Ojej, to już było tyle czasu temu, że nie jestem pewien jak wiele z tego pamiętam, ale obiecałem nadrobić zaległości, co niniejszym czynię. 19 maja, a była to sobota,wskoczyliśmy bladym świtem razem z Magdą w samochód i pognaliśmy do Krakowa. Trwał tam właśnie główny weekend tegorocznego Miesiąca Fotografii. Moja cwana towarzyszka przycięła komara a ja zasuwałem autostradą A4 na wschód. Zanim się obejrzeliśmy już byliśmy na miejscu i meldowaliśmy się u znajomego w mieszkaniu, które miało nam służyć jako baza wypadowa.
Pozbywszy się ciężarów, z aparatami w torbach i planami festiwalu w dłoniach ruszyliśmy w miasto, a upał był niesamowity. Nie ma sensu odtwarzać całego naszego pobytu w mieście Kraka minuta po minucie, więc powiem tylko, że zostaliśmy aż do niedzielnego popołudnia, 20 maja i w tym czasie staraliśmy się zaliczyć jak najwięcej punktów programu głównego i programu ShowOff jak tylko się dało, nie gardząc licznymi w ten specjalny weekend wernisażami.
PROGRAM GŁÓWNY
Aleksander Rodczenko. Rewolucja w fotografii
Byliśmy straszliwie zawiedzenie, że jedna z najważniejszych wystaw, dla których przyjechaliśmy do Krakowa, otwarta miała być dopiero dwa dni po naszym wyjeździe z Krakowa. Do dziś nie możemy pojąć jak to możliwe, że tak ważna część Miesiąca Fotografii w Krakowie, nie ma swojego wernisażu w główny jego weekend?
Jerzy Lewczyński. Pamięć obrazu
Z fotografiami Jerzego Lewczyńskiego, zarówno jego autorstwa, jak i tymi przez niego znalezionymi, mieliśmy sporo do czynienia w czasie studiów. Tym razem jednak, w gmachu głównym Muzeum Narodowego w Krakowie mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczenia ich w olbrzymiej ilości, podzielonych na okresy i tematy, tworzących bogaty kalejdoskop artystycznej fotografii. Te prace po prostu należy znać i cieszyłem się z tej możliwości jaką dawała mi wystawa.
Wierność obrazów. Rene Magritte i fotografia
W Międzynarodowym Centrum Kultury przy Rynku Głównym, udało się zobaczyć intrygującą wystawę prac belgijskiego surrealisty, Rene Magritte’a. Żałowałem, że mieliśmy tak mało czasu przed zamknięciem galerii, bo temat wystawy wymagał znacznie więcej czasu niż mogliśmy mu poświęcić. Niezwykle cenne wydawały mi się fragmenty życiorysu malarza, przyporządkowane chronologicznie uporządkowanym fotografiom.
Viviane Sassen. Parasomnia
Wykonane w Afryce zdjęcia artystki nie przekonały mnie do końca, o co zresztą spieraliśmy się nieco z Magdą, której fenomenalnie, przyznaję bez bicia, kontrolowane kontrasty i kolorystyka prac, wyraźnie przypadła do gustu.
Jason Evans. Zdjęcia do oglądania oraz rzeźby do fotografowania
Autor tej swoistej wystawy, zaprosił oglądających do przyniesienia aparatów i fotografowania przygotowanych przez niego martwych natur. Te, przesłane później do autora mają stać się częścią trwającej już wystawy. Cóż, przedsięwzięcie choć ciekawe nie porwało nas, nie pomógł również dziki tłum podczas wernisażu. Chętnych było tak wielu, że dwa razy tyle ludzi czekało przed wejściem do maleńkiej galerii, aby zastąpić już wychodzących. To chyba sukces? Wrażenia, które pozostały w mojej głowie są jednak mało artystyczne.
Lieko Shiga. Kanarek
To dość ożywcze, obserwować fotografie z Japonii, która jest dla nas odległa kulturowo niemal pod każdym względem. Nie inaczej jest z twórczością fotograficzną. Sposób komunikowania się artystki ze swoimi odbiorcami wzbudził moją zazdrość, podobnie jak kultura obrazkowa Japonii, która spowodowała, że takie prace tam powstają i są powszechnie nabywane. Nie wszystko byłem w stanie przyjąć bezkrytycznie, ale kilka prac było bardzo inspirujących.
Sally Mann. Rodzina i ziemia
Sally Mann to kontrowersyjna, amerykańska fotografka, której zdjęcia już wcześniej zdarzało nam się widzieć, ale nie byliśmy przygotowani na to co spotkało nas w salach krakowskiego Muzeum Etnograficznego. Genialny wybór zdjęć z takich cyklów jak: “Family pictures”, “Southern Landscapes” czy “Faces” po prostu zapierał dech w piersiach. Po przejściu pięciu sal wystawowych zakręciłem koło recepcji i wszedłem na wystawę jeszcze raz. Po prostu nie mogłem oderwać się od tych prac. Zdecydowanie była to w moim odczuciu najlepsza wystawa całego Miesiąca Fotografii w Krakowie i jeszcze dziś myśląc o niej czuję ciarki podniecenia biegające po moich plecach.
The Perfect Tomato
fot: Sally Mann
SHOW OFF
Sekcję Show Off zaliczyliśmy mocno w locie, korzystając z układających się jeden po drugim wernisaży. Na ich karb zrzucić też chcielibyśmy sobotnie, wieczorne zmęczenie, bo wysoka temperatura, kilometry zrobione na piechotę i nieodłączny element imprez otwarcia, wino butelkowe, spowodowały, że na stancję dotarliśmy lekko potargani. Niestety sekcja nie pozostawiła po sobie wielu mocnych wrażeń.
“Pussycat” Tomasza Brodawki to fajny pomysł i nierówne wykonanie, również ekspozycja aktów zostawiała co nieco do życzenia. “Plateau” Leny Dobrowolskiej wydawało się mocno przemyślane, kiedy słuchało się fotografki i kuratorów, ale same zdjęcia nie oddawały, moim zdaniem, tego wszystkiego co siedziało w głowie artystki. Seria “Hotel” Michała Lichtańskiego to właściwie samograj. Wejście z aparatem do opuszczonego budynku hotelowego mogło przynieść niezwykle mocno oddziałujące na wyobraźnię obrazy. Było raczej słabo, bodaj dwa kadry spowodowały, że chciało się przed nimi zatrzymać.
Dość obiecująco wyglądały za to kreacyjne, bajkowe obrazki z serii “Księżyc jest tylko dla dorosłych” młodziutkiej, ukrywającej się pod pseudonimem Laura Makabresku, autorki. “Terapia” Dawida Misiornego nie wzbudziła już jednak we mnie takich nadziei, podobnie jak wiszące tuż obok zdjęcia Oli Walków z serii “Mam 22 lata i prawie rzucił mnie chłopak”, które dobrze prezentowały się na ścianie ułożone w abstrakcyjną mozaikę, jednak pozostawiały wrażenie niedosytu, również braku dbałości o ich techniczną stronę.
Podobnie “S” Martyny Rudnickiej i “Martwa fala” Mateusza Sarełło nie wzbudziły naszych zachwytów, choć druga z tych wystaw przykuwała wykorzystaniem filmów Polaroida, które tak oboje z Magdą lubimy.
RESZTA
Podczas przemierzania uliczek Krakowa, udało nam się odwiedzić również kilka pobocznych wystaw, z których najbardziej spodobała nam się ekspozycja Ewy Pasternak-Kapery “Notatki z przypadków cielesnych”. Nieco zawiedzeni wyszliśmy natomiast z Instytutu Włoskiego, gdzie swoje prace wystawiał, znany nam już wcześniej i budzący nasze zainteresowanie Rhodri Jones.
NA KONIEC
Podsumowując tegoroczny Miesiąc Fotografii w Krakowie, wystawię mu ocenę pozytywną. Może brakowało mu większej ilości takich niesamowitych wystaw jak ta Sally Mann, ale też jak dużo można mieć artystów tego formatu? Dużym plusem dla mnie, są wystawy zbiorowe takie jak te Rodczenki (jeszcze do niej wrócę) czy Lewczyńskiego, ale i inne spojrzenia, jak u Lieko Shiga’i niezwykle pozytywnie wpływają na moje fotograficzne zaspokojenie.
Na duży plus zasługuje organizacja miejsc, pomocy dla zagubionych, w większości przypadków profesjonalizm w przygotowaniu i ekspozycji prac, a także, co bardzo ważne, bardzo dobrze przygotowana ściągawka z mapką, godzinami wernisaży, punktami programu. W kilka chwil stała się ta poskładana w harmonijkę karta, naszym najlepszym przyjacielem. Wszystko to sprawia, że chcę wrócić do Krakowa za rok, do czego i was, drodzy czytelnicy, zachęcam.
“ŚLADY”
Mówiłem już, że w Krakowie było słonecznie i upalnie? Jasne, że mówiłem. Jednak uwierzcie mi, że było bardzo słonecznie i upalnie! Zaowocowało to jednak krótkim cyklem zdjęć, którym nadałem wspólną nazwę “Ślady” i które chciałbym w tym miejscu zaprezentować. Jak wam się podobają?
Cykl: "Ślady"
fot: Sławomir Okrzesik
POST SCRIPTUM
Post Scriptum napisało życie. Jak pisałem już wcześniej, na wystawę Rodczenki nie udało nam się wejść, miała zostać otwarta dopiero w dwa dni po naszym wyjeździe. Jeszcze łudziłem się, że może uda mi się znów odwiedzić Kraków przed jej zamknięciem, bo czynna miała być bardzo długo. Tak też się stało. 11 sierpnia wraz z Karoliną i Bartkiem, których gorąco pozdrawiam, w przypływie szaleństwa ruszyliśmy do Krakowa, tylko po to, żeby zobaczyć wystawę w “Narodowym”, zjeść burrito i wrócić na wieczorne spotkanie ze znajomymi.
Wystawa fotografii Aleksandra Rodczenki
Muzeum Narodowe w Krakowie
Powiem tak, warto było! Takie wystawy nie zdarzają się co dzień. W naszych głowach została też ważna myśl wielkiego fotografa: “Eksperyment jest naszym obowiązkiem”. Znacznie lepiej niż ja potrafiłbym to zrobić, opowiedział o niej Krzysztof Jurecki, mój wykładowca historii fotografii z łódzkiej szkoły. Dla zainteresowanych, bardzo polecam poniższy film.
za wspólny i szalony wyjazd na Rodczenkę dziękujemy :)
OdpowiedzUsuńa Sally Mann zazdrościmy
Za wspólny i pijany wyjazd na Sally Mann dziękuję
OdpowiedzUsuńa Rodczenki zazdroszczę :)
Oczywiście zgadzam się, że warto było pojechać do Krakowa aby obejrzeć te wystawy. Ale przede wszystkim po to, aby stwierdzić, że mamy do siebie zbyt wiele do zarzucenia. Oprócz Sally Mann i Laury Macabresca (jak to cholerstwo się odmienia? Macabreski?) nie było wystawy przykuwającej uwagę. Na palcach można było policzyć dobre zdjęcia. Jeśli to ma być festiwal ogólnopolski - to zdecydowanie słabo wypadł. Mam jednak nadzieję, że nie jest to stały trend i w przyszłym roku będziemy mogli obejrzeć inne inspiracje (to samo tyczy się łódzkiego festiwalu, który miał więcej ciekawych wystaw niż ten krakowski, mimo iż ogólne wrażenie było takie sobie).
OdpowiedzUsuńNawet nie ogólnopolski, ale międzynarodowy. Ja też mam nadzieję, że będzie lepiej i nie jest tak, że wystawiam mu w tym roku bardzo wysoką notę, ale próbuję ocenić to co udało mi się z imprezy wynieść.
OdpowiedzUsuńMasz rację, że część wystaw ShowOff prezentowała nieodległy nam, szkolny czasem wręcz, poziom. Jednak w programie głównym mieliśmy już z czymś się zmierzyć, również intelektualnie i poznawczo jak w przypadku choćby Rene Magritte'a. Tak że, wyjechaliśmy raczej bogatsi i bardziej nastawieni na własną pracę.
Odmiennie niż Ty, raczej stawiam wyżej Kraków nad Łodzią w tym roku, bo w Łodzi naprawdę ciężko mi było się mocniej nad czymś zatrzymać. A może to urok samego miasta tak na mnie zadziałał, bo przyznasz, że w Krakowie sprzyjało nam wszystko bardziej, łącznie z pogodą.
Więc, tak. Oby w obu miastach w przyszłym roku było lepiej, niech zbliżą się do fotofestiwalu z przed dwóch lat. I tego się trzymajmy.
Mam wrażenie, że Kraków miał wszystko ładniej zaprezentowane. Wystawy były w czystych salach, dojście do nich dobrze oznakowane. No i nie należy umniejszać faktu, że akurat byliśmy na wernisażach - to jednak trochę inna atmosfera. Łódzki festiwal miał lepszą propozycję - gorzej zaprezentowaną. Niestety Kraków był dosyć słaby. W Łodzi ciekawych wystaw było więcej. Albo inaczej - więcej mnie zainspirowało.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że jak dla mnie ogromnym minusem w tym roku był brak fajnego katalogu! Co roku na łódzkim festiwalu kupowałam grubą, kwadratową książkę i była to dla mnie biblia danego roku. Rok 2012 mógł się poszczycić zaledwie broszurowym wydaniem, bez zmiany ceny (35 złotych!). Jak dla mnie to mocna dewaluacja.
Nie zmienia to faktu, że na festiwale zamierzam jeździć, choćby dlatego jak pisałam wcześniej: "aby stwierdzić, że mamy do siebie zbyt wiele do zarzucenia." Żałuję też, że tak mało swoich zdjęć prezentujesz na blogu! Oczywiście wiem, że ten przytyk można odbić rykoszetem w moją stronę, jednak ja ciągle nie mam platformy, gdzie mogłabym swoje zdjęcia prezentować. Twój blog ma wysoki poziom i foto-reportaże mogłyby go tylko wzbogacić.
Więc pozostaniemy przy swoich ocenach i uważam, że to jak najbardziej w porządku, zwłaszcza, że tu i ówdzie się zgadzamy.
OdpowiedzUsuńCo do prezentowania swoich zdjęć, nie mam ich ani tak dużo, ani nie miałbym kontekstu do którego mogły by się tu pojawić. Te najważniejsze dla mnie jeszcze pozostają gdzieś w archiwach dysku, bo mam szczerą nadzieję, zaprezentować je kiedyś w miejscu i okolicznościach bardziej ku temu właściwych.
Na blogu pojawiają się od czasu do czasu zdjęcia z jakiejś serii, tak jak w tej notce i pojawiać się będą, nie sądzę jednak aby bardzo mocno zmieniła się proporcja w stosunku do stanu obecnego.
Odnośnie Twoich zdjęć odpowiem tylko - szkoda. Czas leci :)
OdpowiedzUsuńObejrzałem film i mimo że połowy nie zrozumiałem to był interesujący! :)
OdpowiedzUsuń"Ślady" ciekawe - fajnie "połamane" kadry.
Już się tak nie kryguj :D Połowy nie zrozumiałem :> Jasssne! Fajnie, że zobaczyłeś go.
OdpowiedzUsuńPołamane kadry powiadasz? Hmm.
Hmm a nie są połamane? ;> Może to źle nazwałem. Nie to że bałaganiarskie. Ale nie wyglądają jak np. niektóre fotografie architektury gdzie linie tworzą idealną harmonię. Tu tworzą raczej niepokój. Dlatego połamane.
OdpowiedzUsuńMama nadzieję że jest w tym jakiś sens co piszę. ;)