Mam wrażenie, że taśmę VHS przyniósł stryj, od swojego kolegi, który, niemal od zawsze, miał magnetowid, nawet wtedy, kiedy była to u nas zupełna nowość, ogromna, gramotna i egzotyczna. Pamiętam znakomicie ciężką, sensacyjną atmosferę filmu, wzburzone, rozszalałe morze w pierwszej scenie i człowieka zapadającego się w jego otchłań. Tak zaczynał się dwuczęściowy, miniserial ABC pod tytułem “Tożsamość Bourne’a” z Richardem Chamberlainem, człowiekiem, który wcielał się wcześniej w Johna Blackthorna (znanego bardziej jako Anjin-san) i Allana Quatermeina, moich dziecięcych bohaterów.
Po zobaczeniu tego filmu sięgnąłem po pierwowzór opowieści, czyli sławną książkę Roberta Ludluma i z wypiekami na twarzy pochłaniałem ten szpiegowski thriller, nieświadom tak wielu zapożyczeń z naszego świata. Porównywanie filmu z książką zaowocowało przyjemnym uczuciem, że ten pierwszy w dość wierny sposób oddaje treść słowa pisanego, choć z oczywistych względów, jest nieco uboższy i może odrobinkę uproszczony.
Jason Bourne był agentem sformowanej przez CIA grupy “Treadstone Seventy One”, której zadaniem było schwytanie najsłynniejszego zabójcy świata, Carlosa zwanego Szakalem. Głównego bohatera poznajemy kiedy postrzelony w głowę, w dość niejasnych okolicznościach, cudem przeżywając, budzi się do życia z amnezją. Już wkrótce dowiaduje się, że na jego życie wciąż następują tajemniczy prześladowcy. Chwytając się niewyraźnych tropów, Jason próbuje odnaleźć prawdę o sobie i o swoich prześladowcach.
Po “Tożsamości…” nie nakręcono już kolejnych adaptacji książek Ludluma, czyli “Krucjaty Bourne’a” i “Ultimatum Bourne’a” a troszkę szkoda. Za to kilka (kilkanaście?) lat później, trafił w moje ręce francuski komiks, pod enigmatycznym tytułem “XIII – Dzień czarnego słońca”, autorstwa Jeanna Van Hamme (scenariusz) i Williama Vance’a (rysunek). W pierwszych scenach widzimy mężczyznę, postrzelonego w głowę, znalezionego na plaży przez parę staruszków, którego operuje chirurg-pijak. Właściwie kalka “Tożsamości Bourne’a”, gdzie niemal jedyną różnicą jest płeć lekarza. W chwilę później padają pierwsze trupy, a dotknięty amnezją, główny bohater zaczyna odkrywać, że nie jest takim sobie zwykłym obywatelem.
Ten specyficzny trybut dla postaci Ludluma, nie jest jednak pozbawiony oryginalności i dalej historia jest już zupełnie inna, ale nie sposób nie łączyć tych dwóch postaci. Seria komiksów “XIII” stała się kultowa i doczekała się jak na razie 19 tomów, a na listopad 2011 roku, zapowiadany jest tom 20. Całość przepełniona jest duchem Ludluma i każdy miłośnik sensacyjnych opowieści szpiegowskich znajdzie w komiksie wszystko co lubi najbardziej.
Po śmierci Roberta Ludluma w 2001 roku, serię opowieści przejął Eric Van Lustbader, który zdążył już spłodzić chyba z sześć książek, tymi jednak nigdy się nie zainteresowałem. Tymczasem po postać Bourne’a sięgnęli również filmowcy z Hollywood i już w 2002 roku, ukazał się film w reżyserii Douga Limana, pod wszystko chyba tłumaczącym tytułem “Tożsamość Bourne’a”. W tytułową rolę wcielił się tym razem Matt Damon.
Myślę, że dobrym zabiegiem było odświeżenie treści filmu, bo od czasów zimnej wojny sporo się już zmieniło, a Stany Zjednoczone, a więc i CIA, stanęło przed zupełnie innymi wyzwaniami. Nowy Bourne jest więc już człowiekiem naszych czasów, zniknęła (czego bardzo żałuję) jego przeszłość z Wietnamu i duże zasługi dla CIA. Pojawił się człowiek młody, niezwykle dynamiczny, a problemy nie dotyczą już krajów za żelazną kurtyną, na pierwszy zaś plan wchodzi szeroko pojęte bezpieczeństwo USA.
Niestety zniknęła postać Carlosa, czego bardzo żałuję, zmieniła się też bardzo najważniejsza postać kobieca, czyli Maria (w nowej adaptacji w jej rolę wciela się znakomita Franka Potente), osoba, dla której ludlumowski Bourne był w stanie postawić w ogniu cały świat. Podobnie bliski przyjaciel Bourne’a – Conklin, zmienia się w nowej odsłonie, zresztą podobnie jak cały projekt Treadstone. Nie chcę jednak za dużo zdradzać tym z was, którzy będą mieli ochotę bliżej poznać bohaterów i wydarzenia, o których piszę.
O ile jednak hollywoodzka “Tożsamość Bourne’a”, mimo odmładzających historię zmian, pozostawała w jakiś sposób zgodna z książkowym oryginałem, to już następne części, “Krucjata Bourne’a” (2004) i “Ultimatum Bourne’a” (2007) z książkami wspólne mają tylko tytuły. Nie mnie oceniać czy dobrze to czy źle, zwłaszcza, że filmy, są znakomitymi przedstawicielami, wciągającego kina akcji.
Trylogia Bourne'a
U Douga Limana wszystko działo się szybko i dynamicznie. Walki były realistyczne i brutalne, pościgi pełne napięcia, kraks i niespodziewanych rozwiązań, plany wrogów podstępne, a kara za występowanie przeciw bohaterowi okrutna. Od drugiej części serię przejął Paul Greengrass i choć wydawało się to niemożliwe, wszystko potoczyło się jeszcze szybciej i jeszcze mocniej. I choć złośliwi mówią, że filmy stały się właściwie tylko i wyłącznie kręconą z krótkimi przerwami akcją, pozbawioną fabuły, to nie słuchajcie ich. Jeśli jesteście fanami niegłupiego kina akcji, będziecie zachwyceni.
Niestety Paul Greengrass zapowiedział, że nie będzie reżyserował następnej części filmu, a Matt Damon zawtórował, że w takim razie nie wróci do roli Bourne’a, ale jak wiadomo w Hollywood nigdy nic nie wiadomo. Póki co w zapowiedziach na 2012 rok znaleźć możemy film “The Bourne Legacy”, gdzie jako reżyser występuje, zaangażowany we wszystkie poprzednie części filmu jako scenarzysta, Tony Gilroy.
Ostatni tydzień przebiegł mi w dużej mierze pod znakiem chorowania. W tym niezbyt przyjemnym okresie, ogromny prezent sprawiła mi Gazeta Wyborcza, dołączając do trzech kolejnych numerów dziennika płyty DVD z całą serią poświęconą Bourne’owi. Tym samym będąc po odświeżeniu sobie całego cyklu, zabrałem się za pisanie tej notki. Ogromny niedosyt, jaki pozostał we mnie po zobaczeniu w krótkim czasie tych trzech filmów, próbowałem zabić filmem “Green Zone”, w którego powstanie zamieszani byli Paul Greengrass i Matt Damon, ale o nim napiszę jakoś niedługo. Tymczasem zaś zachęcam, wszystkich fanów opowieści szpiegowskich i kina akcji, którzy jeszcze nie widzieli trylogii Bourne’a, do zapoznania się z nią. Naprawdę warto.
Poczulem sie zaciekawiony, dawaj te filmy za swoja zielona farbke ktora trzymam w niewoli!;]
OdpowiedzUsuńObejrzałem właśnie pilot serialu "XIII" oparty na wspominanym w notce komiksie... Wróć! Po pierwsze, obejrzałem tylko pierwszych, nieznośnych 10 minut a resztę przeleciałem na podglądzie, a po drugie, oprócz głównego bohatera, zupełnie niejasno wprowadzonego i jego słynnego tatuażu, film nie ma nic wspólnego z komiksem. Szkoda. Po Largo Winchu kolejny koncertowo zarżnięty bohater komiksu. Adios!
OdpowiedzUsuń