sobota, 5 marca 2011

Czy wystarczy kieszonkowe?

Zazwyczaj długo celebruję zakup książek. Chodzę i przeglądam ulubione działy w księgarni, wracam po wielokroć do tych samych pozycji. Czasem ze smutkiem zauważam, że coś zniknęło z oferty, być może na stałe. Zastanawiam się pięć razy, czasem wyciągam coś z koszyka i odstawiam na półkę. Na koniec tego rytuału zostawiam w księgarni kilkadziesiąt złotych. Niejednokrotnie jest to cena za jedną tylko książkę.

Ostatnio zdarzyło się jednak inaczej. W kilka minut po wejściu do księgarni, stałem już z książką przy kasie i płaciłem za nią, choć wszedłem do środka tylko po to, aby przeczekać czas, który pozostał mi do spotkania z przyjacielem. Co to była za niesamowita książka? Otóż nic wielkiego, kieszonkowe wydanie “Hobbita”, J.R.R. Tolkiena od wydawnictwa Amber, z ilustracjami Alana Lee. Sedno w tym, że półkowa cena wynosiła 15 PLN ZŁ.

Na czym polega kieszonkowość książki? Nieco mniejszy format, nieco mniejsza i ciaśniej upchnięta czcionka, za to przeszło 340 stron niezłej jakości papieru. Miękka okładka, kolorowe, całostronicowe ilustracje w środku, chciałbym, żeby niektóre klasyczne wydania wyglądało jak to. Tomik z pewnością zmieści się w bocznej kieszeni porządnych bojówek, ale można to powiedzieć o większości książek. O co więc biega?

Z moim zdziwieniem zgłosiłem się do miłej pani stojącej za ladą i niestety satysfakcjonującej mnie odpowiedzi nie otrzymałem. Ot wydanie kieszonkowe, dlatego takie tanie. Co więcej, pani schodząc do szeptu podzieliła się ze mną informacją (tajną?), że wydawnictwo planuje w taki sposób wydać również “Władcę Pierścieni”. – Ja sama też od razu kupiłam sobie tę książkę – dodała sprzedawczyni na zakończenie.

Dalszego śledztwa już nie prowadziłem, ale w kilka dni później podzieliłem się moim zaskakującym odkryciem z koleżanką, z którą pracuję, a która związana jest zawodowo z wydawnictwem Amber. Ponoć w wydawnictwie, wraz ze zmianą części kadry zarządzającej, idzie nowe. Czy to powód tej niezwykłej promocji? Nie wiem, nie w tym rzecz. Istotą sprawy jest to, że w sklepach pojawiła się popularna książka za niewielkie pieniądze, rzecz, ponoć niemożliwa do osiągnięcia w obecnych czasach.

Wydawcy już od dawna narzekają na trudne dla nich czasy i rosnące koszty wydania książek. Może i tak jest i nawet przeboleję wysokie ceny dla książek o specjalistycznej tematyce, które w małym nakładzie nie będą cieszyć się wielką popularnością, a często wydanie ich kosztuje znacznie więcej zachodu niż literatury popularnej. Jednak szlag mnie trafia kiedy widzę super bestsellery w cenach, które przynosić muszą więcej niż krociowe zyski przy ilości w jakich się sprzedają.

W tym roku pojawił się kolejny powód, dla którego podwyżka cen książek jest konieczna. To oczywiście 5% podatek VAT na książki, który obowiązuje już od pierwszych dni stycznia. Koszt wprowadzenia tego wymogu Unii Europejskiej zapłacą oczywiście czytelnicy, ludzie, którzy jak ja, znajdują przyjemność w czytaniu i posiadaniu książek na własność.

Jednocześnie w kraju toczy się debata, zaostrzona na moment po ogłoszeniu wyników najnowszych badań Boblioteki Narodowej, nad zatrważająco niskim poziomem czytelnictwa wśród Polaków. To oczywiście ważny problem, ale denerwuje mnie, kiedy patrzy się na niego tylko jednostronnie. Specjaliści, jak na przykład prof. Przemysław Czapliński (wywiad w radiu TOK FM) tłumaczą, że wysokie ceny książek, często podawany powód nie sięgania po książki przez naszych rodaków, jest z gruntu fałszywy. Nie tylko dlatego, że czytelnictwo nie jest tożsame z kupowaniem książek, ale również dlatego, że te ponoć wcale nie są za drogie…

W podobnym guście wypowiedział się minister Zdrojewski, w odpowiedzi na zarzuty wydawców, skarżących się, że podniesienie podatku  jeszcze obniży poziom czytelnictwa. Porównując Polskę do innych krajów Europy, stwierdził, że to, że do tej pory mieliśmy najniższy możliwy podatek, nie przeszkadzało abyśmy jednocześnie mieli najniższy poziom czytelnictwa.

Z oboma panami ciężko się nie zgodzić, ale złość mnie bierze na to, że patrzy się na to tylko z punktu widzenia potrzeby przyciągnięcia do czytania ludzi, którzy tego unikają. A co z nami, czytającymi? Czy to, że w naszych budżetach domowych staramy się zawsze znaleźć pieniądze na książki, że to my jesteśmy tą zieloną częścią wykresu kołowego Biblioteki Narodowej, oznacza, że o nas nie potrzeba dbać? Nie wiem jak wy, ale ja naprawdę poważnie odczuwam coraz wyższe ceny książek i niestety nie mogę z tym absolutnie nic zrobić.

Z wielką nadzieją patrzę na różnego rodzaju projekty, które mają przekonać nie czytających do sięgania po książki. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przygotowuje nawet Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa 2011-2020 ale osobiście bardziej interesuje mnie to, czy będą odważni ludzie, którzy zaproponują nam, czytającym i kupującym książki, takie oferty jak ta, która trafiła się w Wydawnictwie Amber?

Nie brakuje przykładów podobnych działań w przypadku przeróżnego rodzaju kolekcji książek. Sam posiadam kolekcję Polskiej Literatury Współczesnej wydanej przez Bibliotekę Polityki (19,99 zł za książkę) czy kolekcję książek Ryszarda Kapuścińskiego od Biblioteki Gazety Wyborczej (19,99 zł za książkę). Ze względu na własne zainteresowania, byłem wielkim fanem cyklu Arcydzieła Kultury Antycznej od Ossolineum i DeAgostini, a przecież na oku mam kolejne podobne zakupy. Ale to przecież nie pokrywa nawet procenta zapotrzebowania.

O jednym jestem przekonany. Gdyby książki były znacznie tańsze niż obecnie, nie oznaczało by to wcale, że zostawiałbym w księgarniach mniej pieniędzy. Myślę nawet, że było by dokładnie odwrotnie. Nie zastanawiałbym się nad wieloma swoimi zakupami, tak jak ostatnio kiedy stojąc nad książką nieznanego mi, polskiego autora, dotyczącą interesującego mnie okresu historycznego. Książka pochodziła z dość kiepskiego wydawnictwa, wydana na kiepskim papierze, opatrzona była mało dokładnymi mapami i schematami. Dotyczyła jednak wydarzeń, o których niewiele można przeczytać i pewnie bym ją kupił, gdyby nie cena sięgająca 50 zł za mniej niż 300 stron . Gdyby kosztowała połowę tej ceny, nie zastanawiałbym się dwa razy.

No więc jak będzie? Czy będziemy musieli już zawsze traktować książkę jak towar z wyższej półki? Przecież ja nie piszę o albumach czy wydrukowanych na kredowym papierze wydaniach luksusowych. Mnie chodzi o zakup prostej książki, którą będę mógł poczytać w pociągu dla zabicia czasu. Czy one nie mogą kosztować tyle co kieszonkowe wydanie “Hobbita”, które przypadkowo, ostatnio kupiłem? Czy ktoś może mi to wytłumaczyć?

P.S. W chwili kiedy pisałem tę notkę, dotarła do mnie cudowna wiadomość. Na swojej stronie internetowej, George R.R. Martin podał datę ukazania się z dawna oczekiwanej książki jego autorstwa pod tytułem “A Dance with Dragons”. Książka to kolejny tom jednego z najlepszych cykli fantasy jaki kiedykolwiek czytałem pod wspólnym tytułem “Pieśń Lodu i Ognia”.

Rzesze fanów, w tym i ja, wiele lat czekaliśmy na tę książkę. I teraz tylko mam lekki zgryz. Muszę odświeżyć sobie poprzednie tomy, a w zawierusze ostatnich lat mojego życia, egzemplarze poprzednich tomów zniknęły z mojej półki. Co oczywiście oznacza, że będę musiał je odkupić. Już boli mnie kieszeń, a mój portfel dostaje torsji na samą myśl. Ale co poradzić, w końcu jestem jednym z tych ludzi, którzy zadeklarowali, że trzymali w ręku przynajmniej jedną książkę w zeszłym roku…

2 komentarze:

  1. Pięść czy pieśń (lodu i ognia)? :-)
    A, nieważne, po tej rekomendacji i tak przeczytam ;-)
    dyniek

    OdpowiedzUsuń
  2. He he he :) Pieśń oczywiście. Ależ błąd! :)

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger