Kiedy w piątkowy poranek, 11 marca 2011 włączyłem radio, spodziewałem się kolejnej odsłony dyskusji na temat pogarszającej się sytuacji w Libii. Od tygodnia trwała rządowa ofensywa, która spychała powstańców ku miastu Bengazi. Okazało się jednak, że na świecie zdarzyła się kolejna tragedia. Podwodne trzęsienie ziemi w pobliżu wyspy Honsiu, uderzyło z niesamowitą siłą 9 stopni w skali Richtera. Dziś już wiemy, że było najsilniejszym w historii wysp japońskich i czwartym najsilniejszym na świecie (przynajmniej w ciągu ostatnich 140 lat, od kiedy takie pomiary są wykonywane).
Następstwem trzęsienia była potężna, przeszło dwudziestometrowa fala Tsunami, która uderzyła we wschodnie wybrzeża Japonii. Efektem podwójnego kataklizmu zaś ogromne zniszczenia i liczne pożary, a także głośna awaria w elektrowni atomowej Fukushima I. Wedle opublikowanych 22 marca informacji, zaginęło lub zginęło przeszło 21 000 ludzi, a liczba ta nie została jeszcze ostatecznie potwierdzona.
Współczesna technologia i sposób uprawiania dziennikarstwa spowodowały, że przerażające obrazy wprost z Japonii oglądaliśmy wszyscy w ciszy i osłupieniu, patrząc na to co z naszym uporządkowanym światem może uczynić natura. Gotowość niesienia pomocy ratunkowej i humanitarnej zgłosiło natychmiast wiele krajów świata, zrzeszonych w Organizacji Narodów Zjednoczonych. W mediach ekonomicznych zaczęły pojawiać się tematy wpływu tragedii na rynki światowe i na perspektywy gospodarcze Japonii w najbliższych latach.
Tymczasem my, widzowie, pozostaliśmy przed odbiornikami telewizyjnymi, przed internetowymi portalami, które zalewały tony zdjęć i relacji. Patrzyliśmy na ból ludzi, którzy w krótkim czasie stracili swoje życie, bliskich, swój majątek. Podobnie jak dziesiątki innych, patrzyłem na to, jak inaczej, w ciszy i skupieniu swoją żałobę i cierpienie przeżywają mieszkańcy wysp japońskich. Przyzwyczajony w takich sytuacjach do lamentujących kobiet i pełnych dzikich emocji mężczyzn, jeszcze mocniej przeżywałem tą straszliwą ciszę Nipponu.
Naturalnym odruchem w takich momentach staje się chęć niesienia pomocy, czy choćby wykonania jakiegoś gestu solidarności z nieznajomymi, którzy w obliczu wielkiego cierpienia stają się nam w przedziwny sposób bliscy. Często nie znajdujemy ujścia dla tych emocji i z czasem tracą one na sile i w końcu całkowicie znikają. Tymczasem wcale nie musi tak być! Rozglądając się wkoło, możemy znaleźć ludzi, którzy myślą podobnie, i którzy działają. Ja w taki sposób trafiłem na “Milion żurawi”.
Za “Milionem żurawi” stoją ludzie, którzy nie dość, że działają, to jeszcze wiedzą jak przyciągnąć do siebie zainteresowanie. W szeroko reklamowanej akcji składania papierowych żurawi (portale społecznościowe, telewizja), chodzi o zadośćuczynienie japońskiej tradycji Sanbazuru. Tak piszą o niej organizatorzy akcji:
Żuraw to w Japonii symbol pokoju, szczęścia, powrotu do zdrowia, a także spełniania życzeń. Origami żurawia Japończycy wręczają sobie np. jako "amulet" szczęścia, przy wizycie w szpitalu itp.
Szczególną formą takiego origami jest Senbazuru - dosłownie "tysiąc żurawi".
Legenda głosi, że jeśli komuś uda się złożyć tysiąc żurawi, zostanie spełnione jego życzenie. Senbazuru - długie i kolorowe łańcuchy połączonych ze sobą żurawi - wręczają sobie więc Japończycy na ślubach, z okazji narodzin dziecka, ciężko chorym, itp. - czyli w sytuacjach, w których pragniemy, by bogowie mieli nad obdarowywanym pieczę. Senbazuru symbolizuje też skumulowaną w jednej chwili i jednej rzeczy intencję 1000 osób.
Jednak na żurawiach się nie kończy i oprócz tego symbolicznego gestu, “Milion żurawi” stoją za przygotowaniami koncertów charytatywnych i wydarzeń kulturalnych, podczas których zbierane będą pieniądze na pomoc dla ofiar trzęsienia ziemi. Więcej na temat planów znajdziecie na facebookowej stronie akcji.
Nieczęsto daję się włączyć w podobne przedsięwzięcia, ale w jakiś magiczny sposób “Milion żurawi” trafia do mnie. Może to sposób prowadzenia całości, bezpośredni i nie nachalny? Może to ulotny urok składanek origami? Gdzieś w środku po prostu czuję, że właśnie ta akcja, ma szansę zabić we mnie tę ogromną ciszę, jaka pozostała po wydarzeniach 11 marca. Mam nadzieję, że wniesie też, choć troszkę gwaru w ciszę tam, po drugiej stronie świata.
Zachęcam was wszystkich do składania papierowych żurawi, a jeszcze bardziej do wzięcia udziału w przygotowywanych przez “Milion żurawi” wydarzeniach!
Czyli teraz bawimy się origami? Fajne :)
OdpowiedzUsuńTo poważna działalność wolontariacka a nie zabawa :D. Zawsze lubiłem origami i tak jak zawsze lubiłem tak nigdy nie umiałem dobrze tego diabelstwa składać :D.
OdpowiedzUsuń