Jak mam podsumować ten wieczór? Po pierwsze musiałem przed znajomymi odszczekać wszystkie ironiczne komentarze pod adresem Adama Lamberta, bo naprawdę dał sobie radę świetnie. Nie sposób ścigać się na głos z Mercurym, ale wykonaniom Lamberta ciężko było by coś zarzucić. Nie usiłował naśladować nieżyjącego gwiazdora, nie próbował na scenie zająć jego miejsca, pasował wspaniale do reszty kapeli. </p><p>Złośliwi mówią, że Brian May i Roger Tylor odcinają kupony od dawnej sławy, ale oby więcej było ludzi, którzy odcinają je w taki sposób jak oni. Pokładów umiejętności, energii i rześkości, którą zaprezentowali na scenie zazdrościć jej musieli cholernie muzycy IRY, którzy przy tych rockowych “dziadkach” wypadli jakby już właściwie nie żyli.</p><p>Jestem niesamowicie wdzięczny i moim przyjaciołom i całemu temu zbiegowi okoliczności, że nie tylko na żywo usłyszałem mistrzowską muzykę mojej wczesnej młodości, ale jeszcze poznałem nową, ciekawą kapelę, której będę się pilnie teraz przyglądał. To był naprawdę udany wieczór!</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-RB7ILNclamY/UANCoGxFe7I/AAAAAAAAFpY/Jb6uDzXJ89Q/s520/16072012konc4.jpg" /></p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-kqjzc1buA-U/UCUYxA9UrdI/AAAAAAAAF8s/DZz8JlWi8c0/s520/10082012queen.jpg" /></p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-28107272515778307082012-07-05T10:52:00.001+02:002012-07-05T11:03:27.102+02:00Nie zostawiaj mnie Arctowski!<p>Dokładnie wiem jak to wyglądało. Maurice Lucas spudłował pierwszy rzut wolny. Do drugiego podszedł nieco spokojniej i licznik wskazał 105 – 109 w meczu Philadelphii 76ers z Portland Trail Blazers. Do końca szóstego meczu finałowego zostało tylko 27 sekund. Piłka szybko wprowadzona pod kosz Portland, Julius Erving podaje do Joe Bryanta, ten próbuje rzucać, znakomity blok, ale piłki dopada George McGinnis i kończy rzutem za dwa punkty. 107 – 109, do końca pozostało 18 sekund. Czas. Narada. Sixersi rzucają się jak orły, piłka schwytana przez dwóch graczy, rzut sędziowski.</p><p>Mały kocioł przy kole środkowym boiska w końcu piłka idzie w górę, skaczą zawodnicy, piłka dla Philadelphii, znajduje drogę do Juliusa Ervinga ten rzuca, pudło! Jednak zbiórka znów dla Sixers, Lloyd Free za dwa z wyskoku! Pudło!!! Piłka za boiskiem, nadal dla Philadelphii, ale już tylko 5 sekund do końca. Podanie do Georga McGinnisa, ten wychodzi na czystą pozycję, zatrzymanie, wybicie w górę, piłka leci w stronę kosza, pudło! Portland Trail Blazers wygrywa mistrzostwo ligi NBA wynikiem 4-2, choć przegrywało 0-2. Szał radości!</p><a name='more'></a> <p>Tak było, wiem bo znam ten mecz, ten niesamowity finał, tych znakomitych zawodników. Jednak wtedy kiedy to się działo pewnie spałem w mój pierwszy dzień na tym świecie i ani ja, ani moi rodzice nie mogliśmy nic wiedzieć o tych dalekich, doniosłych (?) wydarzeniach. Za oknami żywieckiego szpitala było lato, w kraju rządził tzw. drugi rząd Piotra Jaroszewicza, a ja NBA zainteresuję się bliżej dopiero kiedy Portland stanie w walce o mistrzostwo przeciwko Chicago Bulls piętnaście lat później.</p><p>Jest taka zabawa towarzyska, aby zachwalać swój rok urodzenia, prezentując jakieś wydarzenia, a później wzdychając mówić coś w stylu: “tak, to był dobry rok”. Zawsze mnie ona bawiła i zbierałem te swoje małe kartki z kalendarza, choć niektóre z nich wcale nie były dobre. Ale inne? Przecież w tamten rok wystartowały Voyager 1 i 2, GDW wydało znakomitego Travellera, a w kinie królowały “pierwsze” Gwiezdne Wojny! Prawdziwie kosmiczny rok! Niestety również wtedy po raz ostatni można było wykupić bilet na osławiony Orient Express, jakbym dostawał pierwszy z wielu znaków, że urodziłem się zbyt późno.</p><p>Co mi tam jednak, przecież to wtedy Queen śpiewało “We are the champions”, więc lepiej chwytać się tej dobrej wróżby? W kraju widać było nadchodzącą zmianę, jeszcze kilka lat zostało do czasu Stanu Wojennego, ale przez cenzurę przeszedł w końcu, czekający kilkanaście lat, Człowiek z Marmuru i nawet osobiste zaangażowanie się w sprawę premiera nie mogło już powstrzymać jego powstania. Po raz pierwszy w kinach powiedziano wprost o czasach najcięższego stalinizmu w Polsce, a ludzie stali po bilety w kilometrowych kolejkach, jakich nie widywało się co dzień</p><p>Moim równolatkiem jest również Arctowski, a dokładniej Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego. Kiedyś tam, w dzieciństwie, rozpalała moją wyobraźnię, później zapomniana w całym tym dorosłym zabieganiu, wróciła ostatnio z alarmującymi wieściami. Od czasu jej powstania nie była wymieniana w niej instalacja elektryczna, warunki są coraz słabsze i jeśli nie znajdą się pieniądze, przestanie istnieć. Te blisko 3 mln zł rocznie, które Arctowski dostaje na swoje działanie od Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie wystarczą na prace remontowe, a strata tak prestiżowej placówki była by ogromnym nieszczęściem. </p><p>No i jeszcze ja! Nie może mnie Arctowski tak tutaj zostawić ze świadomością, że wszystko kiedyś się kończy.</p><p>Tak. Miałem niedawno urodziny. Bardzo nie lubię dnia swoich urodzin, ale te były nieco okrąglejsze i wydawało mi się, że trzeba było do tego jakoś nawiązać. Lata umykają, a ja zaczynam to w końcu zauważać. Nie to jednak jest nielubiane przeze mnie w urodzinach, ale to uczucie samotności, które z niewiadomego powodu mnie wtedy ogarnia. To nie jest tak, że nikt o mnie wtedy nie pamięta, zawsze mogę liczyć na najbliższą rodzinę, na grono przyjaciół i znajomych, którzy wiedząc, że nie obchodzę tego dnia w żaden specjalny sposób i tak składają mi życzenia, dostaję nawet prezenty. W tym roku dostałem na przykład całkiem niezłą brykę!</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-wEpZD1Ie-q0/T-gxW4FQ0ZI/AAAAAAAAFkA/_hWVy7MorV8/s520/25062012auto.jpg" /></p><p>Nie zmienia to jednak we mnie potrzeby odcięcia się od wszystkiego co o samych urodzinach mi przypomina i konieczności przyjmowania życzeń, która to czynność jakoś bardzo mi nie leży. Nigdy w firmach, w których pracowałem nie przyznawałem się do swoich świąt, aby nie być zmuszonym do przynoszenia ciasta i organizowania sztucznego show ze z grubsza nieszczerymi objawami sympatii i pozorami świętowania. Nie. Ten dzień był dla mnie, choć czasem się łamałem, tak jak na mojej 18-tce czy podczas 30-tych urodzin, ale już tego nie chcę, ani dziś, ani póki co w przyszłości.</p><p>W tym roku kupiłem butelkę wina, eksperymentalnie bo nie znałem marki, ale hiszpańskie, nietanie, wydawało się niezłym wyborem. Nie było. Siedząc w ciepłej wodzie, otoczony wysoką pianą, krzywiąc się piłem tego kwaśnego potworka, nie znajdując w nim żadnej rozkoszy. Gdzieś obok sączyły się do moich uszu nieziemskie dźwięki debiutanckiego albumu (<em>La Revancha del Tango</em>) zespołu Gotan Project, światło świec pełgało po ścianie, a ja starałem się wyrzucić ze swoich myśli wszystko. Wspomnienie całego tego dnia, ale też wszystkich poprzednich, w których zamęczam sam siebie wbrew zdrowemu rozsądkowi i właściwie całkiem bez sensu.</p><p>Zanim jednak położyłem się spać, wziąłem do ręki inny prezent jaki otrzymałem z okazji urodzin. To ilustrowana książeczka autorstwa Suzy Becker, pod tytułem: “<a href="http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1101" target="_blank">To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota</a>”. To kolejny przykład świetnej pozycji, dla której inspiracją stało się posiadanie kota i jego obserwacja, bardzo polecam ją nie tylko kociarzom. Postanowiłem znaleźć w książce jedną myśl, która stanie się dla mnie inspiracją na kolejny rok. Jak wam się podoba ta, którą wybrałem?</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-W9wY5gbwcpU/T-gxW8TOlEI/AAAAAAAAFj8/JO29CfHdTzo/s520/25062012kot.jpg" /><span class="photodesc">Suzy Becker: To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota <br />
Wydawnictwo WAB</span></p><p>Sto lat, sto lat, dla mnie. Choć w sumie wolałbym nieco mniej…</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-29571347179400786342012-05-21T22:27:00.001+02:002012-05-21T22:28:28.225+02:00Obok głównego nurtu<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-ZavALCWNi5c/T7pdbXUCTrI/AAAAAAAAFVM/fmrhi1XCqE8/s350/21052012pdff.jpg" />To była bardzo miła niespodzianka, kiedy okazało się, że od tego roku <a href="http://planetedocff.pl/" target="_blank">Planete+ DOC Film Festival</a> odbywał się będzie jednocześnie zarówno w Warszawie jak i we Wrocławiu. Co prawda program wrocławski był mocno okrojony w stosunku do tego ze stolicy, ale i tak wydarzenie było to nie lada. Oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć, na tyle na ile pozwalały inne moje zobowiązania. Z jednej strony praca, z drugiej zbliżający się dyplom, z trzeciej zaś trwający Miesiąc Fotografii w Krakowie dały mi łącznie 4 popołudnia, w miarę wolne, na cieszenie się kinem dokumentalnym.</p><p>Niewiele.</p><a name='more'></a> <p>Próbując dopasować zapchany kalendarz do moich zainteresowań, udało mi się w końcu ustalić na co chciałbym pójść. Jak zwykle już po festiwalu, czytając listę nagrodzonych i wyróżnionych filmów, okazało się, że strzelam dokładnie gdzieś obok głównego nurtu. Czy mnie to martwi? W ogóle! Bo było naprawdę fajnie!</p><p>Należało by jednak zacząć pewnie od początku, czyli od miejsca, w którym się to wszystko odbywało, bo trzeba pochwalić, że <a href="http://www.dcf.wroclaw.pl/" target="_blank">Dolnośląskie Centrum Filmowe</a> we Wrocławiu, powstałe po remoncie Kina Warszawa, to miejsce o jakim marzyć może każdy miłośnik kina. Wspaniale odnowione wnętrza, wygodne sale projekcyjne, bufeciki dla oczekujących, a do tego ciekawy i ambitny repertuar, oraz wiele zapowiadanych atrakcji (na cykliczne DKFy już chodzę, no i Planete+ za mną). A to wszystko, za naprawdę niewygórowaną cenę.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-WeQzzGEp2DA/T7pdaMtb8RI/AAAAAAAAFU0/8rqT3FnNJa8/s350/21052012insect.jpg" />Kiedy więc tylko pojawiły się pierwsze pierwiosnki, oznaczające zbliżanie się festiwalu, a w tym wypadku były to majowe, “długoweekendowe” pokazy filmów z poprzednich lat, skorzystałem i nareszcie zobaczyłem “<a href="http://www.againstgravity.pl/odglosy-robakow-zapiski-mumii-dvd/" target="_blank">Odgłosy robaków - zapiski mumii</a>”, które przeszły mi koło nosa przed dwoma laty, a potem wygrały cały festiwal. Niesamowitym zdjęciom i dźwiękom towarzyszy głos lektora, czytającego pamiętnik człowieka, który postanowił zagłodzić się na śmierć w szałasie, w głębi lasu. To straszliwie poruszający zapis świadomości człowieka, który jednocześnie neguje sens swojego wyboru i trwa w nim do końca. Pamiętnik oczywiście nie jest wytworem czyjejś wyobraźni, znaleziono go przy zmumifikowanych zwłokach mężczyzny.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-4qg2FS5toAE/T7pdaOen0iI/AAAAAAAAFUw/XylcjQvhrY0/s350/21052012delhi.jpg" />Po tej przystawce pozostało mi już tylko czekać na sam festiwal i grzebać po repertuarze. Bilety kupiłem już drugiego dnia po rozpoczęciu ich sprzedaży. Niecierpliwiec ze mnie. 14 maja zasiadłem na pierwszym seansie, na filmie “<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=911" target="_blank">Moje miasto Delhi</a>”… I cóż to było za rozczarowanie. Po pierwsze film wyświetlany był w jakimś tragicznym, przywodzącym na myśl webowy formacie. Rozciągnięty na kinowym ekranie straszył pikselami i przez pewien czas sprawiał problem z synchronizacją napisów z obrazem. Nie to było jednak najgorsze, bo w samym filmie, który miał wszelkie atrybuty do bycia niezwykle interesującym (obca kultura, odmienne, ciężkie do pojęcia obyczaje, egzotyczny urok hinduskiego świata, ciekawe bohaterki) nudziło niemal wszystko. Dopiero potraktowane po łebkach zakończenie (po przeciągniętym i nużącym początku) przyniosło nieco satysfakcji widzom, ale daleko za mało, aby być z tego seansu zadowolonym.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh4.googleusercontent.com/-jWSLCrseGpU/T7pdaBeRjSI/AAAAAAAAFU4/RyCYqHMyN8g/s350/21052012bstern.jpg" />Na szczęście następna pozycja na mojej liście była znacznie lepsza, no ale nie mogło być inaczej, skoro poszedłem na film bezpośrednio nawiązujący do moich zainteresowań. “<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=895" target="_blank">Bert Stern. Prawdziwy Madman</a>” to biograficzna opowieść o znanym amerykańskim fotografie reklamowym i modowym. Ciekawa forma rozmowy dwóch osób o życiu bohatera prowadziła przez kolejne etapy jego kariery, akcentując je przełomowymi sesjami zdjęciowymi. Film opowiada jednak wiele o człowieku, mniej o jego pracy. Niezwykle mocno odebrałem zmęczenie życiem Sterna, jakiś zawód i rozczarowanie, zarówno swoją pracą jak i życiem. Kiedy, w którymś momencie mówi, że nie ma już radości życia, że zbyt dużo zużył jej w latach młodzieńczych i teraz jej zabrakło, przywołane zostały w mojej głowie podobne słowa, wypowiedziane dawno temu przez bardzo bliską mi osobę. Dla fotografów, to pozycja obowiązkowa!</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh3.googleusercontent.com/-aoLU380-x_E/T7pda0iRlqI/AAAAAAAAFVI/Y3fR3XnMCCw/s350/21052012korpo.jpg" />Za to kompletnie nie wiem co mnie podkusiło żeby wybrać się na “<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=1033" target="_blank">Korpokulturę</a>”? Może to fakt, że przestrzeń korporacyjnych biur jest tak trudna do przeniknięcia przez filmowców i fotografów? Że ta, coraz ważniejsza w naszym świecie przestrzeń zazdrośnie strzeże swoich zamkniętych open spaców, że niechętnie daje się oceniać surowemu oku kamery? Sam pracowałem w korporacji, może chciałem skonfrontować swoje wspomnienia i odczucia? Niestety zawiodłem się. Surowa narracja, czy raczej jej brak, pozostawienie oceny i analizy odbiorcy doprowadziło do tego, że film gubi gdzieś swój przekaz, że kończy się na coraz bardziej nużącym obserwowaniu korporacyjnych rytuałów. Na wysłuchiwaniu coraz bardziej nużących nowomowowych wywodów. Szkoda.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh5.googleusercontent.com/-oDGv6-Wiu74/T7pdaiXM3zI/AAAAAAAAFU8/Bwvro9W2iCY/s350/21052012justice.jpg" />Znacznie lepiej, w mojej ocenie, wypadł film “<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=955" target="_blank">Sprawiedliwość na sprzedaż</a>” podejmujący temat niedoskonałości wymiaru sprawiedliwości w Kongu, skupiając się na jednej sprawie oskarżonego o gwałt mężczyzny. Niezwykle ciekawie było obserwować jak zaadaptowany na afrykański ląd, zachodni system prawny, poddaje się miejscowym zwyczajom, oraz ulega brutalnym realiom dopiero rozwijającej się państwowości. Pokazuje również jak wiele niezrozumienia jest wśród ludzi, którzy próbując nieść Afryce cywilizację doprowadzają do wypaczeń, poprzez które cierpią Ci, którym starają się pomóc. Szkoda, że film nie miał wyrazistszej końcówki, zabrakło jakiegoś akcentu, który dobrze zamykał by historię, ale każdy kto go obejrzy, może wynieść sporo cennych obserwacji.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh3.googleusercontent.com/-mXd8ZTe4GCc/T7pda8fhSGI/AAAAAAAAFVA/iOyNWK0HNT0/s350/21052012model.jpg" />Na koniec mojej przygody z tegoroczną edycją festiwalu, zobaczyłem bardzo dobry film amerykański, pod tytułem “<a href="http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=929" target="_blank">Modelka</a>”. Opowieść o bezlitosnych żarnach przemysłu modowego aż zapiera dech w piersiach, a czasami łapałem się na tym, że nie bardzo mogę uwierzyć, że tak to wszystko działa. Jednocześnie bezlitosny cynizm osób, które zarabiają duże pieniądze na tym aby cała impreza się kręciła budzi kompletne osłupienie, zwłaszcza kiedy jesteśmy świadkami tego, jak sami zmieniają się z ofiar w oprawców. Naprawdę polecam tę pozycję uwadze.</p><p>Żałuję, że tak niewiele filmów udało mi się zobaczyć, ale strasznie się cieszę, że Planete+ DOC Film Festival wyemigrował ze mną do Wrocławia i że dane mi było zaznać odrobinę festiwalowej atmosfery. Teraz niecierpliwie czekam na Nowe Horyzonty i American Film Festival. Jeszcze wiele filmów przede mną w tym roku. Ciekaw jestem bardzo jak przedsięwzięcie oceniają gospodarze z DCFu i czy przyszłorocznej edycji, nie grozi jakieś niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że nie, i że pozycja ta wpisze się na stałe do grafiku imprez kulturalnych miasta.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-67094091262513672762012-05-18T14:46:00.001+02:002012-05-21T22:33:29.883+02:00Łazarz zapowiada wskrzeszenie?<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh5.googleusercontent.com/-PZmGaXzbWig/T7qma2CrssI/AAAAAAAAFVw/7DdzOe8n21A/s320/18052012plakat.jpg" />Uff. Ciężko wrócić do pisania po przerwie, ciężko zebrać myśli. Dla wprawki więc napiszę słów kilka o tegorocznym, łódzkim <a href="http://www.fotofestiwal.com" target="_blank">Fotofestiwalu</a>, który odwiedziłem podobnie jak trzy poprzednie. Historia imprezy w Łodzi nie jest długa i sięga roku 2002, jednak dane mi było zobaczyć w galeriach całego miasta kilka naprawdę niesamowitych projektów fotograficznych. Tak było na początku mojej z festiwalem styczności, bo w zeszłym roku, ogólne jego oceny były raczej krytyczne. Postanowiliśmy wraz z Camparis sprawdzić na własnej skórze, czy organizatorom uda się wyjść z tendencji spadkowej.</p><p>Choć Fotofestiwal trwa przez cały maj, to jego główny weekend przypadał na 10-13 dzień miesiąca, co szczęśliwie zbiegało się z terminem naszego zjazdu na uczelni, więc postanowiliśmy upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Jeden dzień wolnego z pracy i już byliśmy w trasie. Plan na piątek, odwiedzić główną ekspozycję festiwalu i jakąś poboczną atrakcję.</p><a name='more'></a> <br />
<p>Drugi rok z rzędu centrum festiwalu mieściło się w klimatycznej, choć bardzo zniszczonej Willi Grohmana, znacznie mniejszej niż święcące triumfy, choćby dwa lata temu, ogromnym centrum przy ulicy Tymienieckiego. Szybkie formalności i już byliśmy gotowi do zwiedzania, tyle że… nie bardzo było co zwiedzać. Wystawa zatytułowana “Obraz zmian” składała się głównie z wyświetlanych z rzutników zdjęć, przelatujących przed oczyma z szybkością jednego na dwie sekundy plus wywiadów z autorami prac. Poziom słaby, forma jeszcze słabsza. Nie dowierzaliśmy własnym oczom.</p><p>Z całej Willi Grohmana, zapadła nam w pamięć tylko bardzo ciekawa w formie wystawa Amerykanina <a href="http://shimonattie.net/test/" target="_blank">Shimona Attie</a> pod tytułem “<em><a href="http://www.shimonattie.net/test/index.php?option=com_content&view=article&id=10" target="_blank">Racing Clocks Run Slow: Archaeology of a Racetrack, 2007</a></em>”, jednak i to nie były fotografie, a filmy. Na trzech ekranach jednocześnie oglądaliśmy jakby zatrzymany w czasie obraz 3D, przedstawiający ludzi w trakcie wyścigu samochodowego. Doświadczenie było tym mocniejsze, że z głośników dobiegały niezwykle sugestywne dźwięki właściwe takiej imprezie. Projekt powstał z okazji okrągłej rocznicy otwarcie Toru Wyścigowego Bridgehampton, który dziś już nie istnieje.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-0oiq0dGGSyM/T7Yglw9zrrI/AAAAAAAAFTw/q9c9qnl2csM/s520/18052012attie.jpg" /><span class="photodesc">Shimon Attie <br />
Racing Clocks Run Slow: Archaeology of a Racetrack, 2007</span></p><br />
<p>Jedyną stricte fotograficzną pracą była wystawa Nate’a Larsona i Marni Shindelman z ich wspólnego cyklu pod tytułem “<a href="http://www.larson-shindelman.com/" target="_blank">Geolocation</a>”. Fajnie było obcować z fizycznymi zdjęciami, ale sam temat, choć pomysłowy, nie niósł ze sobą większych przeżyć. Wyszliśmy z pierwszego punktu programu zawiedzeni. Szansą na poprawę humorów miał być wernisaż bardzo oczekiwanej wystawy “Uwikłane w płeć”, jednak po dokładniejszym zapoznaniu się z programem festiwalu postanowiliśmy miast na wernisażu, zobaczyć ją na oprowadzaniu kuratorskim następnego dnia.</p><p>Drugi dzień to zmagania z pogodzeniem szkolnych obowiązków i festiwalowych przyjemności (domniemanych przyjemności, bo doświadczenia poprzedniego dnia mocno ostudziły nasz entuzjazm), w ten sposób ominęło nas na przykład spotkanie z Tadeuszem Rolke, a również zapomniana przez nas nieco dzień wcześniej wystawa Eugeniusza Hanemana pod tytułem “Deja Vu”. W tym miejscu chcę powiedzieć, że galeria Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego na ulicy Piotrkowskiej 102 jest wyjątkowo przez nas znienawidzona. Jak można mieć galerię fotografii czynną w soboty do godziny 14:00? I to jeszcze w czasie wielkiego święta jakim powinien być Fotofestiwal, w najważniejszy z jego weekendów! To już kolejny raz, jako goście w Łodzi, odbijamy się od drzwi tego miejsca bez zobaczenia bardzo interesującej nas kolekcji zdjęć.</p><p>Na szczęście okazało się, że “<a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/program/blok-uwiklane-w-plec/wystawa/" target="_blank"><em>Uwikłane w płeć</em></a>” to wystawa, która zaspokoiła nasz pierwszy głód i pozwoliła się cieszyć niespotykaną w naszym kraju kolekcją (zbiory Joanny i Krzysztofa Madelskich) fotografii z przestrzeni całego wieku, poświęconą kobiecości. Kurator wystawy, Adam Mazur, ciekawie, choć nieco pobieżnie ze względu na ograniczony czas, opowiadał zarówno o zebranych w dwóch wielkich salach fotografiach, jak i o genezie powstania kolekcji, a także o jej znaczeniu. Dla zainteresowanych polecam lekturę krótkiego <a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/wp-content/uploads/2012/03/Uwiklane_w_plec_tekst_kuratorski.pdf" target="_blank">tekstu kuratorskiego</a>, zamieszczonego na stronie Fotofestiwalu.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-xAPEAvvB2G4/T7YmejXHIYI/AAAAAAAAFUI/mNKmYrPGyVU/s520/18052012mazur.jpg" /><span class="photodesc">Adam Mazur na oprowadzaniu kuratorskim <br />
po wystawie "Uwikłane w płeć", Muzeum Miasta Łodzi</span></p><br />
<p>Popołudnie tego dnia to nieprzerwany ciąg wernisaży wystaw. Bardzo ciekawa fotografia podróżnicza wprost z Indii autorstwa Vangelisa Georgasa “<a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/program/blok-wystawy-towarzyszace/vangelis-georgas/" target="_blank"><em>No Such Thing as a Real Orient</em></a>”,  ciekawa dla nas, choć słabsza niż się spodziewaliśmy wystawa studentów fotografii Śląskiego Uniwersytetu w Opawie “<a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/program/blok-wystawy-towarzyszace/ja-ty-my-2011-2012/" target="_blank"><em>I, You, We</em></a>”, mocna i nieco trudna dla mnie jeszcze wystawa prac Keymo “<a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/program/blok-wystawy-towarzyszace/keymo/" target="_blank"><em>Lunatyzmy</em></a>”, a na koniec fotografie samego <a href="http://www.birgus.com/" target="_blank">Vladimira Birgusa</a>. Niby z każdej wystawy coś wynieśliśmy, ale też każda trochę rozczarowywała, więc po dobrze rozpoczętym dniu, nadal byliśmy głodni wrażeń i obrazów. Chcieliśmy więcej! Niestety ostatni punkt wieczoru, “<em>Zero Interwoven</em>” Karoliny Hałatek w Galerii Opus był tak słaby, że podarowaliśmy sobie dalsze próby poszukiwania smakołyków duchowych i zadowoliliśmy się tymi na talerzach.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-dHCmK2R43C0/T7Yp4oQa0FI/AAAAAAAAFUU/eiDc_K6wIWU/s520/18052012keymo.jpg" /><span class="photodesc">Keymo "Lunatyzmy" <br />
wernisaż wystawy, Galeria FF</span></p><br />
<p>W niedzielę odpuściliśmy sobie już spotkania i ruszyliśmy w trasę po galeriach, zanim przyjdzie czas wyjazdu z Łodzi. W Muzeum Kinematografii zobaczyliśmy wystawę zdjęć Barta Pogody “<em>Kobiety</em>” z wyjazdu z Polską Akcją Humanitarną do Sudanu, oraz stereoskopowe prace studentów łódzkiej “Filmówki”. Studentów tej samej szkoły pracę zobaczyliśmy jeszcze w samej uczelni, a potem pograliśmy do Muzeum Książki Artystycznej zobaczyć “<a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/program/blok-wystawy-towarzyszace/inge-hondebrink/" target="_blank">Łódź – portret wielokrotny</a>” Ingi Hondebrink i tu może zatrzymam się chwileczkę dłużej, bo wystawa warta była zwiedzenia. Trochę podzieliliśmy się zdaniami z moją koleżanką, choć oboje uważaliśmy, że składające się na ekspozycję portrety są bardzo dobre, to na mnie całość zrobiła znacznie większe wrażenie i obudziła we mnie ukrytą potrzebę zajmowania się portretem i reportażem społecznym. Może o tym innym razem.</p><p>Potem był jeszcze Miejski Punkt Kultury Prexer – UŁ i pozostająca w pamięci wystawa Anny Orłowskiej “<em>Przeciek</em>”, a ostatnim miejscem jakie odwiedziliśmy była Galeria Domek Ogrodnika AHEart i Galeria Nowa Przestrzeń AHEart. O ile wystawa Marka Domańskiego "<em>Psychopompos – koda</em>” nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia, o tyle prace studentów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie były zaskakująco inspirujące.</p><p>Specjalnie w tych moich wyliczankach pominąłem jedną galerię, o której za moment. Festiwal oboje nas rozczarował i to dosyć mocno, a po rozmowach jakie toczyliśmy wynikało, że i inni nie mają o nim wysokiego mniemania. Szkoda! Bo potrafiło to być naprawdę wspaniałe święto fotografii, a spadek formy może oznaczać marginalizację imprezy, żeby dalej nie sięgać w przyszłość. Oby tak nie było, zwłaszcza że na tegorocznym Fotofestiwalu po raz pierwszy po nagrodę GrandPrix sięgnął Polak. <a href="http://tomaszlazar.pl/" target="_blank">Tomasz Lazar</a>, za swój projekt “<em><a href="http://www.fotofestiwal.com/2012/news/wyniki-grand-prix-fotofestiwal-2012-3/" target="_blank">Linia snu</a></em>” otrzymał tytuł i nagrodę pieniężną, a jego zdjęcia zostały wystawione w Galerii Punctum, Fabryka Sztuki.</p><p>O Tomaszu Lazarze zrobiło się głośno w tym roku, po tym kiedy otrzymał drugą nagrodę World Press Photo w kategorii “People in the News”. Po Grand Prix Fotofestiwalu dołożył jeszcze pierwszą nagrodę Grand Press Photo w kategorii “Wydarzenia”. Cóż, powiem wam, że nie dziwię się, jego zdjęcia w Łodzi zrobiły na nas ogromne wrażenie i wspólnie z Camparis, okrzyknęliśmy tę wystawę najlepszą jaką widzieliśmy w czasie weekendu.</p><p>Niby coś dobrego zobaczyliśmy, ale czy nie za mało? Nazwisko Lazar kojarzy się z Łazarzem, to imię zaś znaczy tego, któremu pomaga Bóg. Oby jakaś siła pomogła Fotofestiwalowi w przyszłym roku, a nagroda Grand Prix była dobrą wróżbą na wskrzeszenie wielkich dni imprezy.</p><p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-uDOma4jQSgQ/T7YgoztsCRI/AAAAAAAAFT4/8_xfM-P6UiI/s520/18052012lazar.jpg" /><span class="photodesc">fot: Tomasz Lazar</span></p><br />
<p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-IfuiHY9khf4/T7ZDgnKH01I/AAAAAAAAFUg/zyXNF3Ftj08/s520/18052012lazar2.jpg" /><span class="photodesc">Wystawa Grand Prix Fotofestiwalu <br />
Tomasz Lazar "Linia Snu", Galeria Punctum, Fabryka Sztuki</span></p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-44362937542511924142012-01-21T00:41:00.001+01:002012-01-21T00:41:28.195+01:00Kiedy stałem się własnym ojcem?<p>Nie wiem dokładnie kiedy ten przełącznik zmienił swoje położenie i czy miałem jakikolwiek wpływ na to co wskazuje, faktem jest jednak, że do tamtego dnia, czułem się jakbym nadal był licealistą. Pełen werwy, młodzieńczej fantazji, prawie że lekkoduch, patrzyłem na wszystko wkoło z tym dystansem mówiącym: nieważne co miało by się stać, na wszystko mam czas żeby odrobić, naprawić, zapomnieć. I wtedy obudziłem się rano…</p> <p>Nakładając pastę na szczoteczkę do zębów jeszcze nie wiedziałem, że za chwilę podniosę oczy do lustra i napotkam tam zupełnie obcą twarz. Nie wiem czy szczoteczka zawisła w połowie drogi do ust, ale chciałbym myśleć, że tak właśnie było. Dramatyzm tej chwili wymagałby takiego suspensu, ale naprawdę nie pamiętam. Pamiętam tylko zmęczone oczy mężczyzny patrzącego na mnie z niedowierzaniem i zmartwieniem. </p> <a name='more'></a> <p>Nagle dogonił mnie mój wiek. Porównywanie siebie do Doriana Greya było by dramatyzowaniem, ale poczułem się jakby rozpadała się iluzja jaką sam sobie podświadomie stworzyłem. Moja twarz nie miała już nic z tamtego młodziutkiego chłopaka z boiska pod naszym blokiem w rodzinnym mieści. Nie chodziło mi nawet o drugi podbródek, zmarszczki czy ogrom siwych włosów, ale o ten ładunek doświadczenia zapisany w każdym porze skóry, odbijający się w dnie oczu, zapisany w ciążących ku dołowi kącikach ust. Z ociąganiem powiedziałem sobie, że czasy mojej młodości już minęły i to chyba znacznie wcześniej, niż zdążyłem to zauważyć.</p> <p>Chciałbym powiedzieć, że od tego dnia zmieniło się wszystko w moim zachowaniu i mentalności, że zmieniłem się w dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyznę, ale tak nie było. Pod skórą rozpychały się stare przyzwyczajenia, starając się wydostać na zewnątrz, instynkty nabyte przez lata nie rozumiały potrzeby odsunięcia się na bok, nawet gusta były przeciw mnie, zarówno te widoczne na zewnątrz, jak ubraniowe, jak i te nieco bardziej ukryte, rwące uczucia we wszystkie strony. Jakże pogodzić się z tym, że nagle odkryło się swoją dorosłość?</p> <p>Powinienem się chyba cieszyć, że u mnie nastało to tak późno. To znak, że długo prowadziłem życie na tyle beztroskie, aby na tę przedłużoną młodość nieco sobie zapracować. Czy jednak nie znaczy to, że teraz będę musiał nadganiać? Wcale nie miałem takiej ochoty, leniwe tempo mojego życia bardzo mi odpowiadało. Cóż jednak było począć, rysa na życiu stała się nieusuwalna i coraz częściej powracałem do tej myśli i wspomnienia obcego odbicia w lustrze nad ranem.</p> <p>To było przeszło rok temu i jakoś tak zdążyło się wtopić w moje życie, a ja zacząłem zauważać kolejne rzeczy, jeszcze bardziej zaskakujące. Zacząłem się zmieniać w mojego ojca.</p> <p>Od zawsze mówiono o mnie, że mam urodę po rodzinie mojego ojca, że jestem podobny do niego i mojego dziadka, ale ja oczywiście nigdy tych podobieństw nie widziałem. Czasem na imprezach rodzinnych jakaś ciotka, czy kuzyn zapatrywali się we mnie i stwierdzali na głos “<em>Normalnie cały Kazek</em>” i oczy wszystkich zwracały się w moją stronę, po czym rodzina zgodnie kiwała głowami potwierdzając, że tak jest właśnie.</p> <p>Ostatnio dużo czasu spędzam na drabinie, z pędzlem w ręku, przycinając kawałki listewek, przybijając gwoździe, wiercąc w ścianach. Raz za razem łapię się przy tych pracach na tym, że zachowuję się dokładnie jak mój ojciec. Pogwizduję myśląc nad problemem, wciągam świszcząco powietrze przez zęby kiedy coś sprawia mi trudność, pod nosem sam sobie wydaję komendy kolejnych czynności i potwierdzam wykonanie poprzednich. </p> <p>Z początku te spostrzeżenia wydawały mi się śmieszne, ale później zacząłem podchodzić do nich nieco bardziej osobiście i nie sposób już było uniknąć myśli o tym, jak bardzo podobny stanę się do mojego rodziciela. Tu należało by wyjaśnić, że nie było lęku w tym myśleniu ani przez chwilę. Miałem to szczęście, wychowywać się w rodzinie, w której nie brakowało nigdy miłości, a ojciec choć bywał surowy, opiekował się mną i moim rodzeństwem z oddaniem. Zawsze mogliśmy być z niego dumni.</p> <p>Patrząc przez pryzmat naszych czasów i oczekiwań dotyczących człowieka, mój ojciec nie odniósł nigdy żadnego wielkiego sukcesu, choć był niegdyś niezłym piłkarzem, ale ostatnią pamiątkę jego dawnej świetności, szklany puchar, rozbiliśmy z bratem w czasie walki na poduszki. Za to od zawsze był dla mnie wzorem pracowitości, i to nie zmieniło się do dzisiaj, choć sił już dawno nie ma tyle co niegdyś, to dalej daje z siebie 120% każdego kolejnego dnia, aż jesteśmy źli na niego za to, że tak bardzo się eksploatuje.</p> <p>Więc jeśli zmieniam się w swojego ojca, to wiecie co? Nie mam nic przeciwko.</p> <p align="center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-K4mRJkyLn_I/Txn3jl2CfbI/AAAAAAAAEwo/aoMAqMUCfXo/s510/20012012tata.jpg" /><span class="photodesc">Tata <br />fot: Sławomir Okrzesik </span></p> tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-38787991957402775082011-11-16T19:50:00.001+01:002011-11-16T19:50:40.144+01:00LOL to i LMFAO tamto<p>Przy barowym stoliku, zaledwie kilka metrów ode mnie siedzi młody Azjata. Jest coś niezwykle interesującego i pociągającego w nieco groźnych, mongolskich rysach jego twarzy, ale to nie tylko to przyciągnęło moją uwagę. Dobrze ubrany, swobodnie siedząc w wygodnym krześle, pochyla się nad talerzem z grillowanymi skrzydełkami kurczaka, jednak ledwo co zauważa trzymany w dłoni kawałek kości pokrytej mięsem. Większą część swojej uwagi skupia na ekranie smartfona.</p> <p>Sporych rozmiarów, magiczne pudełeczko, leży swoim słusznym ciężarem w lewej dłoni wspartej solidnie o blat stołu ręki. Chwila głębokiego skupienia i nagle ze snu budzi się kciuk, który z ogromnym tempem zaczyna uderzać w klawisze telefonu. Równie ruchliwe stają się oczy, które uprzedzając kolejne posunięcie palca, przygotowują mu bezpieczne miejsce lądowania. Ten szaleńczy taniec trwa kilkanaście sekund, po czym doniosłym ruchem kciuk przesuwa się nad przycisk wysyłania i wciska go. Oczy czujnie wlepione w ekran nagle łagodnieją, a dłoń kładzie się na blacie stolika. Na wpół zapomniany kawałek kurczaka wędruje do ust mężczyzny, ale wzrok ciągle błądzi gdzieś w okolicach ekranu telefonu. Obserwowany przeze mnie mężczyzna rozmawia, teraz akurat, oczekuje na odpowiedź.</p> <a name='more'></a> <p>Czy rzeczywiście to co obserwuję można nazwać rozmową? Te kilkadziesiąt znaków, wpisanych w zawrotnym tempie w nowo otwarte okienko komunikatu i wysłane gdzieś w świat do innej osoby, przyklejonej do swojego aparatu telefonicznego? Już nawet nie pogaduchy przez komórkę, a właśnie wysyłanie wiadomości tekstowych? Jest! Nagły błysk w oku i dłoń unosi aparat telefoniczny bliżej twarzy, oczy przebiegają po kilku linijkach tekstu i oto powstaje odpowiedź. Krótki, szaleńczy taniec kciuka, kilkadziesiąt energicznych uderzeń w klawisze i w świat płyną kolejne słowa. Znad mojej książki obserwuję ten ceremoniał raz po raz, minuta po minucie.</p> <p>Ile znaków można wtłoczyć kciukiem w telefon w ciągu 15-20 sekund? To bardziej prosty komunikat czy może jednak pełnoprawna wypowiedź? Czy używa skrótów czy pisze pełne wyrazy? Czy napisanie kilkunastu takich smsów można już traktować jako rozmowę? Co to jest w ogóle rozmowa? Czy to tylko wymiana informacji, a może raczej cały rytuał?</p> <p>Tymczasem brwi esemesowego sąsiada niebezpiecznie zbliżyły się do siebie i czoło przeorała groźna bruzda. Szczęki zawiesiły swój proces mielenia posiłku a oczy przebiegały po linijkach tekstu wyświetlonych na ekranie telefonu. Prawa ręka niemal bezwiednie opuściła nieogryzioną do czysta kość na talerz i powędrowała w stronę serwetki, aby w chwilę po pobieżnym wytarciu o nią palców dołączyć drugą dłonią do silnego uchwytu telefonu. Teraz tandem kciuków zaczął gorączkowo wybijać rytm na klawiaturze, przyspieszając tempo pisania, starając się zadowolić rozgorączkowanego właściciela. Jest! I wyślij! Szczęki na nowo podejmują mozolną pracę rozdrabniania jedzenia, ręka sięga po szklankę z napojem. </p> <p>Kiedy przychodziłem do barku, ten człowiek już w nim siedział. Kiedy kończyłem mój gazowany napój i zbierałem się do wyjścia, nadal przesyłał i odbierał wiadomości, wpatrzony, niemal przez cały czas w ekran telefonu. Tylko raz podniósł wzrok, kiedy zasuwając krzesło narobiłem  nagłego hałasu. Popatrzył na mnie nieprzytomnie i na ułamek sekundy nasze spojrzenia zetknęły się. Jednak kontakt z żywym człowiekiem musiał mu nie odpowiadać, bo czym prędzej wrócił do swojego esemesowego partnera rozmowy.</p> <p>W 1988 roku Ryszard Kapuściński tak pisał o pewnym spotkaniu:</p> <blockquote> <p>W Nowym Jorku obiad z Helen Wolff, w jej mieszkaniu, bo Helen ma ponad 80 lat, złamała nogę i trudno jej pójść do restauracji. […] Helen – głęboka, intensywna kultura, wielki kunszt formułowania myśli – ginąca już formacja intelektualistów Europy pierwszej połowy naszego wieku, którzy traktowali rozmowę jako sztukę, za najprostszym wypowiedzianym zdaniem czuło się błyskotliwą kindersztubę, chłonną i pilną młodość, lata studiów i obcowania ze światem myśli i ducha. Rozmowa przeskakuje z tematu na temat.</p> <p>Ryszard Kapuściński “Lapidarium I”</p> </blockquote> <p>Jaki będzie obraz człowieka pierwszej połowy nowego, XXI wieku? Jak będą wyglądały nasze rozmowy? Boję się, że zatracamy coś po raz kolejny, że w złudnej potrzebie oszczędności energii zawężamy nasze wypowiedzi do niezbędnego minimum, a później i te jeszcze skracamy. Potrzebę rozmowy wśród bliskich sobie ludzi zastępuje telewizja, internet, a krótkie wiadomości tekstowe i komunikaty i komentarze na portalach społecznościowych stają się protezą głębokiej, pięknej rozmowy. Co i raz słyszę ludzi wybierających karykaturalne sformułowania i niezrozumiałe skróty, posługujących się równoważnikami zdań, zagubionych podczas wypowiedzi, kiedy nagle okazuje się, że nie sposób postawić na końcu zdania emotikony.</p> <p>Do głowy od razu ciśnie mi się bolesne podsumowania naszych czasów, wypowiedziane ustami Hanka Moodyego, jednego z moich ulubionych bohaterów serialowych (zabawny paradoks prawda?):</p> <blockquote> <p>And people don’t write anymore, they blog; instead of talking, they text; no punctuation, no grammar. LOL this and LMFAO that. You know it just seems to me that it’s just a bunch of stupid people psuedo-communicating with a bunch of other stupid people in a proto-language that resembles more what cavemen used to speak than the king’s English.</p> <p>Hank Moody “Californication”</p> </blockquote> <p>I co wy na to? Celne?</p> <p>Uwielbiam mówić. Ci, którzy mnie znają pewnie uśmiechają się teraz i mogliby wręcz powiedzieć, że buzia mi się nie zamyka. Wcale mi to nie przeszkadza, bo rozmowa, spieranie się, dzielenie się myślami to najpiękniejsza rzecz jaką mogę sobie wyobrazić. Jestem napędzany słowami, chciałbym aby w moich ustach i pod moimi palcami były piękne, mądre i trafiały do mojego odbiorcy. A jeśli nawet słowa pojawią się tylko po to aby zabić niezręczną ciszę? No to co?</p> tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-26566201081677755202011-11-08T16:50:00.001+01:002011-11-08T16:50:44.772+01:00Nie tracić kontaktu ze światem<p><em>“Oczekiwany czas uploadu 150 minut”</em>. Powietrze uszło ze mnie z głośnym sykiem, tłumiąc rodzące się w myślach przekleństwo. No to jestem uziemiony, aż setki małych pliczków nie wylądują na serwerze. Szkoda siedzieć i patrzyć w wolno rosnący pasek postępu transferu, trzeba jakoś ten czas zagospodarować. Właśnie wtedy przypomniało mi się, że na śniadanie zjadłem dwa, maleńkie pomidorki cherry, a te od pół godziny warczą na siebie w moim żołądku. Kurtka, szal (nowy, strasznie go lubię) i po chwili minąłem redakcyjne drzwi.</p> <p>W jadłodajni tłok, ale to zawsze lubiłem w tym miejscu, ludzie przychodzą tu bo jest smacznie i niedrogo. Chwilę później miałem już krzesło dla siebie a na talerzu parowała porcja ryżu z jajkiem i warzywami. Przyjemna lektura do kompletu nieodzowna, choć od zawsze mówiono mi, że nie czyta się przy jedzeniu. Od zawsze czytałem.</p> <a name='more'></a> <p>A po smacznym posiłku jeszcze mały spacerek dla zdrowotności, oczywiście najlepiej do księgarni, czy też jak było w tym przypadku, do Empiku. Stałem ja sobie tam przy półkach z fantastyką, śliniąc się nad ślicznym wydaniem cyklu “<em>Fundacja</em>” Isaaca Asimova, kiedy powoli do moich uszu docierać zaczęły fragmenty żywiołowej rozmowy. Z namierzeniem rozmawiających nie było żadnych problemów, to młodziutka sprzedawczyni stojąca w punkcie informacyjnym rozmawiała ze starszym mężczyzną. Ten, zadawał mnóstwo pytań, a jego interlokutorka z widocznie rosnącą frustracją odpowiadała, widząc, że jej odpowiedzi nie znajdują zrozumienia u starszego pana.</p> <p>O co poszło? Cóż nie znam dokładnych szczegółów, bo starałem się zachować przyzwoitość i nie stać się prostym gapiem żądnym sensacji, tylko ruszyłem dalej wzdłuż regałów. Z tego jednak co zdążyłem usłyszeć, mężczyzna złościł się na to, że nie może kupić e-booka, którego chyba nie było nawet w ogóle w wersji pudełkowej, a jedynie można go było ściągnąć ze strony internetowej. Nie rozumiał dlaczego nie może go nabyć choć jest w ofercie i jak to możliwe, że musi kupować za kilkaset złotych czytnik, w którym dopiero mógłby go otworzyć.</p> <p>Ja już jednak zniknąłem w dziale historii powszechnej i przekopywałem się przez bizantyjskie dobroci, zapominając o całym wydarzeniu. Z głośniczków sączył się leciutki jazz okraszony wspaniałym kobiecym wokalem, a książki uwodziły zapachem nowości i obietnicą przygody. W końcu jednak oderwałem się od tych skarbów wspaniałych i ruszyłem do wyjścia, kręconymi schodami w dół. </p> <p>Przy windzie wpadłem na starszą kobietę, która z rozsierdzeniem wygrażała komuś pod nosem, a w końcu rzuciła, w stronę sprzedawców “- <em>Nie potraficie podać żadnej informacji! Nadal żyjemy w socjalizmie!</em>” Mocne słowa, choć jak wynika z mojego doświadczenia, zamiast dokładnie opisywać realia, służą raczej za wyraz pewnej bezsilności, tak przejmującej, że chciało by się komuś jak najmocniej dołożyć, za to jak się czujemy. Czy tak było i tym razem? Pewien nie mogę być, ale z miny młodego chłopaka stojącego za ladą z łatwością można było wyczytać wstyd i bezsilność.</p> <p>Może i zwaliłbym to wszystko na karb kiepsko wyszkolonej, młodej kadry salonu, ale wiem jaką rozmowę usłyszałem w pierwszym przypadku i wiem też, że Ci młodzi ludzi jednak są skorzy do wszelkiej pomocy w ramach swoich możliwości. Wiem to, bo nieraz z niej korzystałem. To jednak nie koniec mojej historii, bo obie te sytuacje stały się katalizatorem do sięgnięcia na powrót do pewnego spostrzeżenia z zeszłego tygodnia i wzbogacenia go o dodatkowe przemyślenia.</p> <p>Spotkałem byłem bowiem pewną panią, w wieku zbliżonym do emerytalnego, która jest w swojej specjalności zawodowej niezwykle kompetentną osobą. Widać to po szacunku z jakim odnoszą się do niej współpracownicy, ale staje się to również jasne kiedy tylko ma szanse zaprezentować swoją wiedzę i zdolności analitycznego myślenia. Specjalnie napisałem “ma szanse zaprezentować” bo mam wrażenie, że wcale nie jest to takie częste.</p> <p>Jak już pisałem wyżej, jej współpracownicy zdają się mieć o niej wysokie mniemanie, więc to nie oni zwykli stawać jej na drodze do zaprezentowania się z najlepszej strony, robi to sama opisywana pani. Po krótkiej z nią rozmowie odniosłem wrażenie, że obawia się przepaści dzielącej nas, boi się różnic w sposobie naszej komunikacji, jakbyśmy mieli posługiwać się różnymi językami, co w pewnym stopniu rzeczywiście wydaje się być prawdą. Jednakże przez takie podejście do sprawy, odsuwa się osobiście gdzieś na bok, czekając na jednoznaczny dowód na to, że jestem do niej nastawiony przyjaźnie i że zależy mi na skorzystaniu z jej wiedzy i doświadczenia.</p> <p>Nie wiem, czy czytelne jest to do czego tutaj zmierzam. Czy potraficie tak jak ja w tym momencie, wyobrazić sobie tę nieufność wobec świata, jaką potrafią otoczyć się ludzie, którzy przestali za nim nadążać? Którzy mają wrażenie, że znają inny język niż młodsza część społeczeństwa? Czasem starają się dramatycznie nadgonić coś co jest poza ich zasięgiem, innym razem topią się we własnej frustracji, wybuchając nierzadko kiedy dochodzi do tego kluczowego momentu, kiedy któraś ze stron musi pierwsza zrozumieć co dzieje się w tym międzypokoleniowym dialogu i pomóc drugiej. Często wtedy po prostu odsuwają się na bok ci, którym możemy zawdzięczać całe pokłady bezcennej wiedzy wynikającej z życiowego doświadczenia.</p> <p>Jestem jeszcze młodym człowiekiem i raczej nadążam za światem, może nie za wszystkim, ale za tymi najważniejszymi sprawami. Mam jednak 20 lat młodszego brata, którego rozumowanie jest dla mnie czasem mocno zaskakujące, czasem nie do końca pojęte. Można to zrzucić na karb jego bezsprzecznej, szczypiorkowej młodości, ale za 20 lat, to z ludźmi z jego pokolenia przyjdzie mi się porozumiewać z pozycji człowieka innej epoki. Jak spowodować, aby wtedy, ten nasz dialog był partnerski, zrozumiały i nie odbywał się dla mnie z pozycji strachu przed niezrozumiałym światem? Jak nie tracić kontaktu z tym co tak szybko dzieje się wokół nas? Znam wielu wspaniałych ludzi, którym to się udaje, którym zawdzięczam mnóstwo tego, kim teraz jestem. Mam nadzieję, że i ja taki będę. Muszę taki być!</p> tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-25597935452333348192011-09-14T00:29:00.001+02:002011-09-14T19:39:46.666+02:00Pstrągiem pod prąd<p>Kiedy babcia wysyłała mnie po zakupy “do POMu”, znaczyło to po prawdzie sporą wyprawę, jak na te moje niewiele lat. Sklep przyklejony ścianą do “Państwowego Ośrodka Maszyn” mieścił się w sąsiedniej wiosce, ale tak to się złożyło, że nasz dom był ostatni we wsi, czy też, jak do dziś o tym myślę, pierwszy. Po wyjściu za bramę i przejściu drogi byłem już w sąsiedniej miejscowości. </p><p>Zbiegałem z naszej grapy na główną drogę i ruszałem wzdłuż tartaku, w stronę parku. Park był plątaniną krzaków, wysokich drzew i wiecznego błota. Tak się składało, że nieczystości z zakładu spuszczano wprost w to miejsce, przez które codziennie przechodziły setki ludzi. Większa część parku to było po prostu cuchnące bajorko, przez które przechodziło się wąską ścieżką wspinającą się w górę po zboczu, na którym stał sklep.</p><a name='more'></a> <p>Fajnie było dostać takie odpowiedzialne zadanie, jak robienie zakupów, ale jeszcze fajniej było biegać po tym dzikim parku i wspinać się po pagórkach. W ogóle pamiętam, że w tamtych latach, można było liczyć na tyle zabawy i rekreacji, ile sobie sami zorganizowaliśmy, a przynajmniej tak było w moim małym zakątku. Boiska do piłki nożnej nie mieliśmy nawet w szkole, a raczej mieliśmy duży plac pokryty żużlem, na którym słupki bramki oznaczaliśmy naszymi tornistrami. Kopało się w piłę nie myśląc o prawdziwej bramce z siatką.</p><p>Tak się składało, że mój dom stał o przysłowiowy rzut kamieniem od nadrzecznego lasku, którego również używaliśmy namiętnie jako placu najdzikszych zabaw. Wydeptane ścieżki i polanki służyła za miejsca do podchodów i strzelanek, do rozbicia namiotu, rozpalenia ogniska, a nawet, jako boiska do piłki nożnej i siatkówki. Nie wspomnę już o rzece, na której każdego lata nasi starsi koledzy budowali “zastaw”, tamę, która miała stworzyć coś na kształt pływalni na górskiej rzece. Pamiętam, jak na pierwsze oznaki mocnych deszczów biegło się nad rzekę, żeby zobaczyć jak ci sami koledzy tworzą w niej wyrwę, tak aby wezbrane wody nie zabrały jej całej.</p><p>W zimie sprawa była oczywista. Kiedy pola uprawne zamieniały się w nartostrady i tory saneczkowe, nasze zabawy przenosiły się nieco wyżej. Budowaliśmy ze śniegu skocznie i podskakiwaliśmy jak kijanki na naszych zbyt dużych, odziedziczonych po wujostwie nartach. A kiedy przychodziły roztopy i w koleinach pozostawionych przez nieliczne samochody, płynęła wartka woda, potrafiliśmy godzinami iść ze szkoły śledząc spływające nią łódeczki z kory, przygotowane na lekcjach. Oj raz nawet zebrałem za spóźnienie w skórę od mojej babci.</p><p>Do czego ja w ogóle zmierzam? Chyba do tego, że w momencie kiedy tak naprawdę nie mieliśmy niczego podsuniętego pod nos, potrafiliśmy zrobić wszystko i wyobrazić sobie wszystko. Świat stawał się naturalnym miejsce zabaw, pełnym możliwości, potrzebna była tylko niczym nie ograniczona wyobraźnia. Jasne, że człowiek zagapiał się z otwartą buzią w cudeńka zobaczone w telewizji, ale czy byliśmy nieszczęśliwi? Na pewno nie.</p><p>Niedawno odwiedziłem moje rodzinne strony i wybrałem się na samotny spacer po tych wszystkich, niegdyś tak ukochanych zakamarkach i zobaczyłem jak w tym czasie dużo się zmieniło. Największą metamorfozę przeszedł chyba nasz podmokły park, już osuszony i zamieniony w miejsce rekreacji dla całych rodzin. Z maleńkim amfiteatrem, placem zabaw, kortem tenisowym i boiskiem do badmintona. Nawet ścieżynka do sklepu zyskała twardą nawierzchnię i oświetlenie lamp. </p><p>W tym miejscu odbywają się teraz koncerty i festyny, a kort okupowany jest przez nieźle radzących sobie z rakietą ludzi. Można by powiedzieć wprost, że to postęp, cywilizacja, świat idzie ku lepszemu i nie omija moich rodzinnych stron, ale jeśli tak, to dlaczego tak smutno mi było na to patrzeć? Czy to tylko tęsknota za minionym czasem i mijającym życiem? Chęć powrotu do krainy szczęśliwości, stała za tymi uczuciami?</p><p>Nad rzeczkę, gdzie zwykle się bawiliśmy nie znalazłem już tych wszystkich miejsc wydeptanych stopami ludzi. Zarośnięte chaszczami ścieżki z trudem otwierały się przede mną, a każdy kolejny krzak zostawiał na moich ubraniach ślady szarpaniny i niechęci do ponownego odkrywania swoich tajemnic przed człowiekiem. Zrozumiałem, że już nikt tu nie przychodzi, nikt nie czuje tego podniecenia faktem, że może skradać się i biegać po tych wspaniałych krzaczorach. Oczekiwania poszły gdzie indziej, ucywilizowały się wraz z nowymi możliwościami.</p><p>Wszystko się zmieniło, może tylko oprócz małej kapliczki w drzewie, obok której moja ciocia żegnała się każdego ranka i zaczynała “Anioł Pański” pędząc do pracy. Zmieniło się i nawet ciężko mieć do kogokolwiek pretensje, bo ludzie po prostu odeszli z tych miejsc, ku lepszym, nowszym, dającym większe możliwości, bardziej cywilizowanym. Nie dziwię się rodzicom, którzy wolą aby ich dzieci bawiły się na bezpiecznych placach zabaw zamiast zdzierać kolana i łokcie po wykrotach. </p><p>Tylko, wiecie, po ludzku po prostu mi żal, żal tych wszystkich wspomnień, które już pozostaną na zawsze tylko wspomnieniami. Dlatego czasem tak pędzę pod prąd jak pstrąg, wbrew oczekiwaniom i potrzebom ludzi. Chcę wrócić tam skąd uciekłem, kiedy ludzie, którzy pozostali, nadal chcą się wydostać w świat.</p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-CXOidcoxECw/Tm5kdX7duNI/AAAAAAAAEvg/ogDfhmUrpNE/13092011wies1.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-4-u97qg7ycA/Tm5kb1Ga_qI/AAAAAAAAEvE/xMNQA0--KP8/13092011wies2.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-8wNFaCBBQrQ/Tm5kcA_BN9I/AAAAAAAAEvI/gbIG9yrWxQE/13092011wies3.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-7qWGAMjJ83k/Tm5kcWxMKAI/AAAAAAAAEvM/L-QH5Y2rIuA/13092011wies4.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-FEhSG51FTvc/Tm5kcmXHgPI/AAAAAAAAEvQ/jlfT3KrAU50/13092011wies5.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-FfZeIA9oxrQ/Tm5kc8wlLBI/AAAAAAAAEvY/m5vp3SJrYz0/13092011wies6.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh3.googleusercontent.com/-OgiM5W5Puy4/Tm5kc2rlqrI/AAAAAAAAEvU/SUsnwbMJpCc/13092011wies7.jpg" /></p><p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-Ow4ogxfKuwE/Tm5kdAYnLOI/AAAAAAAAEvc/9mJPzm8Uchs/13092011wies8.jpg" /></p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-136738784003446802011-09-11T23:13:00.001+02:002011-09-11T23:46:03.160+02:00Inny, choć taki sam<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh6.googleusercontent.com/-0fadk5kQ6oU/Tm0h-crD88I/AAAAAAAAEuc/GRr8EpT4tm4/11092011wtt.jpg" />Szedłem wtedy korytarzem biurowca Elektrimu na ulicy Pańskiej. Skąd, albo dokąd? Nie mam już pojęcia. Wiem tylko, że przez otwarte drzwi sąsiedniego departamentu, zobaczyłem przedziwne zgromadzenie, wszystkich pracowników tej sali stojących przy radioodbiorniku. Wróciłem biegiem do swojego pokoju i włączyłem na głos jakąś relację. Po chwili wszyscy moi współpracownicy stali już obok mnie i podobnie jak ja, nie mogli uwierzyć w to co słyszą.</p><p>Przez długie godziny siedzieliśmy wszyscy przykuci do szklanych szyb monitorów, obserwując tę tragedię. Widzieliśmy kłęby dymu bijące w niebo ze stojących jeszcze wież, ludzi biegnących ulicami i stojących wysoko w oknach budynków, strażaków i ratowników, którzy w tej chwili nie mogli sobie pozwolić na zastygnięcie, tak jak my, tylko stanęli na wysokości zadania. Potem zobaczyliśmy upadające budynki World Trade Center i baliśmy się pomyśleć nawet, co to wszystko znaczy.</p><a name='more'></a> <p>11 września 2001 roku to był jeden z tych dni, kiedy kompletnie nie wiedziało się jak będzie wyglądał następny. Złamane zostały wszystkie, nawet te najbardziej surowe zasady, jakimi rządziło się życie i choć w pierwszym momencie była tylko złość i niedowierzanie, to okazało się, że za tymi drzwiami jest po prostu kolejny świat. Setki ludzi, przy różnych okazjach wypowiedziało słowa, że po tym dniu, świat już nigdy nie będzie taki sam, ale czy to prawda?</p><p>Wszyscy wiemy co było potem, nie zamierzam tutaj powtarzać relacji, jakie można dziś przeczytać w każdym zakątku sieci. Z dymu zawalonych budynków zaczynał się wyłaniać świat, w którym ludzie dotknięcie ogromną tragedią, ruszyli aby szukać ocalałych, żeby ratować co można było uratować, żeby pokazać, że nie czują się pokonani. Każdy z nich stawał się w oczach świata bohaterem, choć przecież robili tylko to co powinni. To wtedy, przez krótki czas, superbohaterowie z komiksów Marvela musieli usunąć się w cień, a prawdziwymi herosami stawali się strażacy i ratownicy, których wielu oddało życie ratując inne.</p><p style="text-align: center"><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-fId4RzUH6MM/Tm0rPTyFgXI/AAAAAAAAEuw/kR-bFXdvCwc/11092011wtt2.jpg" /><span class="photodesc">Na skrzydłach<br />
foto: © Sławomir Okrzesik, Warszawa 2009</span> <br />
</p><br />
<br />
<p>W tej całej tragedii to piękny widok, kiedy nagle różnice nie dzielą, za to podobieństwa łączą ze zdwojoną siłą ludzi. Każdy mały gest, działanie i każda myśl dawała dowody bezprzykładnego oddania i patriotyzmu, tej dziwnej postawy, która przywoływana w błahych momentach budzi mieszane uczucia, niejednokrotnie zakłopotanie i rozbawienie. My też mieliśmy taki moment w zeszłym roku, sami pamiętacie. Ale to był tylko moment, a później wszystko zniknęło.</p><p>Mam wrażenie, że żyjemy w dziwnych czasach, kiedy zmusza się nas do okazywania umiłowania ojczyźnie, szantażując nas agresywnymi wypowiedziami, ale co gorsza, z łatwością szafuje się ocenami, kto jest, a kto nie patriotą. W tym samym momencie dzieli się ludzi na prawdziwych Polaków i na tych obcych, w domyśle wrogów i zdrajców. </p><p>Jeden z ważnych polityków krzyczy, że stoi tam gdzie stał zawsze, kiedy jego niedawni sojusznicy, zajęli miejsce najgorszych wrogów. Nazywa ich tchórzami, zdrajcami, sprzedawczykami. Ten “drugi” na konwencji swojej partii straszy, że jeśli tamci wrócą do władzy, to znów biało-czerwoną flagę przyjdzie nam zatknąć na ruinach. Nie widzieli się od tygodni, nie rozmawiali ze sobą od miesięcy, kontaktują się poprzez prasę i ogłupiają nas w swoim opętańczym tańcu. Członek jednej z reprezentowanych przez nich partii, śmiał powiedzieć, że “<em>podejmą próbę nawiązania kontaktu</em>” z drugą partią, w sprawie tak błahej jak organizacja debaty wyborczej. Zupełnie jakby musiał do tego używać tam-tamów w afrykańskim buszu, albo wysyłać misję kosmiczną na Marsa.</p><p>Marek Siwiec, był szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego w chwili ataku na World Trade Center we wrześniu 2001 roku. Wspominał dziś w programie radiowym, że w tamtej sytuacji, kiedy prezydentem był człowiek lewicy, a premierem prawicowiec, nie było problemu ze wspólnym rozmawianiu o tragedii i o rozważaniu co to znaczy dla Polski. W Nowym Jorku, w Strefie Zero, miejscu gdzie niegdyś stały wieże, pojawili się dziś George W. Bush i Barack Obama, by ramię w ramię oddać hołd poległym. Nie stanowi to dla nich problemu, że jeden z nich jest przedstawicielem republikanów a drugi demokratów.</p><p>Nikomu nie chciałbym kazać sprawdzać się w tak dramatycznych okolicznościach, ale życzyłbym, aby zamiast łatwo szafować takimi słowami jak patriotyzm, ojczyzna, prawdziwy Polak, potrafili wznieść się nad podziały i działać wspólnie, zwłaszcza jeśli czasy i okoliczności po temu pozwalają. Do czego prowadzi zacietrzewienie, niezrozumienie i nawoływanie do nienawiści mogliśmy zobaczyć dziesięć lat temu, a dziś to sobie przypomnieć. Tyle, że po tym dniu pamięci, jutro wszystko wróci do normy, a świat mimo, że nie jest taki sam po 11 września, to wydaje się jednak wcale nie zmienił.</p><p>Jeden z moich ulubionych fotografów (uwielbiam to jak potrafi fotografować i jak o tym opowiadać) <a href="http://portfolio.joemcnally.com/">Joe McNally</a>, po wydarzeniach 2001 roku stworzył kilka niezapomnianych serii zdjęć, w tym portrety bohaterów ratujących ludzi z wież World Trade Center. Dziś, po tych wszystkich latach, wraca do nich i dopisuje kolejny rozdział, bo życie potoczyło się dalej. Żałuję, że nie mogę przygotowanej przez niego <a href="http://www.joemcnally.com/blog/2011/08/22/not-just-your-average-joe/">wystawy</a> zobaczyć w całości i na żywo, ale wdzięczny jestem za to co mi ze sobą jego zdjęcia przyniosły.</p><p>11 września 2001 roku nie zapomnę nigdy, jak chyba wszyscy ludzie mojego pokolenia.</p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-55406720952427909412011-08-19T19:56:00.001+02:002011-08-19T19:56:52.205+02:00Książka na czterech kołach<p>Różnie to pewnie wygląda. Czasem uwieszony na jednej ręce na poprzecznym drążku jak gibon, innym razem wciśnięty w kąt między oparciami foteli. Czasem balansujący na kręcącej się części przegubowca, z rzadka siedząc wygodnie, przytulony do szyby. Zawsze jednak z pochylonym karkiem i oczyma wlepionymi w, pokryte drobnym maczkiem literek, stronnice. O tak! Lubię czytać podróżując komunikacją miejską.</p> <p>Zaraz po wejściu do autobusu, tramwaju czy metra, szukam takiego punktu, gdzie nie przeszkadzając nikomu, będę mógł bezpiecznie oddać się lekturze. Jedną rękę będę miał zajętą, a i druga od czasu do czasu będzie mi przydatna, więc muszę dobrze ocenić szanse podparcia się ciałem, aby w razie ostrego hamowania, czy zakrętu, nie spowodować jakiegoś nieszczęścia. Po latach praktyk mam już swoje ulubione i pewne lokalizacje, ale czasem i one są zajęte i przychodzi działać na partyzanta.</p> <a name='more'></a> <p>Nie potrafię sobie odmówić tej przyjemności i podróż przez miasto jest dla mnie stratą czasu, jeśli pod ręką nie mam jakiejś lektury. Sięgam po nią gdy tylko się umoszczę i świat przestaje dla mnie istnieć. Moi znajomi śmieją się nawet ze mnie, że nie rozpoznaję niektórych miejsc na mojej codziennej drodze z domu do pracy, ale jakże mam poznawać, kiedy głowę podnoszę znad kart książki dopiero kiedy wysiadam?</p> <p>Jednak czytanie podczas podróżowania komunikacją miejską to prawdziwy tor przeszkód. Jeśli nawet uda mi się bezpiecznie usadowić, to ciężko czasem uniknąć popychania przez współpasażerów, “przytulania się” ich do nas, co kompletnie uniemożliwia trzymanie książki w wyciągniętej przed oczyma ręce. To znów kierowca postanowi sprawdzić wytrzymałość pasażerów i jeździ używając na przemian gazu i hamulca urągając wszelkim zasadom jakie w ich głowy wepchnęli kiedyś ich nauczyciele jazdy.</p> <p>Zupełnie innym tematem jest traktowanie wnętrza autobusu jak własnego salonu, biura, boiska piłkarskiego, czy czego tam sobie jeszcze wymyślimy, przez współpasażerów. Chóralne krzyki, głośne rozmowy przez telefon komórkowy, trwające czasem cały czas od wejścia do wyjścia z autobusu, słuchanie muzyki na “maks”, tak że dokładnie wszyscy muszą słuchać tego co osoba autobusowego disck jockeya. I to nie jest tak, że ja chciałbym tego wszystkiego zabronić! O nie! Ale, odrobina rozsądku by się przydała. </p> <p>Żeby nie być gołosłownym, oto sytuacja z przed kilku dni. W długaśnym, przegubowym autobusie, sporo było wolnych miejsc na moim przystanku. Wykorzystałem więc i usiadłem na jednym z nich zadowolony, od razu sięgając po książkę. Po drugiej s tronie półmetrowego korytarzyka siedziała młoda dziewczyna, również z książką na kolanach. Poza tym, w całym pojeździe nie było innych czytelników.</p> <p>Dwa przystanki później do środka wsiadło sporo osób i miejsca siedzące się skończyły, ale w korytarzyku wzdłuż autobusu nie stało więcej niż 5-7 osób. Tak się zdarzyło, że dwie z nich stanęły dokładnie między mną, a drugą  czytelniczką, po czym rozpoczęły zażartą dyskusję, zaczętą chyba jeszcze na przystanku. Gorąca ona była, tyczyła jakichś teorii finansowych, padały nazwiska i publikacje, znaczy osoby niegłupie. Ale czy na pewno?</p> <p>Obaj dyskutanci byli mocno zaskoczeni, kiedy odwróciłem twarz w ich stronę i odezwałem się tymi słowami: – <em>Bardzo ciekawie i mądrze panowie mówią, ale czy naprawdę najsensowniejszym miejscem na taką głośną i gorącą dyskusję jest to, obok jedynych dwóch osób w całym pojeździe, które próbują czytać i rozumieć co czytają? Pozostawiam tę myśl do rozważenia</em>. Po czym wróciłem do swojej lektury. Panowie zmieszali się trochę, coś tam pod nosami przyznali mi rację i po chwili przesunęli się dosłownie trzy metry dalej, gdzie ich rozmowa była już tylko częścią tła, białym szumem, prostym do ignorowania. Jednak potrzebne było zwrócenie uwagi. </p> <p>Kiedyś spotykając gadułę, spuszczałem uszy po sobie i próbowałem ignorować, ale od jakiegoś czasu powiedziałem sobie nie. Potrafię opieprzyć mężczyznę w pociągu, który przez telefon ruga swoją sekretarkę, albo który po rozłożeniu stosu dokumentów zaczyna wydzwaniać po świecie traktując przedział jak swoje biuro. Serdecznie dość mam też wysłuchiwania o tym jak się chlało poprzedniego dnia i kto ile rzygał, podobnie jak wysłuchiwania historii choroby od osoby, której monolog dosłownie nikogo wkoło nie interesuje. Dość tego!</p> <p>Każdy ma prawo spędzić podróż w najbardziej sprzyjających okolicznościach, na jakie może liczyć. Kiedyś ktoś powiedział, że własna wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innej osoby i zupełnie zgadzam się z tą myślą, tym razem w kontekście prawa do spokojnego czytania książek w podróży. A co?!</p> <p>Podobała mi się <a href="http://www.facebook.com/pages/Ust%C4%85p-miejsca-czytaj%C4%85cemu/128026623926986?sk=info" target="_blank">akcja</a>, którą jakiś czas temu dojrzałem na Facebooku, a która namawiała do ustępowania miejsca czytającym w środkach komunikacji miejskiej. Przygotowane zostały odpowiednie nalepki, wizytówki, przygotowana została odezwa, aby zarządzający środkami komunikacji zadbali o czytelników tak samo jak o matki z dziećmi, inwalidów i osoby starsze. Cała akcja jest oczywiście przygotowana mocno z przymrużeniem oka, ale ma drugie, bardzo ważne dno.</p> <p>Po ogłoszeniu raportów o stanie czytelnictwa w naszym kraju zadrżało, ja sam pisałem już co nieco na ten temat (<a href="http://dzikigon.blogspot.com/2011/03/czy-wystarczy-kieszonkowe.html" target="_blank">Czy wystarczy kieszonkowe</a>). Akcja “Ustąp miejsca czytającemu” miała wtedy więc zwrócić uwagę na to, że w autobusach tracimy bezpowrotnie mnóstwo czasu każdego dnia, kiedy możemy poświęcić go na czytanie. </p> <p>I tutaj zupełnie poważnie przyłączę się do zachęcania. Czytajcie w autobusach i tramwajach. Czytajcie w pociągach, metrze i samolocie, to jest ten czas, który możecie spędzić na najwspanialszej ludzkiej przygodzie! A jeśli nie dacie się namówić. No cóż, nie będę uszczęśliwiał was na siłę, ale na bogów literatury, nie przeszkadzajcie wtedy tym, którzy mają o tej sprawie inne od was zdanie. Dziękuję.</p> tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3253371557620047717.post-50280358703468235992011-08-18T20:13:00.002+02:002011-08-18T20:16:55.553+02:00Coś się skończyło, coś się zaczyna<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh5.googleusercontent.com/-P6PlhTR-lUg/TkzkjZcX4AI/AAAAAAAAEtQ/pDJGBKDBQM0/18082011hpotter1.jpg" />Zostały dwa tygodnie do końca wakacji. Nie moich. Mojego najmłodszego brata. Tak się złożyło, że jesteśmy właśnie w drodze do naszego domu rodzinnego, po krótkim pobycie brata u mnie. Trzeba było jakoś ładnie podsumować więc te dwa kończące się okresy, wszak od jutra zacznie się coś całkiem nowego, może lepszego? Postanowiliśmy iść do kina na ostatnią odsłonę cyklu o Harrym Potterze. Żadne z nas jeszcze go nie widziało.</p>
<p>Od razu muszę powiedzieć, że fanem młodocianego czarodzieja nigdy nie byłem, nigdy nie sięgnąłem też po książki Joanne Rowling. Ominęła mnie więc gorączka oczekiwań kolejnego tomu, ominęło mnie żywe dyskutowanie o wierności filmowej adaptacji do oryginału. U mojego brata jest inaczej. Kiedy mam jakieś pytanie, to do niego się zwracam o pomoc. Nawet teraz, co chwilę zadaję jakieś pytania, upewniając się, że nie popełniam jakiejś gafy.</p>
<a name='more'></a>
<p>W kinie, jak w kinie, było heroicznie. Świat się walił, ludzie umierali w szlachetnym poświęceniu, siły zła i dobra starły się w ostatecznym boju. Główny bohater, wsparty niezłomnymi przyjaciółmi zmagał się z własną słabością i z potęgą przeciwnika. Na koniec, zło znów położyło kark, a dobro triumfowało jak powinno w każdej dobrej baśni. Niby wszyscy się tego spodziewaliśmy, a jednak godziny spędzone przed kinowym ekranem nadwyrężyły nasze nerwy solidnie.</p>
<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; display: inline; float: right; margin-left: auto; border-top: #cccccc 1px solid; margin-right: auto; border-right: #cccccc 1px solid" align="right" src="https://lh4.googleusercontent.com/-5gJhdRONMUc/Tkzkjc-6_4I/AAAAAAAAEtU/V8WOBOcBuU4/18082011hpotter2.jpg" />Nie sposób zarzucić czegokolwiek filmowcom, bo zrobili kawał znakomitej roboty i film pozostaje jednym z największych widowisk X muzy. Nie wiem nawet czy sprawił zawód fanom Harry’ego Pottera, czy też są cyklem zachwyceni, nie jest to dla mnie istotne. Wielokroć mówiłem, że “Więzień Azkabanu” jest najlepszą i ulubioną przeze mnie częścią cyklu i teraz przyjdzie mi tylko potwierdzić tę opinię. Po straszliwym zawodzie “Czarą ognia” myślałem, że nie dotknę się już następnych części, ale dość mroczna końcówka, zrehabilitowała nieco całość w moich oczach.</p>
<p>Dlaczego więc oglądałem tę serię? Nie dla samych efektów specjalnych przecież, ale też ciężko było by pominąć je w tym wywodzie, bo pomogły stworzyć wspaniałe, fantastyczne teatrum, nieosiągalne innymi efektami. Oglądałem ten cykl również dla wspaniałych, uwielbianych przeze mnie aktorów. Cudowna Emma Thompson, kobieta o anielskim głosie (oj zawsze będę widział już jej uskrzydloną, gniewną postać z “Angels in America”), przepiękna Helena Bonham Carter, którą wielbię w jej niesztampowości, mój ulubiony Alan Rickman, dla którego jestem w stanie zobaczyć każdy film, w którym przyjdzie mu zagrać.A tu lista się nie kończy, jest jeszcze wszak Kenneth Branagh, Gary Oldman, Ralph Finnes, Bill Nighy, John Cleese, John Hurt… Uff! Lista mogła by być jeszcze długa.</p>
<p>Właściwie to przyznać się muszę, że notkę tę zacząłem pisać właśnie po to, aby poględzić sobie o kimś z obsady. O kimś kto wcielił się w najważniejszą bohaterkę, Hermionę Granger, czyli o młodziutkiej, angielskiej aktorce, Emmie Watson. Ledwie kilka tygodni temu, siedzieliśmy sobie sympatycznie z moją znajomą, Iloną, przy winku i pogaduchach. Oglądaliśmy zdjęcia Emmy z angielskiego Harper’s Bazaar i zachwycaliśmy się tą młodą kobietą. To nieco dziwne, bo jest kompletnie nie w moim guście, mały, chudy wieszak, bez właściwych kobietom krzywizn i wypukłości, a jednak budzi we mnie niezwykłe zainteresowanie.</p>
<p>Zanim zagrała przyjaciółkę Harry’ego Pottera, była kompletnie nieznana, choć od maleńkości chciała zostać aktorką i szkoliła się w tym kierunku w renomowanej The Dragon School w Oksfordzie. W wieku 11 lat zaczęła się jej przeszło dziewięcioletnia przygoda z serią filmów o Potterze. Niemal nie było szans na inną działalność, ale i tak udało jej się zaistnieć jako modelce, jak również zagrać w dwóch filmach, o których, szczerze mówiąc, nic, nigdy nie słyszałem. Może to nic dziwnego, bo jeden był telewizyjny?</p>
<p>Sława musiała się podobać, ale Emma okazała się ambitną osóbką, którą zaczęła równie szybko męczyć. Z czasem coraz częściej mówiła o znużeniu swoją rolą i o identyfikowaniu jej z Hermioną. Kiedy po zakończeniu zdjęć, niemal natychmiast, króciutko ścięła włosy, jej fani zadrżeli i zarzucili Internet komentarzami, nierzadko dość krytycznymi. W ten symboliczny sposób aktorka chciała pokazać swoje zerwanie z wizerunkiem idolki młodzieży i podkreślić, że jest już dojrzałą kobietą.</p>
<p>Dla Emmy zaczął się nowy czas. Karty magazynów o modzie wypełniły się jej zdjęciami z sesji, których propozycje zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu. Patrząc na niektóre ze zdjęć, ciężko się dziwić tej niezwykłej atencji do młodej gwiazdki, i coraz rzadziej w jej twarzy odnajduję zmartwione spojrzenie młodej wiedźmy. To chyba dobrze prawda?</p>
<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Pp5tgO3fYk4/Tk1PyXDJlwI/AAAAAAAAEt0/5E2wtA1hZLE/s512/emma1.jpg" /><span class="photodesc">Emma Watson
<br />foto: Alexi Lubomirski
<br />Harper’s Bazaar UK</span>
<br />
<br /></p>
<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh5.googleusercontent.com/-qVqNAa01P6M/Tk1P5Mu7RgI/AAAAAAAAEt8/jW495D0wUxw/s512/emm2.jpg" /><span class="photodesc">Emma Watson
<br />foto: Mario Testino
<br />Vogue US</span>
<br />
<br /></p>
<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-ir1Plcy_GOE/Tk1P5IUAW0I/AAAAAAAAEuA/K1m4XbA8Yyg/s512/emm3.jpg" /><span class="photodesc">Emma Watson
<br />foto: Marie Claire</span>
<br />
<br /></p>
<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh6.googleusercontent.com/-_coKDISUJRE/Tk1PyuHWRrI/AAAAAAAAEt4/v0Nw2EGDYDg/s512/emm4.jpg" /><span class="photodesc">Emma Watson
<br />foto: Mario Testino</span>
<br />
<br /></p>
<p><img style="border-bottom: #cccccc 1px solid; border-left: #cccccc 1px solid; border-top: #cccccc 1px solid; border-right: #cccccc 1px solid" src="https://lh4.googleusercontent.com/-fHbBwaac53E/Tk1PyNaqqpI/AAAAAAAAEtw/QkjEqHFdhw0/s512/emm5.jpg" /><span class="photodesc">Emma Watson
<br />foto: Mariano Vivanco
<br />i-D Pre-Fall</span>
<br />
<br /></p>
<p> </p>
<p>Nie potrafię zrozumieć niezwykłej popularności n.p. Keiry Knightley, ani zachwytów jej urodą, czy talentem aktorskim. Tymczasem Emma Watson, ma, moim zdaniem to wszystko co może spowodować, że osiągnie sukces. Choć osobiście, podobnie jak Harry, wybrałbym Ginny (w tej roli urocza Bonnie Wright) zamiast Hermiony, to jednak trzymam za nią kciuki. Koniecznie chcę zobaczyć co z niej jeszcze może wyróść, bo dla Hermiony właśnie coś się skończyło, ale dla Emmy Watson, bardzo w to wierzę, dopiero się zaczyna.</p>
<p><em>Zdjęcia z nieocenionego serwisu </em><a href="http://www.touchpuppet.com/" target="_blank"><em>TouchPuppet.com</em></a></p>tsarhttp://www.blogger.com/profile/08451459298180699817noreply@blogger.com5