Uff. Ciężko wrócić do pisania po przerwie, ciężko zebrać myśli. Dla wprawki więc napiszę słów kilka o tegorocznym, łódzkim Fotofestiwalu, który odwiedziłem podobnie jak trzy poprzednie. Historia imprezy w Łodzi nie jest długa i sięga roku 2002, jednak dane mi było zobaczyć w galeriach całego miasta kilka naprawdę niesamowitych projektów fotograficznych. Tak było na początku mojej z festiwalem styczności, bo w zeszłym roku, ogólne jego oceny były raczej krytyczne. Postanowiliśmy wraz z Camparis sprawdzić na własnej skórze, czy organizatorom uda się wyjść z tendencji spadkowej.
Choć Fotofestiwal trwa przez cały maj, to jego główny weekend przypadał na 10-13 dzień miesiąca, co szczęśliwie zbiegało się z terminem naszego zjazdu na uczelni, więc postanowiliśmy upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Jeden dzień wolnego z pracy i już byliśmy w trasie. Plan na piątek, odwiedzić główną ekspozycję festiwalu i jakąś poboczną atrakcję.
Drugi rok z rzędu centrum festiwalu mieściło się w klimatycznej, choć bardzo zniszczonej Willi Grohmana, znacznie mniejszej niż święcące triumfy, choćby dwa lata temu, ogromnym centrum przy ulicy Tymienieckiego. Szybkie formalności i już byliśmy gotowi do zwiedzania, tyle że… nie bardzo było co zwiedzać. Wystawa zatytułowana “Obraz zmian” składała się głównie z wyświetlanych z rzutników zdjęć, przelatujących przed oczyma z szybkością jednego na dwie sekundy plus wywiadów z autorami prac. Poziom słaby, forma jeszcze słabsza. Nie dowierzaliśmy własnym oczom.
Z całej Willi Grohmana, zapadła nam w pamięć tylko bardzo ciekawa w formie wystawa Amerykanina Shimona Attie pod tytułem “Racing Clocks Run Slow: Archaeology of a Racetrack, 2007”, jednak i to nie były fotografie, a filmy. Na trzech ekranach jednocześnie oglądaliśmy jakby zatrzymany w czasie obraz 3D, przedstawiający ludzi w trakcie wyścigu samochodowego. Doświadczenie było tym mocniejsze, że z głośników dobiegały niezwykle sugestywne dźwięki właściwe takiej imprezie. Projekt powstał z okazji okrągłej rocznicy otwarcie Toru Wyścigowego Bridgehampton, który dziś już nie istnieje.
Shimon Attie
Racing Clocks Run Slow: Archaeology of a Racetrack, 2007
Jedyną stricte fotograficzną pracą była wystawa Nate’a Larsona i Marni Shindelman z ich wspólnego cyklu pod tytułem “Geolocation”. Fajnie było obcować z fizycznymi zdjęciami, ale sam temat, choć pomysłowy, nie niósł ze sobą większych przeżyć. Wyszliśmy z pierwszego punktu programu zawiedzeni. Szansą na poprawę humorów miał być wernisaż bardzo oczekiwanej wystawy “Uwikłane w płeć”, jednak po dokładniejszym zapoznaniu się z programem festiwalu postanowiliśmy miast na wernisażu, zobaczyć ją na oprowadzaniu kuratorskim następnego dnia.
Drugi dzień to zmagania z pogodzeniem szkolnych obowiązków i festiwalowych przyjemności (domniemanych przyjemności, bo doświadczenia poprzedniego dnia mocno ostudziły nasz entuzjazm), w ten sposób ominęło nas na przykład spotkanie z Tadeuszem Rolke, a również zapomniana przez nas nieco dzień wcześniej wystawa Eugeniusza Hanemana pod tytułem “Deja Vu”. W tym miejscu chcę powiedzieć, że galeria Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego na ulicy Piotrkowskiej 102 jest wyjątkowo przez nas znienawidzona. Jak można mieć galerię fotografii czynną w soboty do godziny 14:00? I to jeszcze w czasie wielkiego święta jakim powinien być Fotofestiwal, w najważniejszy z jego weekendów! To już kolejny raz, jako goście w Łodzi, odbijamy się od drzwi tego miejsca bez zobaczenia bardzo interesującej nas kolekcji zdjęć.
Na szczęście okazało się, że “Uwikłane w płeć” to wystawa, która zaspokoiła nasz pierwszy głód i pozwoliła się cieszyć niespotykaną w naszym kraju kolekcją (zbiory Joanny i Krzysztofa Madelskich) fotografii z przestrzeni całego wieku, poświęconą kobiecości. Kurator wystawy, Adam Mazur, ciekawie, choć nieco pobieżnie ze względu na ograniczony czas, opowiadał zarówno o zebranych w dwóch wielkich salach fotografiach, jak i o genezie powstania kolekcji, a także o jej znaczeniu. Dla zainteresowanych polecam lekturę krótkiego tekstu kuratorskiego, zamieszczonego na stronie Fotofestiwalu.
Adam Mazur na oprowadzaniu kuratorskim
po wystawie "Uwikłane w płeć", Muzeum Miasta Łodzi
Popołudnie tego dnia to nieprzerwany ciąg wernisaży wystaw. Bardzo ciekawa fotografia podróżnicza wprost z Indii autorstwa Vangelisa Georgasa “No Such Thing as a Real Orient”, ciekawa dla nas, choć słabsza niż się spodziewaliśmy wystawa studentów fotografii Śląskiego Uniwersytetu w Opawie “I, You, We”, mocna i nieco trudna dla mnie jeszcze wystawa prac Keymo “Lunatyzmy”, a na koniec fotografie samego Vladimira Birgusa. Niby z każdej wystawy coś wynieśliśmy, ale też każda trochę rozczarowywała, więc po dobrze rozpoczętym dniu, nadal byliśmy głodni wrażeń i obrazów. Chcieliśmy więcej! Niestety ostatni punkt wieczoru, “Zero Interwoven” Karoliny Hałatek w Galerii Opus był tak słaby, że podarowaliśmy sobie dalsze próby poszukiwania smakołyków duchowych i zadowoliliśmy się tymi na talerzach.
Keymo "Lunatyzmy"
wernisaż wystawy, Galeria FF
W niedzielę odpuściliśmy sobie już spotkania i ruszyliśmy w trasę po galeriach, zanim przyjdzie czas wyjazdu z Łodzi. W Muzeum Kinematografii zobaczyliśmy wystawę zdjęć Barta Pogody “Kobiety” z wyjazdu z Polską Akcją Humanitarną do Sudanu, oraz stereoskopowe prace studentów łódzkiej “Filmówki”. Studentów tej samej szkoły pracę zobaczyliśmy jeszcze w samej uczelni, a potem pograliśmy do Muzeum Książki Artystycznej zobaczyć “Łódź – portret wielokrotny” Ingi Hondebrink i tu może zatrzymam się chwileczkę dłużej, bo wystawa warta była zwiedzenia. Trochę podzieliliśmy się zdaniami z moją koleżanką, choć oboje uważaliśmy, że składające się na ekspozycję portrety są bardzo dobre, to na mnie całość zrobiła znacznie większe wrażenie i obudziła we mnie ukrytą potrzebę zajmowania się portretem i reportażem społecznym. Może o tym innym razem.
Potem był jeszcze Miejski Punkt Kultury Prexer – UŁ i pozostająca w pamięci wystawa Anny Orłowskiej “Przeciek”, a ostatnim miejscem jakie odwiedziliśmy była Galeria Domek Ogrodnika AHEart i Galeria Nowa Przestrzeń AHEart. O ile wystawa Marka Domańskiego "Psychopompos – koda” nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia, o tyle prace studentów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie były zaskakująco inspirujące.
Specjalnie w tych moich wyliczankach pominąłem jedną galerię, o której za moment. Festiwal oboje nas rozczarował i to dosyć mocno, a po rozmowach jakie toczyliśmy wynikało, że i inni nie mają o nim wysokiego mniemania. Szkoda! Bo potrafiło to być naprawdę wspaniałe święto fotografii, a spadek formy może oznaczać marginalizację imprezy, żeby dalej nie sięgać w przyszłość. Oby tak nie było, zwłaszcza że na tegorocznym Fotofestiwalu po raz pierwszy po nagrodę GrandPrix sięgnął Polak. Tomasz Lazar, za swój projekt “Linia snu” otrzymał tytuł i nagrodę pieniężną, a jego zdjęcia zostały wystawione w Galerii Punctum, Fabryka Sztuki.
O Tomaszu Lazarze zrobiło się głośno w tym roku, po tym kiedy otrzymał drugą nagrodę World Press Photo w kategorii “People in the News”. Po Grand Prix Fotofestiwalu dołożył jeszcze pierwszą nagrodę Grand Press Photo w kategorii “Wydarzenia”. Cóż, powiem wam, że nie dziwię się, jego zdjęcia w Łodzi zrobiły na nas ogromne wrażenie i wspólnie z Camparis, okrzyknęliśmy tę wystawę najlepszą jaką widzieliśmy w czasie weekendu.
Niby coś dobrego zobaczyliśmy, ale czy nie za mało? Nazwisko Lazar kojarzy się z Łazarzem, to imię zaś znaczy tego, któremu pomaga Bóg. Oby jakaś siła pomogła Fotofestiwalowi w przyszłym roku, a nagroda Grand Prix była dobrą wróżbą na wskrzeszenie wielkich dni imprezy.
fot: Tomasz Lazar
Wystawa Grand Prix Fotofestiwalu
Tomasz Lazar "Linia Snu", Galeria Punctum, Fabryka Sztuki
Oby Kraków był bardziej inspirujący :)
OdpowiedzUsuń