sobota, 12 marca 2011

Co słonko widziało

Po zeszłorocznym festiwalowaniu filmowym, trochę się przesyciłem i do oglądania filmów podchodziłem z nietypowym dla siebie brakiem entuzjazmu. Era Nowe Horyzonty i American Film Festival, doprawione domowymi sensami i sporadycznymi wyjściami do kina, spowodowały, że listopad i grudzień stały się nieco jałowe pod względem obecności X Muzy w moim życiu. Okazało się oczywiście, że przerwa służyła tylko odetchnięciu i nabraniu nowych sił, bo już od sylwestrowej nocy, wróciłem do tego, co w życiu sprawia mi ogromną przyjemność. Do oglądania filmów.

Nie powiem, zapał był ogromny i użycie tu czasu przeszłego jest nie na miejscu, bo aż do dnia dzisiejszego nie osłabł. Wręcz przeciwnie, po pobieżnym przeglądnięciu w pamięci tego co udało mi się zobaczyć od początku roku, stwierdziłem, że za dużo czasu spędzam w domu i zbyt dużo godzin nocnych zarywam. A nawet kiedy już w końcu z domu wychodzę, to nierzadko trafiam do kinowej sali.

Najwięcej filmów udaje mi się zobaczyć jednym ciągiem kiedy odwiedzają mnie znajomi, zwłaszcza Olgierd, z którym udało nam się już stworzyć świecką tradycję. Polega ona na zjedzeniu sytego obiadu i wypiciu kilku szklaneczek czegoś mocniejszego podczas wieczornego maratonu, kiedy udaje nam się obejrzeć trzy filmy, zanim zmorzy nas sen.

Nabrałem ochoty żeby zebrać do kupy te wszystkie filmy, które widziałem od początku roku. Niestety nie jestem pewien czy, któregoś nie pominąłem, a w przypadku jednego filmu nie jestem pewien czy nie podciągnąłem go z zeszłego roku, ale w sumie, jakie to ma znaczenie. Lista, w porządku alfabetycznym, wygląda więc, mniej więcej, tak.

Agora Hiszpania 2009 reż. Alejandro Amenabar wys. Rachel Weisz, Max Minghella

Starożytność to mój ulubiony okres historyczny, zwłaszcza wszystko co jest związane z Rzymem, nawet jeśli miałby to być tylko rzymski Egipt końca IVw. n.e. Film więc już na początku miał spore fory, na dodatek zaś, powierzono główną rolę, Hypatii z Aleksandrii, do zagrania pięknej i utalentowanej Rachel Weisz. Tym większy więc był mój zawód filmem. Moment, w którym chrześcijaństwo przestaje być uciskaną i niewiele znaczącym ruchem religijnym, a staje się potężną siłą zasługiwał na nieco bardziej dogłębny obraz i w dodatku może nieco mniej pomieszany z kiepską historią miłosną. Żal potencjału, bo strona wizualna jest naprawdę przyjemna.

Black Swan USA 2010 reż. Darren Aronofsky wys. Natalie Portman, Vincent Cassel

Uwielbiam Darrena Aronofsky’ego i każdy jego kolejny film jest przeze mnie z niecierpliwością wyczekiwany. Niezwykłe historie opowiadające o człowieczeństwie, o szukaniu granic w ludzkich możliwościach fizycznych i wpływie tych na psychikę, stały się właściwie znakiem rozpoznawczym tego człowieka. Byłem, mimo świetnych recenzji, nieco zaniepokojony obecnością w obsadzie Natalie Portman, która nie należy do moich ulubionych aktorek (tuż obok Keiry Knightley). Choć po “Brothers” dostała u mnie niewielki pakiet zaufania, wolałem nie nastawiać się zbyt optymistycznie. Zostałem jednak przyjemnie zaskoczony i muszę przyznać, że jej gra, choć nieco manieryczna, bardzo mi się podobała. Historia młodej tancerki, która dostaje szansę zagrania życiowej roli, opowiedziana jest z dużymi emocjami i szczyptą niesamowitości, jak to zwykle u tego reżysera.

The Bourne Identity USA 2002 reż. Doug Liman wys. Matt Damon, Franka Potente, Chris Cooper, Julia Stiles
The Bourne Supremacy USA 2004 reż. Peter Greengrass wys. Matt Damon, Franka Potente, Joan Allen, Julia Stiles
The Bourne Ultimatum USA 2007 reż. Peter Greengrass wys. Matt Damon, Joan Allen, Julia Stiles

O serii Bourne’ów pisałem już w innym miejscu mojego bloga, więc nie będę się powtarzał. Zapraszam do lektury notki “Nowa tożsamość na nowe czasy”.

Centurion Wielka Brytania 2010 reż. Neil Marshall wys. Michael Fassbender, Dominic West, Olga Kurylenko

No i znów starożytność, znów Rzym i znów porażka, tym razem niemal na całej linii. Początek IIw. n.e., północ Brytanii. Rzymianie mają problemy z dzikimi Piktami, którzy nastają na życie okupantów. Opowieść, która zaczęła się całkiem nieźle, bardzo szybko przeradza się w bezmyślne i głupie pościgi i mordowanie. Zakończenie bije idiotyzmem na głowę wszystko co w filmie można było zobaczyć. Żal. Film wizualnie całkiem ciekawy.

Czarny czwartek Polska 2011 reż. Antoni Krauze wys. Piotr Andruszkiewicz, Justyna Bartoszewicz, Magdalena Bochan

Film z polskiego nurtu martyrologicznego, który jako pierwszy miał przełamać tę nieznośną ciężkość, tak dobrze znanych nam z podobnych obrazów. Kanwą filmu stają się tragiczne wydarzenia grudnia 1970 roku, brutalnej pacyfikacji pracowników stoczni gdyńskiej i zamieszek ulicznych. Przyznać muszę, że częściowo plan ten został zrealizowany i film naprawdę ogląda się z zaciekawieniem. Świetnie też zrealizowana została strona techniczna. Cóż z tego skoro fabuła nie klei się nijak, bohaterowie filmu niemal nie istnieją i nie ma kto nas przez niego prowadzić, a o samych wydarzeniach z punktu widzenia historycznego (czy też może powodach i następstwach) nie dowiemy się wiele po seansie. Żal, żal i jeszcze raz żal, bo podejście było dobre, brak solidnych podstaw jednak znów dał znać o sobie. Gdzieś w polskim Internecie przeczytałem, iż film ten jest porównywany do “Krwawej niedzieli” Paula Greengrassa. Ktoś kto to napisał, na pewno nie oglądał “Krwawej niedzieli”.

Green Zone Francja, USA, Hiszpania, Wielka Brytania 2010 reż. Paul Greengrass wys. Matt Damon, Jason Issacs, Greg Kinner, Brendan Glesson

Film oparty o głośną książkę Rajiv Chandrasekaran "Imperial Life in the Emerald City: Inside Iraq's Green Zone", opowiada o poszukiwaniu przez amerykańskie wojsko, osławionej broni chemicznej Saddama Hussaina, po wejściu wojsk koalicji na teren Iraku. Sprawnie napisany scenariusz trzyma w napięciu przez cały film, realizacja i aktorstwo na wysokim poziomie. Jeżeli coś raziło mnie w tym filmie, to odrobina amerykańskiej legendy o jedynym sprawiedliwym, który zawsze musi stanąć wbrew złemu i zepsutemu rządowi. Green Zone zobaczyłem dlatego, że po trylogii Bourne’a zachciało mi się jeszcze raz zobaczyć w akcji parę aktorsko-reżyserską. Muszę przyznać, że Green Zone to efekt wszystkiego, co obaj panowie nauczyli się podczas pracy nad poprzednimi filmami. Szacunek.

Happy Go Lucky Wielka Brytania 2008 reż. Mike Leigh wys. Sally Hawkins, Alexis Zegerman, Eddie Marsan

Zupełnie niesamowity film o niczym. Tak mogło by się zdawać, ale film opowiada o czymś bardzo ważnym, o znajdowaniu szczęścia w codzienności, w czymś co innych przygnębia i dołuje. Przyznam, że początkowo nie bardzo mogłem zrozumieć o co w nim chodzi i strasznie mnie irytował, ale z minuty na minutę wpadałem coraz głębiej w niego i z coraz większym zachwytem, ale i strachem o główną bohaterkę, śledziłem kolejne sceny. Zakończenie filmu było wspaniałe i zaskoczyło mnie bardzo. Gra aktorska, zwłaszcza pary Sally Hawkins i Eddie Marsan to po prostu majstersztyk, oboje są genialni i przekonujący. To zdecydowanie jeden z najlepszych filmów jakie zobaczyłem w tym roku.

I Love You Phillip Morris Francja, USA 2009 reż. Glenn Ficarra, John Requa wys. Jim Carrey, Ewan McGregor

Często słyszę, że Jim Carrey to aktor, który żyje z tego, że robi z siebie idiotę. Zazwyczaj zdanie to mówione jest z obrzydzeniem. Tymczasem dla mnie Jim Carrey jest jednym z najbardziej wszechstronnych ludzi, mogących zagrać wszystko, co nieraz już udowodnił. Po raz kolejny, niedowiarkowie mogą się o tym przekonać w filmie “I Love You Phillip Morris”. Oparta na faktach historia pewnego oszusta i wielkiej, wykraczającej poza rozsądek, miłości, opowiedziana jest z ogromnym wykopem, mnóstwem poczucia humoru, ale i sporym ładunkiem refleksji. Genialna realizacja wizualna i nieoczekiwane zwroty akcji powodują, że nie sposób się na tym filmie nudzić. Rewelacyjna pozycja!

p.s. Ogromną niezręcznością byłoby gdybym nie dodał, że Ewan McGregor, znakomicie uzupełniał Jima Carreya!

The King’ Speach Wielka Brytania 2010 reż. Tom Hooper wys. Colin Firth, Geoffrey Rush, Helena Bonham Carter

No i nadszedł czas na tegorocznego, oskarowego, zwycięzcę. “The King’s Speach” to nakręcony wedle wszelkich prawideł, z dużą pieczołowitością, w pięknych scenografiach, ze wspaniałymi kreacjami aktorskimi, kandydat do Oskara. Nic więcej, ale też nic mniej. Nieskomplikowana, dobrze opowiedziana historia, w której to co mogło by być najciekawsze, znajomość zwykłego człowieka z monarchą, potraktowane zostały z najmniejszym zaangażowaniem. Nie może się nie podobać, nie może też zachwycać.

Lebanon Izrael, Francja, Liban, Niemcy 2009, reż. Samuel Maoz, wys. Yoav Donat, Itay Tiran, Oshri Cohen

Głośny, nagradzany dramat wojenny, rozgrywający się Libanie w roku 1982, w roku wkroczeniu wojsk Izraelskich do tego kraju. Jak dla mnie ogromny zawód. Pomysł z ograniczeniem akcji filmu do wnętrza czołgu, jako sceny, gdzie rozgrywają się główne wydarzenia, skąd bohaterowie spoglądają na zewnątrz, obserwując okrucieństwa wojny, moim zdaniem zupełnie nie wypalił. Jednoczesna próba pokazania realności wojny i uteatralnienie przekazu powoduje że sceny się rozpadają, bohaterowie są nierealni, a co za tym idzie akcja nijak nie trafia do, otumanionego niekoherentnością, odbiorcy.

Lone Star USA 1996 reż. John Sayles wys. Chris Cooper, Elizabeth Pena, Stephen Mendillo, Kris Kristofferson

Uwielbiam powolne, leniwe narracje, takie jak z tego filmu. Historia jednego śledztwa, które wraz z odkryciem zwłok, odkrywa niechlubną tradycję miasteczka i odbrązawia jego największego bohatera, powoli układa się w głowie głównego bohatera i widzów jednocześnie. Bezlitosne słońce Teksasu zalewa żółtym światłem scenę i praży widzów w tym gęstym syropie aż do zaskakującego końca. Świetnie wchodzą mi takie opowieści.

Mr Nobody Kanada, Belgia,Francja, Niemcy 2009 reż. Jaco Van Dormael wys. Jared Leto, Sarah Polley, Diane Kruger

Blisko dwie i pół godziny niezwykłej opowieści o ludzkim życiu i jego nieprzewidywalności, czy też tego, jaki wpływ na nie mamy. Przyznam, że to film, który pozostawił mnie z większą ilością pytań niż odpowiedzi i ogromną dziurą w sercu. Z jednej stronie nie jestem jeszcze w stanie zobaczyć go po raz kolejny, a wydaje się to niezbędne, a z drugiej czuję że ujął mnie w jakiś niezwykły sposób. Film jest okrutnie zakręcony, choć mówi o rzeczach prostych. Ostrożnie z nim, wam też może się spodobać!

Nevet Let Me Go Wielka Brytania, USA 2010 reż. Mark Romanek wys. Carey Mulligan, Andrew Garfield, Keira Knightley

Uczyniłbym ogromną krzywdę wszystkim, którzy będą chcieli zobaczyć ten film, pisząc tutaj o jego fabule. Podobno wręcz powinienem jeszcze namawiać, abyście najpierw sięgnęli po książkę Kazuo Ishiguro, na podstawie której film powstał, ale ja sam również jej nie czytałem. “Never Let Me Go” to przykuwająca do ekranów historia trójki młodych ludzi, wychowujących się razem od dziecka w specyficznej szkole z internatem. Idylla miesza się z osłupieniem, a wszystko to podane jest w delikatnym, nostalgicznym klimacie. Film zmusza do refleksji, wciąga i pozostawia z mnóstwem pytań. To kolejny z filmów, który w tym roku zrobił na mnie ogromne wrażenie i cóż za zbieg okoliczności, kolejny, w którym pojawiła się Sally Hawkins, choć tym razem w znacznie mniej wyeksponowanej roli. Bardzo polecam!

Scott Pilgrim vs. The World USA, Wielka Brytania, Kanada 2010 reż. Edgar Wright wys. Michael Cera, Mary Elizabeth Winstead, Ellen Wong

Heh! Ależ to był leciutki filmik! Scenariusza niemal nie zauważyłem! Za to realizacja filmu na pięć z plusem. Jeszcze nie widziałem tak udanej adaptacji młodzieżowych komiksów i gier komputerowych do filmu! Niesamowity montaż i efekty specjalne. Strasznie przyjemni oglądało się ten filmik sącząc rum sokiem z limonki.

The Ghost Writer Francja, Niemcy, Wielka Brytania 2010 reż. Roman Polański wys. Ewan McGregor, Pierce Brosnan, Olivia Williams

Spod ręki naszego najbardziej znanego, eksportowego reżysera wyszedł w zeszłym roku bardzo udany thriller polityczny. Nie brakuje w nim dokładnie niczego. Mamy więc rozwiązywaną, przez głównego bohatera, tajemnicę, wielkie niebezpieczeństwo czające się w tle, światową politykę, nieco akcji, a wszystko to w świetnej realizacji technicznej, z gwiazdorską obsadą.

The Social Network USA 2010 reż. David Fincher wys. Jesse Eisenberg, Andrew Garfield, Justin Timberlake

To bodaj najgłośniejszy film zeszłego roku i to nie dlatego, że nakręcił go Fincher, ale dlatego, że opowiada o twórcy najsłynniejszego portalu społecznościowego, jakim jest Facebook. W sumie film nie jest zaskakujący w żaden sposób, ale zdecydowanie jest solidną, rzemieślniczą robotą, która naprawdę może się podobać. Historia powstania portalu, przedstawienie jego fenomenu, oraz przede wszystkim fenomenu jego twórcy, na pewno było niełatwe, ale oglądając “The Social Network” ma się wrażenie, że filmowi prócz świetnego reżysera trafili się też świetni aktorzy. Osobiście nie wiem czy nie wolałbym widzieć tego filmu jako zwycięzcy tegorocznego Oskara za najlepszy film (było to w zasięgu jego możliwości), ale na pewno chciałbym widzieć Finchera jako najlepszego reżysera (nie rozumiem dlaczego został nim Tom Hooper).

Winter’s Bone USA 2010 reż. Bebra Granik wys. Jennifer Lawrance, John Hawkes, Garret Dillahunt

“Winter’s Bone” to trzeci film, który w tym roku zrobił na mnie największe wrażenie. Fabuła oparta na motywach książki Daniella Woodrella, opowiada historię niezwykłej dziewczyny, która w obliczu ryzyka utraty domu, staje w obronie swojej rodziny. “Winter’s Bone” to opowieść o odwadze i poświęceniu, o życiu wśród ludzi, których sposób postępowania różni się diametralnie od tego, jaki znamy z naszej codzienności. Film rozgrywa się w surowych plenerach regionu Ozark Mountain, bardzo plastycznie i przekonująco ukazanych przez filmowców. Bardzo polecam ten film.

Yes Man USA, Australia 2008 reż. Peyton Reed wys. Jim Carrey, Zooey Deschanel, Bradley Cooper

Zaraz po “I Love You Phillip Morris” zapragnąłem zobaczyć jeszcze jakiś film z Jimem Careyem, a że miałem zaległy “Yes Man”, to właśnie on wylądował na tapecie. Ten film to klasyczna komedia na poprawienie nastroju, na podniesienie własnej samooceny, na udowodnienie, że zawsze w życiu można coś zmienić. Pogodny, radosny, śmieszny, ciepły. Nic dodać, nic ująć. Podobał mi się!

Uff, to by było na tyle. Czy to wszystkie filmy, które widziałem? Chyba tak, nie licząc powtórek takich jak “Waltz with Bashir” czy “We Were Soldiers” (oba niedługo pewnie znajdą swoje miejsce w moich notkach na Bitewnym Zgiełku). Jeśli ktoś z was dotarł aż tutaj, to muszę serdecznie pogratulować. Jej! Jaka to musiała być nudna lektura. Następnym razem postaram się być bardziej ciekawy, obiecuję. Cześć!

5 komentarzy:

  1. "Agory" w zasadzie nie potraktowałam jako filmu historycznego, jest na to zbyt wyrazista ideologicznie. Znacznie lepiej sprawdza się jako pretekst do dyskusji na różniste tematy związane z religią i nauką.

    A jeśli chodzi o "Social Network" to wg mnie jest to coś więcej niż solidna robota. Przy takim temacie solidna robota dałaby rezultat w postaci nudnej cegły. To jest film z biglem, ze świetnymi dialogami, z pomysłem. Dla mnie zdecydowanie lepszy kandydat na film roku od Królewskiej Pogadanki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, co do filmów "historycznych" to już takie moje skrzywienie. Szukam ich wszędzie gdzie rzucę okiem. A "solidna, rzemieślnicza robota" w moich ustach to duży komplement.

    OdpowiedzUsuń
  3. widzę, że widziałeś jednak 'Never let me go' i 'Winter's bone'. ;) rzeczywiście, oba świetne filmy.

    Yosar

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, sukcesywnie odhaczam kolejne pozycje z listy. Oba filmy, które wspomniałeś bardzo mi się spodobały.

    Przypomniałem sobie natomiast co jeszcze widziałem i nie napisałem tutaj. Film "Four Lions" był reklamowany jako czarna komedia traktująca o terroryźmie. Nie dajcie się nabrać. Nie bez przyczyny zapomniałem o nim, chciałem go po prostu wyrzucić z pamięci. Straszna chała!

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż mi wstyd, że tak mało filmów oglądam i z całej tej listy widziałam tylko Czarnego Łabędzia ...

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger