środa, 16 listopada 2011

LOL to i LMFAO tamto

Przy barowym stoliku, zaledwie kilka metrów ode mnie siedzi młody Azjata. Jest coś niezwykle interesującego i pociągającego w nieco groźnych, mongolskich rysach jego twarzy, ale to nie tylko to przyciągnęło moją uwagę. Dobrze ubrany, swobodnie siedząc w wygodnym krześle, pochyla się nad talerzem z grillowanymi skrzydełkami kurczaka, jednak ledwo co zauważa trzymany w dłoni kawałek kości pokrytej mięsem. Większą część swojej uwagi skupia na ekranie smartfona.

Sporych rozmiarów, magiczne pudełeczko, leży swoim słusznym ciężarem w lewej dłoni wspartej solidnie o blat stołu ręki. Chwila głębokiego skupienia i nagle ze snu budzi się kciuk, który z ogromnym tempem zaczyna uderzać w klawisze telefonu. Równie ruchliwe stają się oczy, które uprzedzając kolejne posunięcie palca, przygotowują mu bezpieczne miejsce lądowania. Ten szaleńczy taniec trwa kilkanaście sekund, po czym doniosłym ruchem kciuk przesuwa się nad przycisk wysyłania i wciska go. Oczy czujnie wlepione w ekran nagle łagodnieją, a dłoń kładzie się na blacie stolika. Na wpół zapomniany kawałek kurczaka wędruje do ust mężczyzny, ale wzrok ciągle błądzi gdzieś w okolicach ekranu telefonu. Obserwowany przeze mnie mężczyzna rozmawia, teraz akurat, oczekuje na odpowiedź.

wtorek, 8 listopada 2011

Nie tracić kontaktu ze światem

“Oczekiwany czas uploadu 150 minut”. Powietrze uszło ze mnie z głośnym sykiem, tłumiąc rodzące się w myślach przekleństwo. No to jestem uziemiony, aż setki małych pliczków nie wylądują na serwerze. Szkoda siedzieć i patrzyć w wolno rosnący pasek postępu transferu, trzeba jakoś ten czas zagospodarować. Właśnie wtedy przypomniało mi się, że na śniadanie zjadłem dwa, maleńkie pomidorki cherry, a te od pół godziny warczą na siebie w moim żołądku. Kurtka, szal (nowy, strasznie go lubię) i po chwili minąłem redakcyjne drzwi.

W jadłodajni tłok, ale to zawsze lubiłem w tym miejscu, ludzie przychodzą tu bo jest smacznie i niedrogo. Chwilę później miałem już krzesło dla siebie a na talerzu parowała porcja ryżu z jajkiem i warzywami. Przyjemna lektura do kompletu nieodzowna, choć od zawsze mówiono mi, że nie czyta się przy jedzeniu. Od zawsze czytałem.

środa, 14 września 2011

Pstrągiem pod prąd

Kiedy babcia wysyłała mnie po zakupy “do POMu”, znaczyło to po prawdzie sporą wyprawę, jak na te moje niewiele lat. Sklep przyklejony ścianą do “Państwowego Ośrodka Maszyn” mieścił się w sąsiedniej wiosce, ale tak to się złożyło, że nasz dom był ostatni we wsi, czy też, jak do dziś o tym myślę, pierwszy. Po wyjściu za bramę i przejściu drogi byłem już w sąsiedniej miejscowości.

Zbiegałem z naszej grapy na główną drogę i ruszałem wzdłuż tartaku, w stronę parku. Park był plątaniną krzaków, wysokich drzew i wiecznego błota. Tak się składało, że nieczystości z zakładu spuszczano wprost w to miejsce, przez które codziennie przechodziły setki ludzi. Większa część parku to było po prostu cuchnące bajorko, przez które przechodziło się wąską ścieżką wspinającą się w górę po zboczu, na którym stał sklep.

niedziela, 11 września 2011

Inny, choć taki sam

Szedłem wtedy korytarzem biurowca Elektrimu na ulicy Pańskiej. Skąd, albo dokąd? Nie mam już pojęcia. Wiem tylko, że przez otwarte drzwi sąsiedniego departamentu, zobaczyłem przedziwne zgromadzenie, wszystkich pracowników tej sali stojących przy radioodbiorniku. Wróciłem biegiem do swojego pokoju i włączyłem na głos jakąś relację. Po chwili wszyscy moi współpracownicy stali już obok mnie i podobnie jak ja, nie mogli uwierzyć w to co słyszą.

Przez długie godziny siedzieliśmy wszyscy przykuci do szklanych szyb monitorów, obserwując tę tragedię. Widzieliśmy kłęby dymu bijące w niebo ze stojących jeszcze wież, ludzi biegnących ulicami i stojących wysoko w oknach budynków, strażaków i ratowników, którzy w tej chwili nie mogli sobie pozwolić na zastygnięcie, tak jak my, tylko stanęli na wysokości zadania. Potem zobaczyliśmy upadające budynki World Trade Center i baliśmy się pomyśleć nawet, co to wszystko znaczy.

piątek, 19 sierpnia 2011

Książka na czterech kołach

Różnie to pewnie wygląda. Czasem uwieszony na jednej ręce na poprzecznym drążku jak gibon, innym razem wciśnięty w kąt między oparciami foteli. Czasem balansujący na kręcącej się części przegubowca, z rzadka siedząc wygodnie, przytulony do szyby. Zawsze jednak z pochylonym karkiem i oczyma wlepionymi w, pokryte drobnym maczkiem literek, stronnice. O tak! Lubię czytać podróżując komunikacją miejską.

Zaraz po wejściu do autobusu, tramwaju czy metra, szukam takiego punktu, gdzie nie przeszkadzając nikomu, będę mógł bezpiecznie oddać się lekturze. Jedną rękę będę miał zajętą, a i druga od czasu do czasu będzie mi przydatna, więc muszę dobrze ocenić szanse podparcia się ciałem, aby w razie ostrego hamowania, czy zakrętu, nie spowodować jakiegoś nieszczęścia. Po latach praktyk mam już swoje ulubione i pewne lokalizacje, ale czasem i one są zajęte i przychodzi działać na partyzanta.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Coś się skończyło, coś się zaczyna

Zostały dwa tygodnie do końca wakacji. Nie moich. Mojego najmłodszego brata. Tak się złożyło, że jesteśmy właśnie w drodze do naszego domu rodzinnego, po krótkim pobycie brata u mnie. Trzeba było jakoś ładnie podsumować więc te dwa kończące się okresy, wszak od jutra zacznie się coś całkiem nowego, może lepszego? Postanowiliśmy iść do kina na ostatnią odsłonę cyklu o Harrym Potterze. Żadne z nas jeszcze go nie widziało.

Od razu muszę powiedzieć, że fanem młodocianego czarodzieja nigdy nie byłem, nigdy nie sięgnąłem też po książki Joanne Rowling. Ominęła mnie więc gorączka oczekiwań kolejnego tomu, ominęło mnie żywe dyskutowanie o wierności filmowej adaptacji do oryginału. U mojego brata jest inaczej. Kiedy mam jakieś pytanie, to do niego się zwracam o pomoc. Nawet teraz, co chwilę zadaję jakieś pytania, upewniając się, że nie popełniam jakiejś gafy.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Sekret porywającej animacji

Columcille (irl. gołąb kościoła) to prawdziwe imię irlandzkiego świętego kościoła katolickiego, Kolumbana zwanego Starszym.Żył w VI wieku naszej ery i dał się poznać jako wielki misjonarz i krzewiciel wiary katolickiej. W Szkocji i północnej Anglii miał założyć osobiście przeszło 50 klasztorów i kościołów, a w Irlandii blisko 40. Miejscem szczególnym, centrum chrystianizacji północnej Anglii miała być wyspa Iona, leżąca u wybrzeży Szkocji. Było to również miejsce, w którym święty dokonał swojego żywota.

Oprócz działań misyjnych, Kolumban namawiał swoich braci – mnichów do studiowania Pisma Świętego, ale również literatury klasycznej. Był też gorącym orędownikiem kopiowania ksiąg, a sama Iona stałą się dzięki temu znana z utalentowanych iluminatorów.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Rozedrgane partytury

Wyskoczyliśmy przez drzwi balkonowe i przez zielony ogródek pognaliśmy w stronę furtki. Krótkie trzaśnięcie zapadającej zapadki i już byliśmy na ulicy, po drugiej jej stronie stał stalowoszary BMW, na pruszkowskich blachach. Dopadliśmy drzwiczek i szarpnęliśmy za klamki. Zwinnym ruchem wskoczyliśmy na nasze fotele, po chwili silnik już wył charakterystycznie, a kółka wyrzucały spod siebie tumany kurzu podczas manewru cofania.

Wpadliśmy na osiedlową dróżkę, z której po kilkudziesięciu metrach, szerokim wirażem wjechaliśmy na główną drogę. Silnik zawył głośniej i szarpnęło do przodu tylko po to, aby kierowca po chwili znów wdusił hamulec i ostro zakręcił kierownicą. Z radosnym wizgiem BMW szarpnęło po raz ostatni i w końcu zatrzymaliśmy się przed dystrybutorem. – Teraz zatankujemy. – powiedział Tomek – A później już tylko szosa przed nami… Hmm, no dobra, nie pamiętam co powiedział Tomek.

środa, 3 sierpnia 2011

W tańcu, w biegu wypoczywać

Pamiętam jedno lato i pobyt nad jeziorem otmuchowskim. Ciepłe było ogromnie, namiot nagrzewał się do szaleństwa. Godziny spędzałem na rowerku wodnym, bujając się na falach, a wokół królowały myszy, szaleńczo biegające nawet pomiędzy nogami wczasowiczów. Mam nawet takie jedno zdjęcie, jak opalony siedzę na leżaczku i żuję jakąś kanapeczkę, ciesząc się zachodem słońca.

Dobrze wspominam tamten wypoczynek, nie tylko lenistwo i relaks, ale po trochu też samą, przejmującą świadomość tego pięknego czasu i miejsca. Nie pamiętam, czy wcześniej kiedykolwiek czułem to tak mocno. Wszystko psuło tylko towarzystwo, które pewnego dnia pojawiło się w domkach, niedaleko naszego obozowiska.

czwartek, 28 lipca 2011

Fałszywo jesienne miniatury

Już wieczór. Siedzę w powyciąganych spodniach od dresu i t-shircie, w którym nie odważyłbym się wyjść na zewnątrz. Z potarganymi włosami i włochatą brodą, celującą we wszystkie strony świata, muszę wyglądać niczym jakiś nawiedzony prorok z hipermarketowego parkingu. Raz po raz sięgam po ogromny, czerwony kubek, z którego paruje gorąca, aromatyczna herbata. Pociągam siorbiący łyk i odstawiam go z dala od siebie, tak aby przypadkiem nie włożyć pędzelka do niego, zamiast do pojemniczka z mętną, wszechkolorową wodą.

Pędzel wędruje od szklanej fiolki z farbą na papierowy ręcznik, o który wycieram nadmiar farby. Szare smugi pozostawione przez grzeczne i wytrwałe włosie przywodzą na myśl strugi deszczu. Przenoszę pędzel na metalową figurę i cierpliwie miotełkuję ją, obserwując jak z czarnego płaszcza podkładu wyłania się konstrukcja modelu.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Się ma smykałkę, albo się jej nie ma?

Zazwyczaj uwielbiam tryb pracy jaki sobie wybrałem kilka lat temu, i którego dość konsekwentnie się trzymam. Wykonywane przeze mnie zawody pozwalają na nie wiązanie się z jednym pracodawcą, na samodzielne regulowanie czasu i miejsca pracy. Hasło-klucz “praca z domu” budzi często zazdrość u moich interlokutorów, zazwyczaj ludzi uwiązanych w korporacyjnym kieracie. Nie dajcie się zwieść, nigdy nie jest tak różowo.

Dochodzi w końcu do takich chwil, kiedy przez cały dzień “pyska” mogę otworzyć jedynie do mojej kotki, a tzw. elastyczny czas pracy oznacza, ni mniej ni więcej, to, że pracuje się caluteńki dzień, w nocy i nad ranem tak samo jak w południe. A to i tak zupełnie niezły stan rzeczy, bo wtedy przynajmniej jest szansa, że nam za tę pracę coś skapnie. Gorzej kiedy zleceń po prostu nie ma i człowiek zastanawia się czy zrezygnować z prądu czy jedzenia. Koniec, końców rezygnuje się z jedzenia, bo stały dopływ prądu może się przydać, żeby zarobić coś w przyszłości. Było nie było pracuję komputerem.

sobota, 16 lipca 2011

Jestem już Lekko Stronniczy

Z Internetem na dużą skalę zetknąłem się po raz pierwszy w roku 1996, na zajęciach z informatyki na mojej uczelni. Niby miałem uczyć się pisać funkcje w Pascalu, ale jakoś wolałem łazić po stronach, pisać emaile, i rozmawiać na IRCu. Chyba nikogo to nie dziwi? Wsiąknąłem w ten świat od razu i właściwie niemal bez przerwy od tamtej pory żyję w nim, oddychając cyfrowym powietrzem i gryząc bity. Nawet odbywając służbę w Wojsku Polskim, gdzieś na boku tworzyłem stronę internetową konwentu ConQuest. Ależ to był fun!

Można, jak myślę powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że od Internetu jestem uzależniony. Choć chyba nie jest to uzależnienie fizyczne, bo nie odczuwam bólu podczas przymusowego odłączenia, raczej jest to jakiś rodzaj niekończącej się ciekawości, co też w sieci jeszcze znajdę, co stworzą moi cybernetyczni znajomi, co stanie się częścią mojego dnia powszedniego.

środa, 13 lipca 2011

Na szklaneczce wystukując rytm

Właściwie nie ma o czym gadać. Rola Dr House’a w popularnym serialu, ustawiła życie odtwórcy głównej roli, Hugh Laurie, już na zawsze. Z jednej strony zarobił na niej ogromne pieniądze, z drugiej, co ważniejsze w przypadku aktora, sławę i popularność, które powodują, że jest chciany! Spowodowała również, że pewnie już nigdy nie uwolni się od kojarzenia go, niemal wyłącznie, z postacią genialnego, choć ciężkiego we współżyciu doktora. W przypadku Hugh Lauriego było by to jednak wyjątkowo niesprawiedliwe.

Podczas studiów na uniwersytecie Cambridge został członkiem, a później prezesem, słynnego już na wyspach, amatorskiego, uczelnianego teatru Footlights. Ciekawostką z tego okresu, opowiadaną przy każdej okazji, jest jego emocjonalny związek z Emmą Thompson, ale dla dalszej jego kariery znacznie ważniejsze było poznanie Stephana Fry’a, z którym przez wiele lat tworzył znakomity, sceniczny duet.

czwartek, 7 lipca 2011

Autobus tral la la!

Jest późny wieczór. W autobusie komunikacji miejskiej jest niewielu pasażerów. Jednym z nich jest mała, ciemnowłosa dziewczynka, która siedzi na kolanach swojej matki. Właściwie nie siedzi, bo przez całą podróż podskakuje niczym dżokej na wyścigowym rumaku i podśpiewuje pod nosem “autobus tral la la, autobus tral la la”. Żałuję, że nie byłem świadkiem tej sytuacji, opowiedziała mi ją pewna osoba, która wiele lat wcześniej siedziała na kolanach swojej mamy i podskakiwała niczym dżokej na wyścigowym rumaku.

Nie siedzę co prawda u nikogo na kolanach, ani nie mam niewątpliwego uroku kilkuletniego dziecka, nawet fizycznie nie podskakuje, ale w myślach powtarzam sobie “autobus tral la la”. Mam po temu powody!

niedziela, 3 lipca 2011

Impreza u Davida

Chyba jestem ofiarą “złych”, młodzieńczych lektur. Choć dziś w literaturze historycznej tendencja jest nieco odwrotna, to ja wychowałem się raczej na książkach Aleksandra Krawczuka, w których starożytny Rzym był perłą w koronie, ideałem, do którego należy dążyć, jedną z najwspanialszych cywilizacji w naszej historii. Zamiłowanie do antyku pozostało mocno we mnie, przede wszystkim do “okresu rzymskiego”, ale również po trochu do poprzedzającego go “okresu greckiego”.

Po trochu pewnie właśnie dlatego, w sztuce bardzo przypadł mi do gustu styl klasycystyczny, czerpiący garściami z antyku. Powrót do źródeł, zarówno w kompozycji i harmonii dzieł, ale również ideałów wyznawanych przez starożytnych, wyjątkowo udanie trafiał w moją wrażliwość. Ta budująca statyka, oszczędność form połączona z idealnym  porządkiem i wzniosłością charakteru dzieł ujmuje mnie i wzrusza do dzisiaj.

środa, 29 czerwca 2011

Bad dog!

Uwielbiam Elijah Wooda. Poważnie! Uważam, że to znakomity aktor i z niecierpliwością oczekuję jego przyszłych ról. Fajnie, że nie boi się charakterystycznych postaci i nieco zakręconych filmów. Pewnie większość zna go z Władcy Pierścieni, gdzie wcielił się w rolę Frodo Bagginsa, powiernika pierścienia, ale ja oszalałem na jego punkcie po adaptacji znakomitej książki Jonathana Safran Foera “Wszystko jest iluminacją”. Nie znacie? Koniecznie się zapoznajcie! Najpierw z książką a później z filmem.

A teraz wyobraźcie sobie, że widzicie Elijaha, w niebieskiej koszuli, z zaczesanymi na bok włosami i trzydniowym zarostem, jak uśmiechając się pisze coś na klawiaturze notebooka, wlepiając w jego monitor te swoje wielkie, błękitne oczy. Zadowolony klika po raz ostatni, rzuca w przestrzeń “Nailed it!” po czym drukuje dokument zatytułowany “List samobójczy. Wersja trzecia poprawiona”. Kiedy drukarka wypluwa z siebie równo zapisaną stronę, on już przygotowuje sobie w kuchni shake’a z proteinowego suplementu Fit Life, mleka, banana i całej fiolki pigułek, po czym kładzie się w eleganckim garniturze na łóżku.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Po długim śnie zimowym

Zasiedziałem się w moich szkolnych pracach tak bardzo, że przez ostatnie tygodnie jakoś mało widziałem świata poza swoim własnym nosem. A działo się bo dochodziły mnie te i owe wieści, to z lewa to z prawa. Te bardziej polityczne starałem się ignorować, prócz tych, których ignorować się żadną miarą nie dało, ale pisać o nich nie zamierzam, nie bójcie się. Za to wakacje nadeszły (nie żeby to wiele zmieniało w mojej codzienności) i jakoś ochota na kulturę wzrosła. Za chwil kilka festiwale i przyjemnostki, a także koncertów całe mnóstwo i innych plenerowych radości.

Warszawa jak co roku pewnie bogata będzie w rzeczy do zrobienia, ale i tak wielu z mieszkańców wyjedzie, powodując, że stanie się znów bardziej zjadliwa, taka jaką najbardziej lubię. Letnie kina w parkach, muzyka na starówce, i piwo pite pod parasolami na Frascati. W tym roku będę patrzył na nią innym wzrokiem? Kto wie?

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Hiszpański trop - epilog

W piątek 22 kwietnia dotarliśmy do Barcelony i zostaliśmy tam do wielkanocnego południa – 24 kwietnia, po czym ruszyliśmy w stronę Girony, łapać nasz powrotny samolot. Przyznam, że Barcelona nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia, ot wielkie europejskie miasto. Jak już pisałem nie znalazłem też sił, ani wtedy, ani później aby szerzej o nim napisać i raczej tego nie zrobię.

W skrócie jednak miasto ma przepiękną starówkę, która oczarowała mnie całkowicie, za to reszta męczyła mnie strasznie, zwłaszcza, że chyba wszyscy ludzie z całej północy Hiszpanii przyjechali tu na okres świąteczny. Dla samego tego miasta trzeba by poświęcić tygodnia, a może i nawet trzeba by tu na jakiś czas zamieszkać, żeby go poczuć.

Hiszpański trop - cz3

ŚRODA 20 KWIETNIA 2011

Przez okno

I znów jesteśmy w trasie. Przed południem, pożegnani przez naszych znajomych, zapakowaliśmy się do autobusu jadącego w stronę San Sebastian. Za kilka godzin będziemy w jednym z najpiękniejszych miejsc kraju Basków.

Staram się uzupełnić moje wpisy na blogu, tymczasem tylko offline, ale niedługo mam nadzieję podzielić się nimi z wami. Siedzę z moim netbookiem na kolana i stukam wytrwale literki, od czasu do czasu podnosząc głowę i rozglądając się ciekawie w około.

Hiszpański trop - cz2

WTOREK 19 KWIETNIA 2011

Vera de Moncayo

Kontynuując zwiedzanie prowincji, od wtorkowego poranka ruszyliśmy w stronę hiszpańskich winnic i wspaniałego klasztoru z muzeum wina. Niestety ten ostatni okazał się zmienić dzień zamknięty z poniedziałku na wtorek i właściwie udało nam się zobaczyć tylko kawałek, wspaniałego dziedzińca, przez dziurkę od klucza w barmie. Udało nam się odwiedzić za to słynną w regionie „Meson LaCorza Blanca”, restaurację serwującą kozie mięso. Tam przy aromatycznej kawie, i pysznym tapas, na które składały się owcze sery, oliwki, małe cebulki i ogórki, odpoczęliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej, w kierunku Alcala de Moncayo.

Hiszpański trop - cz1

Plany były ogromne, efekty jednak nie przyszły. W czasie mojej kwietniowej wyprawy do Hiszpanii, prowadziłem małego bloga dla znajomych, gdzie pisałem spostrzeżenia z podróży. Po powrocie miałem dodać zdjęcia, wzbogacić tekst, opublikować go tutaj w kawałkach. Tymczasem minęły już niemal dwa miesiące, a ja ledwo miałem siłę zabrać się za zdjęcia, o spisywaniu wspomnień już nie mówiąc.

Również w Hiszpanii sił starczyło tylko przez 2/3 wyjazdu i Barcelona pozostała kompletnie nieopisana. Dziś już nie bardzo jest o czym pisać, ale zdjęć szkoda. Dlatego w końcu zebrałem się w sobie i przerzucam tutaj to co niegdyś wyprodukowałem, dodając całą furę zdjęć. Może komuś się spodoba? Udanej lektury!

niedziela, 19 czerwca 2011

Niedościgłe myśli

Czasami odnajduję się zamyślonego nad działaniem własnej świadomości. Tak jak dzisiaj, kiedy męczyłem się okrutnie nad formułą “Kamiennego Świata – opowiadań w dwudziestu obrazach” Tadeusza Borowskiego. Autor podjął próbę (nieudaną jego zdaniem) wykorzystania tzw. krótkich opowiadań w swojej twórczości. Dwadzieścia króciutkich tekstów nie powiązanych ze sobą, ani często nie związanych bezpośrednio z życiem autora, miało stać się polemiką z twórczością współczesnych mu pisarzy i stać się wyrazem jego postawy wobec życia.

Z trudnością brnąłem przez ostatnie strony książki (“Proszę państwa do gazu”) zwolniwszy mocno w momencie kiedy doszedłem do “Kamiennego Świata…”. Z trudem w mojej głowie powstawały obrazy rysowane piórem autora. Z jeszcze większym wysiłkiem składałem do siebie całość po zbyt krótkich, dwóch stronach, kiedy tekst się urywał i przeskakiwał do kolejnego obrazu. Brak w takiej formule miejsca na oddech, brak przestrzeni do rozwinięcia, jest tylko prosty obraz i kilka krótkich myśli rzuconych na pożarcie czytelnikom. Czułem jakbym musiał zębami przegryzać się przez ten świat z kamienia.

środa, 25 maja 2011

Byłem żołnierzem (?)

Nie wstydzę się przyznać, zawsze mnie ciągnęło do bycia żołnierzem. Nie wstydzę się również przyznać, że nie żołnierzem Wojska Polskiego. Z jednej strony to oczywiste, że niezgodę na służenie systemowi (w domyśle byłemu ale w praktyce każdemu) dostałem w prezencie od pokolenia moich rodziców, ale to nie jedyny powód, dla którego tak było. Nawet obserwując polską armię z zewnątrz można było dostrzec, że niespecjalnie tam się dzieje i choć zmieniało się to dynamicznie, zwłaszcza od czasu kiedy dołączyliśmy do tzw. “wojny z terrorem”, to do ideału brakowało wciąż dużo.

Służba wojskowa to dla mnie poświęcenie, wyrzeczenie i ciężka praca, która w zamian powinna procentować znakomitą kondycją, wyszkoleniem i szacunkiem zarówno wśród żołnierskiej braci jak i cywilów, którym się służy. To połączenie profesjonalizmu z kodeksem honorowym, dzięki któremu łatwiej radzić sobie z sytuacjami, przed którymi nie musi stawać normalny obywatel. To w końcu pewien sposób życia, nastawionego na aktywność połączoną z niemałą dawką adrenaliny. Nie oszukujmy się, to szansa na życie wedle zasad i priorytetów nierealizowalnych w "cywilu” i jednocześnie gra z przeznaczeniem, o możliwość zdobycia w ten sposób solidnej pozycję w społeczeństwie.

wtorek, 17 maja 2011

Hiszpański foto-express

Podsumowując, z Hiszpanii wróciłem już przeszło trzy tygodnie temu, i od tamtego czasu noszę się z obrobieniem zdjęć z wyjazdu i z przerzuceniem notek z wyjazdowego bloga na „Dziki Gon”. Noszenie mi idzie bardzo dobrze i jest mi z nim na pewno znakomicie, skoro na nim wszystko się kończy.

Namówiony (czyt. zmuszony) postanowiłem wrzucić tutaj choć reportaż, który przygotowałem na szkolne zaliczenia, pokazując na kilku zdjęciach co też takiego zobaczyło moje szkiełko i oko. Niechże moje plany nie wstrzymują bloga, bo i tak cisza tu przeraźliwa zapanowała, a ostatnim co bym chciał zobaczyć, jest śmierć tego tworu.

sobota, 16 kwietnia 2011

Pamiętam ją taką

Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, stała na drabinie. Było piękne, czerwcowe przedpołudnie ‘99 roku, a ona wieszała zasłony w oknie swojego pokoju. Byłem okropnie speszony i nieco straciłem język w gębie, kiedy z właściwą sobie pogodą ducha, przywitała mnie słowami: “O! Wyglądasz zupełnie jak na zdjęciach!”. Przytaknąłem, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Przez następne lata nauczyłem się, że ten uśmiech i żartobliwy ton to jej znak rozpoznawczy i polubiłem go bardzo.

Od początku mój pobyt w Warszawie był naznaczony jej obecnością. Borykając się z codziennymi problemami, lubiłem się do niej zwracać z prośbą o pomoc. Miała niezwykle jasne spojrzenie na rzeczywistość i proponowane przez nią rozwiązania wydawały się tak oczywiste, że aż dziwiło, że samemu się na nie nie wpadło. Nie mówię, że zawsze były proste, ale nawet te wymagające poświęceń i ciężkiej pracy, nie wydawały się niemożliwe, kiedy do nich przekonywała.

piątek, 15 kwietnia 2011

Baaba z żelaza

Czasami człowiek powinien bardziej uważać na słowa, a innym razem wręcz przeciwnie, rozpuszczać język i kłapać jadaczką na lewo i prawo. Szkoda tylko, że zawczasu nie wiemy co jest w danym momencie dla nas lepsze. Na pewno musiałem podpaść swoimi słowami Gosi, kiedy nieopacznie krytycznie wyraziłem się na temat niefortunnego zestawienia graficznego nazwisk Waglewskiego, Maleńczuka i niejakiej Gaby Kulki na plakacie promocyjnym. Gosia od razu poinformowała mnie, że tę ostatnią bardzo lubi, no i co było zrobić, słowa już padły. Amen!

O tym, że zadra siedziała przez ten, cały, niekrótki wierzcie mi, czas przekonałem się kilka dni temu. Dostałem e-mail od Gosi z pytaniem, czy jestem zajęty w poniedziałkowe popołudnie, a na odpowiedź, że właściwie to nie mam planów, zostałem poinformowany, że świetnie się składa i żebym czuł się porwany. Pamiętacie internetowy łańcuszek zwany “albańskim wirusem komputerowym”? No więc mniej więcej podobnie wyglądało moje porwanie, ponieważ zostałem zobowiązany aby osobiście stawić się o wskazanej godzinie w pobliżu warszawskiego sklepu “Sezam”. Ubawiłem się tym setnie…

środa, 30 marca 2011

Żyć w “każdym innym kraju”

Czuję jak promienie ciepłego, wiosennego słońca budzą mnie łaskocząc moją twarz. Wyspany i radosny wsuwam stopy w ranne pantofle i witam się z rozkosznie mruczącym kotem, ocierającym się o moje nogi. Później, kiedy pozwalam moim włosom doschnąć po porannym prysznicu, rozkoszuję się smakiem świeżej bułeczki maślanej i kawy zbożowej, spożywanych nad szeroką płachtą porannej gazety, znalezionej pod drzwiami mieszkania. Oczy przemykają po nagłówkach wiadomości, a w sercu rośnie duma.

“Prezydent przecina wstęgę otwierającą kolejną autostradę. Nasz kraj pokryty jest już siecią dróg najwyższej jakości”. “Minister rolnictwa oddaje się do dyspozycji Premiera, do czasu wyjaśnienia sprawy klęski urodzaju w sektorze cukrowniczym”. “Pielęgniarki demonstrują już trzeci tydzień swoje uwielbienie pod budynkami NFZ”.

wtorek, 29 marca 2011

Milion żurawi

Kiedy w piątkowy poranek, 11 marca 2011 włączyłem radio, spodziewałem się kolejnej odsłony dyskusji na temat pogarszającej się sytuacji w Libii. Od tygodnia trwała rządowa ofensywa, która spychała powstańców ku miastu Bengazi. Okazało się jednak, że na świecie zdarzyła się kolejna tragedia. Podwodne trzęsienie ziemi w pobliżu wyspy Honsiu, uderzyło z niesamowitą siłą 9 stopni w skali Richtera. Dziś już wiemy, że było najsilniejszym w historii wysp japońskich i czwartym najsilniejszym na świecie (przynajmniej w ciągu ostatnich 140 lat, od kiedy takie pomiary są wykonywane).

Następstwem trzęsienia była potężna, przeszło dwudziestometrowa fala Tsunami, która uderzyła we wschodnie wybrzeża Japonii. Efektem podwójnego kataklizmu zaś ogromne zniszczenia i liczne pożary, a także głośna awaria w elektrowni atomowej Fukushima I. Wedle opublikowanych 22 marca informacji, zaginęło lub zginęło przeszło 21 000 ludzi, a liczba ta nie została jeszcze ostatecznie potwierdzona.

sobota, 12 marca 2011

Co słonko widziało

Po zeszłorocznym festiwalowaniu filmowym, trochę się przesyciłem i do oglądania filmów podchodziłem z nietypowym dla siebie brakiem entuzjazmu. Era Nowe Horyzonty i American Film Festival, doprawione domowymi sensami i sporadycznymi wyjściami do kina, spowodowały, że listopad i grudzień stały się nieco jałowe pod względem obecności X Muzy w moim życiu. Okazało się oczywiście, że przerwa służyła tylko odetchnięciu i nabraniu nowych sił, bo już od sylwestrowej nocy, wróciłem do tego, co w życiu sprawia mi ogromną przyjemność. Do oglądania filmów.

Nie powiem, zapał był ogromny i użycie tu czasu przeszłego jest nie na miejscu, bo aż do dnia dzisiejszego nie osłabł. Wręcz przeciwnie, po pobieżnym przeglądnięciu w pamięci tego co udało mi się zobaczyć od początku roku, stwierdziłem, że za dużo czasu spędzam w domu i zbyt dużo godzin nocnych zarywam. A nawet kiedy już w końcu z domu wychodzę, to nierzadko trafiam do kinowej sali.

sobota, 5 marca 2011

Czy wystarczy kieszonkowe?

Zazwyczaj długo celebruję zakup książek. Chodzę i przeglądam ulubione działy w księgarni, wracam po wielokroć do tych samych pozycji. Czasem ze smutkiem zauważam, że coś zniknęło z oferty, być może na stałe. Zastanawiam się pięć razy, czasem wyciągam coś z koszyka i odstawiam na półkę. Na koniec tego rytuału zostawiam w księgarni kilkadziesiąt złotych. Niejednokrotnie jest to cena za jedną tylko książkę.

Ostatnio zdarzyło się jednak inaczej. W kilka minut po wejściu do księgarni, stałem już z książką przy kasie i płaciłem za nią, choć wszedłem do środka tylko po to, aby przeczekać czas, który pozostał mi do spotkania z przyjacielem. Co to była za niesamowita książka? Otóż nic wielkiego, kieszonkowe wydanie “Hobbita”, J.R.R. Tolkiena od wydawnictwa Amber, z ilustracjami Alana Lee. Sedno w tym, że półkowa cena wynosiła 15 PLN ZŁ.

niedziela, 27 lutego 2011

Nowa tożsamość na nowe czasy

Mam wrażenie, że taśmę VHS przyniósł stryj, od swojego kolegi, który, niemal od zawsze, miał magnetowid, nawet wtedy, kiedy była to u nas zupełna nowość, ogromna, gramotna i egzotyczna. Pamiętam znakomicie ciężką, sensacyjną atmosferę filmu, wzburzone, rozszalałe morze w pierwszej scenie i człowieka zapadającego się w jego otchłań. Tak zaczynał się dwuczęściowy, miniserial ABC pod tytułem “Tożsamość Bourne’a” z Richardem Chamberlainem, człowiekiem, który wcielał się wcześniej w Johna Blackthorna (znanego bardziej jako Anjin-san) i Allana Quatermeina, moich dziecięcych bohaterów.

Po zobaczeniu tego filmu sięgnąłem po pierwowzór opowieści, czyli sławną książkę Roberta Ludluma i z wypiekami na twarzy pochłaniałem ten szpiegowski thriller, nieświadom tak wielu zapożyczeń z naszego świata. Porównywanie filmu z książką zaowocowało przyjemnym uczuciem, że ten pierwszy w dość wierny sposób oddaje treść słowa pisanego, choć z oczywistych względów, jest nieco uboższy i może odrobinkę uproszczony.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Wciąż mamy bluesa…

Kiedy pomyślę o gitarzystach, którzy dla mnie stali się mistrzami tego instrumentu (oczywiście w strefie moich zainteresowań, czyli w muzyce rockowej) zdaję sobie sprawę jak dużo ich było. Jimiego Hendrixa poznałem bardzo późno i jakoś nigdy nie miałem szansy zakochać się w jego twórczości miłością młodzieńczą, jego miejsce w mojej edukacji muzycznej zajęli zupełnie inni ludzie. Byli to więc gitarzyście na miarę mojej wiedzy, Brian May z Queen, Tony Iommi z Black Sabbath, Kirk Hammet z Metallica, Saul “Slash” Hudson z Guns N’Roses. Później przyszedł czas na bluesa w moim życiu i na wielkiego B.B. Kinga.

Jednak w podświadomości, moją miłość do gitary i umiejętności gitarzystów, zaszczepił pewien teledysk, który zobaczyłem będąc dzieckiem, bodaj w jakimś nocnym programie Manna i Materny, które oglądałem z ciekawością wyglądając spod kołdry, udając, że śpię. W teledysku tym, umieszczona na szczycie gryfu kamera, filmuje wykonanie solowej partii w utworze rockowym. Muzyk wkłada w swoje wykonanie tak dużo uczucia i wszystkie swoje umiejętności, że niemal aż zamyka się wokół swojego instrumentu, scala się z nim w jedność. Niesamowite wrażenie!

niedziela, 30 stycznia 2011

Wojna odległa i bliska

Wpis ten miał właściwie być recenzją książki, którą przeczytałem niedawno, jednak jak to się nieraz zdarza, moje myśli, zachęcone kolejnymi lekturami i wydarzeniami dnia codziennego, poszły znacznie dalej i nijak nie szło zamknąć ich w jednym, zgrabnym tekście. Na pewno nie pozostając przy pierwotnym założeniu charakteru moich wywodów.

Niedawno skończyłem czytać niezwykle zajmującą książkę Paula Carella, pod tytułem “Alianci lądują! Normandia 1944”. Książkę wydaną w latach 60-tych, wznowiono w roku 1994 w Monachium, przy okazji 50 rocznicy operacji D-Day, i tę właśnie wersję miałem okazję czytać w polskim wydaniu z 2008 roku, które zawdzięczamy Bellonie.

sobota, 29 stycznia 2011

Dzień z życia ziemi

Miała być dziś zupełnie inna notka. Notka, na którą czekają ludzie, taka, którą obiecałem wiele dni temu. Jednak wydarzyło się coś, co zmusiło mnie do zmiany planów. Nie mogło być inaczej. Już wczoraj, piszę te słowa krótko po północy, miał premierę film “Life in a Day”. Film niezwykły, bo nakręcony siłą i umiejętnościami tysięcy ludzi na całym świecie, ale może zacznijmy od początku.

Poprzez portal YouTube, Ridley Scott i Kevin MacDonald, poprosili jego użytkowników o nakręcenie filmu o jednym dniu z życia. Bardzo konkretnym dniu, 24 lipca 2010 roku. Nie było scenariusza, nie było planu, było kilka pytań, na które odpowiedzieć mieli bohaterowie filmów. Co kochasz? Czego się boisz? Co masz w kieszeni? Jednak te pytania były tylko tłem, bo każdy z twórców mógł opowiedzieć o tym, o czym pragnął.

środa, 26 stycznia 2011

Majstrowanie przy pomnikach

Fajnie z perspektywy stycznia brzmi wypowiedzenie na głos słów “w zeszłym roku”. Jednak to właśnie w zeszłym już roku, dokładniej jego końcem, odezwała się do mnie Kasia. Poprosiła o zwrot książki, którą pożyczyła mi kiedyś do czasu – …aż nie będę znów jej potrzebować. W ten sposób “Historia Rzymu” autorstwa profesora nadzwyczajnego UW, Adama Ziółkowskiego, zamieszkała u mnie na półce na kilka lat. Sięgałem po nią za każdym razem, gdy wracałem w swoich lekturach i myślach do mojego ulubionego miejsca i czasu. To niezwykle pomocna lektura i już mi jej brakuje.

Zdarzyło się więc tak, że stałem sobie w pierwszych dniach grudnia, w progu znanej warszawskiej knajpki “Kafefajka” przy ulicy Oboźnej i strzepywałem wytrwale śnieg z ubrania i butów. Kasię zauważyłem szybko, uśmiechała się do mnie machając zza zajmowanego stolika. Kilkanaście minut później, już przy szklankach pachnącego korzeniami i pomarańczą, grzanego wina, oddaliśmy się rozmowom na temat naszej wspólnej pasji… Historii.

niedziela, 23 stycznia 2011

Czas znów wyruszyć w drogę

\Nie wiem jakiej rasy był mały biały piesek, tulący się do nóg swojej pani na peronie Dworca Centralnego w Warszawie. Posadzka zbyt zimna by na niej przysiąść, zmuszała go do dziwacznego przysiadu na tylnych łapkach. Jego pani wpatrzona gdzieś przed siebie, nie zwracała w ogóle uwagi na pupila, a ten drżąc cały, zapewne tylko częściowo z chłodu, rozglądał się niepewnie na boki, nie mogąc znaleźć sobie jednej pozycji. Atakowany feriami nieznanych dźwięków i zapachów, to stawiał czujnie uszy, to kładł je po sobie w strachu. Ludzie przechodzili tam i z powrotem, a on chował się przed nimi to z jednej, to z drugiej strony kolumny z nóg właścicielki.

Stałem wpatrzony w tę sytuację, nieco zmarznięty i nie bardzo wyspany, trzymając w rękach kubek z gorącą herbatą. Plecak, torba na ramię z aparatem fotograficznym i duża teczka z odbitkami zdjęć na szkolne zaliczenia, ciągnęły mnie ku ziemi. Pierwszy łyk płynu rozlał się po moich trzewiach zbawiennym ciepłem, wlewając w serce nieco otuchy i chęci do życia.

wtorek, 18 stycznia 2011

Uważaj waćpan na słowa

Nie oglądam wyborów “Miss” i od kiedy pamiętam nudziły mnie straszliwie tego typu przedstawienia. Ani sztuczna uroda, ani sztuczna inteligencja (jak mawiają złośliwi) nie wydawała mi się w nich szczególnie atrakcyjna. Nie zajrzałem nawet do linków rozsyłanych na lewo i prawo, pod którymi znajdowały się filmiki, pokazujące jak biedna misska poci się próbując odgadnąć ile oktanów ma Pb98. Też mi sensacja. Jednak w zeszłym roku rzuciłem okiem, na pewien urywek gali Miss Stanów Zjednoczonych, zaintrygowany pewnym blogowym wpisem. Jednak po kolei.

Na filmiku, Miss Kalifornii, Carie Prejean, zagadnięta została przez jednego z jurorów, Pereza Hiltona, znanego bloggera i działacza gejowskiego, co sądzi o prawie do zawierania małżeństw gejowskich. Milutka dziewczyna, w pełni kulturalnie, odpowiedziała, że cieszy się, że mieszka w kraju gdzie każdy może wybierać swój styl życia, ale jej zdaniem, małżeństwo powinno być zawierane przez kobietę i mężczyznę. Podobnej klasy nie wykazał już Perez Hilton, nazywając Carie “tępą suką” w filmiku zamieszczonym następnego dnia na swoim blogu.

niedziela, 9 stycznia 2011

Moja ucieczka

Mam dosyć pędu i ważnych rzeczy pozostawianych za sobą, migających na moment przez okno, ledwo spostrzeżonych, rozmytych. Wracają później przeoblekając się wcześniej w skórę osobistych demonów. Praca ściga mnie, drugi dzień świąt a ja w pracy. Nowy rok i 2 stycznia, spędzone w pracy, nie robią już jakoś takiego wrażenia, stały się oczywistością. Niepozbierany i coraz bardziej zły na siebie, patrzę w strachu jak znikają kartki z kalendarze. Przybliżają mnie do kolejnej sesji zaliczeniowej. W mojej teczce na prace pustki.

Magda ma nowy dom, cieszy się nim ogromnie, wkłada w niego dużo pracy i całe swoje serducho. Mogę słuchać i słuchać jak o nim opowiada. Zazdroszczę jej. Na wariackich papierach montuje wszystko co niezbędne do życia. Święta mijają szybko, w chwilę później organizuje Sylwestra w nowym miejscu. U niej też się dzieje dużo obok, szkolne tematy, niczym wstydliwa, rodzinna tajemnica, przemilczane, zaczynają być kulą u nogi. – Przyjedź. – mówi – Musimy coś razem z tym poradzić.

wtorek, 4 stycznia 2011

Potrzeba mi znów ćwierć wieku

Był kiedyś, w drugiej połowie lat 80’tych, program w polskiej telewizji, którego tytułu nie mogę sobie przypomnieć, choć bardzo się staram. W naszym kraju szło ku lepszemu i jakoś tak otwieraliśmy się powoli na świat. Ideą programu było pokazywanie nowinek, głównie technicznych, ze świata, ale często mówiono też o przeróżnych hobby, pasjach ludzi, które dla obywateli PRLu mogły wydawać się nieosiągalne czy niezrozumiałe. Wspominano o muzyce i filmach akcji, te ostatnie szczególnie utkwiły mi w pamięci, po zajawce niesamowitego “Commando” z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej.

Siedząc przed telewizorem wraz z moim ojcem i stryjkiem, starałem się zrozumieć żywe zainteresowanie najnowszymi samochodami, ich wyglądem i parametrami. Muszę się przyznać, że do dziś nie rozumiem, jak kogoś może to pasjonować. Mnie interesowały bardziej wszelkiego rodzaju zabawki video, od odtwarzaczy po rekordery. Wtedy to w jednym z odcinków programu stało się coś, co niezwykle zadziałało na moją wyobraźnię. Tak mocno, że pamiętam to znakomicie do dziś. Tworzący program przedstawili jedną z najnowszych zabawek zachodniego świata, cyfrowy aparat fotograficzny…

Powered by Blogger