Różnie to pewnie wygląda. Czasem uwieszony na jednej ręce na poprzecznym drążku jak gibon, innym razem wciśnięty w kąt między oparciami foteli. Czasem balansujący na kręcącej się części przegubowca, z rzadka siedząc wygodnie, przytulony do szyby. Zawsze jednak z pochylonym karkiem i oczyma wlepionymi w, pokryte drobnym maczkiem literek, stronnice. O tak! Lubię czytać podróżując komunikacją miejską.
Zaraz po wejściu do autobusu, tramwaju czy metra, szukam takiego punktu, gdzie nie przeszkadzając nikomu, będę mógł bezpiecznie oddać się lekturze. Jedną rękę będę miał zajętą, a i druga od czasu do czasu będzie mi przydatna, więc muszę dobrze ocenić szanse podparcia się ciałem, aby w razie ostrego hamowania, czy zakrętu, nie spowodować jakiegoś nieszczęścia. Po latach praktyk mam już swoje ulubione i pewne lokalizacje, ale czasem i one są zajęte i przychodzi działać na partyzanta.
Nie potrafię sobie odmówić tej przyjemności i podróż przez miasto jest dla mnie stratą czasu, jeśli pod ręką nie mam jakiejś lektury. Sięgam po nią gdy tylko się umoszczę i świat przestaje dla mnie istnieć. Moi znajomi śmieją się nawet ze mnie, że nie rozpoznaję niektórych miejsc na mojej codziennej drodze z domu do pracy, ale jakże mam poznawać, kiedy głowę podnoszę znad kart książki dopiero kiedy wysiadam?
Jednak czytanie podczas podróżowania komunikacją miejską to prawdziwy tor przeszkód. Jeśli nawet uda mi się bezpiecznie usadowić, to ciężko czasem uniknąć popychania przez współpasażerów, “przytulania się” ich do nas, co kompletnie uniemożliwia trzymanie książki w wyciągniętej przed oczyma ręce. To znów kierowca postanowi sprawdzić wytrzymałość pasażerów i jeździ używając na przemian gazu i hamulca urągając wszelkim zasadom jakie w ich głowy wepchnęli kiedyś ich nauczyciele jazdy.
Zupełnie innym tematem jest traktowanie wnętrza autobusu jak własnego salonu, biura, boiska piłkarskiego, czy czego tam sobie jeszcze wymyślimy, przez współpasażerów. Chóralne krzyki, głośne rozmowy przez telefon komórkowy, trwające czasem cały czas od wejścia do wyjścia z autobusu, słuchanie muzyki na “maks”, tak że dokładnie wszyscy muszą słuchać tego co osoba autobusowego disck jockeya. I to nie jest tak, że ja chciałbym tego wszystkiego zabronić! O nie! Ale, odrobina rozsądku by się przydała.
Żeby nie być gołosłownym, oto sytuacja z przed kilku dni. W długaśnym, przegubowym autobusie, sporo było wolnych miejsc na moim przystanku. Wykorzystałem więc i usiadłem na jednym z nich zadowolony, od razu sięgając po książkę. Po drugiej s tronie półmetrowego korytarzyka siedziała młoda dziewczyna, również z książką na kolanach. Poza tym, w całym pojeździe nie było innych czytelników.
Dwa przystanki później do środka wsiadło sporo osób i miejsca siedzące się skończyły, ale w korytarzyku wzdłuż autobusu nie stało więcej niż 5-7 osób. Tak się zdarzyło, że dwie z nich stanęły dokładnie między mną, a drugą czytelniczką, po czym rozpoczęły zażartą dyskusję, zaczętą chyba jeszcze na przystanku. Gorąca ona była, tyczyła jakichś teorii finansowych, padały nazwiska i publikacje, znaczy osoby niegłupie. Ale czy na pewno?
Obaj dyskutanci byli mocno zaskoczeni, kiedy odwróciłem twarz w ich stronę i odezwałem się tymi słowami: – Bardzo ciekawie i mądrze panowie mówią, ale czy naprawdę najsensowniejszym miejscem na taką głośną i gorącą dyskusję jest to, obok jedynych dwóch osób w całym pojeździe, które próbują czytać i rozumieć co czytają? Pozostawiam tę myśl do rozważenia. Po czym wróciłem do swojej lektury. Panowie zmieszali się trochę, coś tam pod nosami przyznali mi rację i po chwili przesunęli się dosłownie trzy metry dalej, gdzie ich rozmowa była już tylko częścią tła, białym szumem, prostym do ignorowania. Jednak potrzebne było zwrócenie uwagi.
Kiedyś spotykając gadułę, spuszczałem uszy po sobie i próbowałem ignorować, ale od jakiegoś czasu powiedziałem sobie nie. Potrafię opieprzyć mężczyznę w pociągu, który przez telefon ruga swoją sekretarkę, albo który po rozłożeniu stosu dokumentów zaczyna wydzwaniać po świecie traktując przedział jak swoje biuro. Serdecznie dość mam też wysłuchiwania o tym jak się chlało poprzedniego dnia i kto ile rzygał, podobnie jak wysłuchiwania historii choroby od osoby, której monolog dosłownie nikogo wkoło nie interesuje. Dość tego!
Każdy ma prawo spędzić podróż w najbardziej sprzyjających okolicznościach, na jakie może liczyć. Kiedyś ktoś powiedział, że własna wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innej osoby i zupełnie zgadzam się z tą myślą, tym razem w kontekście prawa do spokojnego czytania książek w podróży. A co?!
Podobała mi się akcja, którą jakiś czas temu dojrzałem na Facebooku, a która namawiała do ustępowania miejsca czytającym w środkach komunikacji miejskiej. Przygotowane zostały odpowiednie nalepki, wizytówki, przygotowana została odezwa, aby zarządzający środkami komunikacji zadbali o czytelników tak samo jak o matki z dziećmi, inwalidów i osoby starsze. Cała akcja jest oczywiście przygotowana mocno z przymrużeniem oka, ale ma drugie, bardzo ważne dno.
Po ogłoszeniu raportów o stanie czytelnictwa w naszym kraju zadrżało, ja sam pisałem już co nieco na ten temat (Czy wystarczy kieszonkowe). Akcja “Ustąp miejsca czytającemu” miała wtedy więc zwrócić uwagę na to, że w autobusach tracimy bezpowrotnie mnóstwo czasu każdego dnia, kiedy możemy poświęcić go na czytanie.
I tutaj zupełnie poważnie przyłączę się do zachęcania. Czytajcie w autobusach i tramwajach. Czytajcie w pociągach, metrze i samolocie, to jest ten czas, który możecie spędzić na najwspanialszej ludzkiej przygodzie! A jeśli nie dacie się namówić. No cóż, nie będę uszczęśliwiał was na siłę, ale na bogów literatury, nie przeszkadzajcie wtedy tym, którzy mają o tej sprawie inne od was zdanie. Dziękuję.
Jakże cenna umiejętność odezwania się w sytuacji gdy ktoś tak bezpardonowo zaśmieca nasz słuch w chwili gdy my nie mamy na to najmniejszej ochoty a wręcz przeszkadza nam to. Ja niestety wciąż skulę uszy po sobie i będę szukać innego miejsca bądź będę próbowała mieć na tyle podzielną uwagę by oddać się lekturze, co łatwym w owej sytuacji nie bywa.
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do Twojego zachęcania zawartego w ostatnim akapicie notki.
Pozdrawiam :)
Ja też uwielbiam czytać książki w środkach komunikacji miejskiej, szczególnie, że dziennie spędzam w niej (i w oczekiwaniu na nią) 2 godziny. Przy korkach, około 3 godzin. Ale ciągle mimo wszystko boję się zwracać uwagę innym, na ich niestosowane do sytuacji głośne zachowanie. Ciągle mi się kołacze w głowie, ze dostanę w******l. ;) Muszę się nauczyć asertywności wreszcie i pozbyć się tego strachu.
OdpowiedzUsuńP.S. Co mnie jeszcze drażni jako komunikacyjnego czytelnika, to to, że na przystankach we Wro niekiedy nie ma nawet skromnej ławeczki. I już nie mówię o tych "na żądanie", bo rozumiem, że takie przystanki traktowane są jako chyba mniejszej wagi, ale np. na Ołtaszynie, w stronę Krzyków, czasami się stoi po 20 minut, albo więcej. A no i brak oświetlenia. Nagimnny. Obojętnie, autobus, tramwaj, czy przystanek. Nie mówię, że ma być jasno jak od halogenów w markecie, ale bure, przytłumione światło nie ułatwia nie tylko czytania, ale i podróżowania. Strach po prostu.
Mogę się podzielić moją metodą, przećwiczoną w znanym Ci pociągu relacji Łódź Fabryczna – Warszawa Wschodnia. Pewnego razu dzieliłem przedział z dwójką młodych ludzi (dziewczyna z chłopakiem), którzy zapraszali telefonicznie chyba pół miasta na imprezę, którą mieli zamiar zorganizować zaraz po dotarciu do Warszawy. Moje wymowne spojrzenia nic nie dawały. Więc wyjąłem telefon i zadzwoniłem do przyjaciela. I opowiedziałem mu równie głośno co moi przeciwnicy, jakich to palantów trafiłem w przedziale, i jak się zachowują.
OdpowiedzUsuńChwilę później zapadła cisza. Zmienili lokal. Mogłem wrócić do czytania.
A czytanie w komunikacji miejskiej zawsze będzie mi się kojarzyło ze stoiskiem „taniej książki” w hali „Na Koszykach”. To było moje miejsce polowań na książki komunikacyjne, które starałem się wybierać na podstawie jak najlepszego stosunku ceny do objętości.
Rety! Ale czasami gnioty czytałem!
Cudna metoda działania drogi kolego :). Uśmiałem się zdrowo. Dziś koszyki leżą zrównane z ziemią, choć ciągle obiecują, że się podniosą, ale to już nigdy nie będzie to samo.
OdpowiedzUsuńCo do braku oświetlenia w środkach komunikacji miejskiej, to zgadzam się, że to zbrodnia przeciwko ludzkości. Na szczęście w tych częściach Warszawy, w których się poruszam, raczej się to nie zdarza.