środa, 3 sierpnia 2011

W tańcu, w biegu wypoczywać

Pamiętam jedno lato i pobyt nad jeziorem otmuchowskim. Ciepłe było ogromnie, namiot nagrzewał się do szaleństwa. Godziny spędzałem na rowerku wodnym, bujając się na falach, a wokół królowały myszy, szaleńczo biegające nawet pomiędzy nogami wczasowiczów. Mam nawet takie jedno zdjęcie, jak opalony siedzę na leżaczku i żuję jakąś kanapeczkę, ciesząc się zachodem słońca.

Dobrze wspominam tamten wypoczynek, nie tylko lenistwo i relaks, ale po trochu też samą, przejmującą świadomość tego pięknego czasu i miejsca. Nie pamiętam, czy wcześniej kiedykolwiek czułem to tak mocno. Wszystko psuło tylko towarzystwo, które pewnego dnia pojawiło się w domkach, niedaleko naszego obozowiska.

”Towarzystwo” miało średnią wieku około 17 lat zapewne, było głównie męskie, a nad całością nie panowali opiekunowie. “Towarzystwo” wieczorami wrzeszczało, klęło, a przede wszystkim zaś piło, na potęgę i na wyścigi. Jako, że piło, później zwracało wszystko, gdzie popadnie i jak popadnie, snuło się skacowane, chwaląc się swoimi “heroicznymi dokonaniami” poprzedniego wieczoru, aby wieczorem zacząć wszystko od nowa. Wkrótce okazało się, że “towarzystwo” było nadzieją polskiego futbolu, młodzieżową reprezentacją “czegoś tam”. Nikogo z nas to nie zdziwiło.

Pewnie wszyscy z was potrafią opowiedzieć podobne historie i choć to przykre, mało kogo z nas one jeszcze dziwią, a jeśli nawet bulwersują, to i tak niewiele z tego bulwersowania się wynika. Ot taki urok, i ludzi nie zmienisz.

Patrząc na samych siebie, raczej nie oceniamy się tak surowo. Jesteśmy normalnymi, przeciętnymi ludźmi, może nie super szarmanckimi, ale uważamy na własny język w miejscach publicznych, ustępujemy miejsca w tramwaju i podnosimy upuszczoną przez kobietę parasolkę. W pracy zachowujemy się elegancko i profesjonalnie, walcząc z rosnącym stresem i nagromadzeniem złości, wynikającej z bezsilności. Przy klientach to już w ogóle próbujemy udawać, że podręczniki savoir vivreu jadamy na śniadanie. Jednak w towarzystwie bliskich…

No cóż. Uwielbiam spotykać się z moimi najbliższymi kolegami, kiedy zamknięci w jakimś mieszkaniu, oddając się naszemu ulubionemu hobby, albo po prostu luzując się, klniemy na czym świat stoi. Zaprawiamy nasze nastroje alkoholem i ogólnie doprowadzamy się do stanu, kiedy wszystkie troski znikają, czasami tylko do poranka dnia następnego. W każdym z nas, okazuje się wtedy, istnieje ta prymitywna potrzeba wrzeszczenia, walenia pięścią, skakania sobie do oczu i ogólnego zachowywania się wbrew wszelkim regułom. Ba! Później wspomina się takie wieczory z rozrzewnieniem.

Gdzie więc różnica między mną samym, a moim sąsiadem, który psuje mi potrzebę wyciszenia się i relaksu? Można by powiedzieć prosto, że w zamknięciu się ze swoimi “ekscesami” we własnych czterech ścianach i nie włażenie z nimi komuś na głowę. Nie wiem czy to prawda, przecież tak rozbawionym towarzystwem czasami szliśmy coś zjeść a i ściany w naszym budownictwie nie należą raczej do najgrubszych. Może więc wyjazd gdzieś w głuszę, z daleka od ludzi byłby lepszy?

W głuszę udało mi się wyjechać ostatnio. Mimo corocznych zaproszeń, wysyłanych przez mojego znajomego, przez trzy kolejne lata, nie udało mi się wziąć udziału w pewnej terenowej imprezie fantastycznej. Głupio mi było, bo z jednej strony zaproszenia były kierowane bezpośrednio do mnie, a z drugiej to właściwie chciałem pojechać i zobaczyć się z ludźmi, których poznałem kilka lat wcześniej. W tym roku więc, zebrałem się w sobie, przekonałem do wyjazdu jeszcze jednego kolegę i ruszyłem.

Przepiękny las, a pośrodku niego harcerska stanica, zauroczyły mnie. Genialna okolica, żeby przez kilka dni, pod namiotem, odpocząć od zgiełku i napięcia codzienności. Szybciutko rozbiliśmy namiot i przebiegliśmy się po sporym terenie, aby spotkać znajomych. Dzień pierwszy, a po nim drugi i trzeci upłynęły szybko i niezwykle relaksująco, tylko było coś, co nie do końca pasowało do mojej wizji idealnego spędzenia tego czasu.

Spora, na pewno zaś najbardziej widoczna część ludzi biorących udział w imprezie, przyjechała tam nie po to, żeby się spotkać i pogadać, nie po to żeby pograć i posiedzieć na prelekcjach. Przyjechała po to, aby upić się do nieprzytomności i to nie raz, ale dzień za dniem. A jak się już upiją to po to aby się wydzierać, często niezbyt kulturalnie, żeby zresetować się maksymalnie, przed powrotem w swoje własne towarzystwo.

Tylko, że ja nie wiem jak wygląda ich codzienność. Przez pryzmat tego co widzę, na takim wyjeździe, przy letnim odpoczynku, mam podstawy sądzić, że może właśnie w taki sposób spędzają całe swoje życie? A jeśli tak, to ja niekoniecznie mam ochotę z nimi przebywać. Straszne prawda? Wiedząc jak sam reaguję na możliwość zresetowania się, oceniam ludzi, których kompletnie nie znam!

A może tu właśnie leży problem? Bo z jednej strony, tam na tym wyjeździe spotyka się bardzo dużo znajomych i to takich z jednego miasteczka, z jednej szkolnej ławy. Oni czują się w swoim towarzystwie bardzo luźno. Ale jednak, zapraszani są ludzie z zewnątrz, tacy jak ja, a wtedy, to już nie jest towarzystwo, w którym na takie zachowanie można by przymknąć oko. Gdybym został zaproszony na pijacką imprezkę, było by inaczej, ale pojechałem na konwencję fantastyki.

Ogromnie lubię kilka osób, które tam poznałem, uważam ich za cennych znajomych. Jednak nie wiem, czy starczy mi siły, w przyszłym roku odpowiedzieć na kolejne zaproszenie, jeśli wiem, że będę nieco zmęczony i nieco zdegustowany tą najgłośniejszą częścią imprezy? Na szczęście las był piękny, a pogoda dopisała. Na długim, samotnym spacerze, poczułem, że naprawdę nie żałuję tego wyjazdu.

2 komentarze:

  1. Coś mało tych zdjęć :) I rozumiem Twój ból - ja też nie cierpię przeklinającego buractwa w terenach zielonych. Przecież mogą się zresetować w knajpie za rogiem! Koniecznie muszą to robić na łonie natury?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś tak z rozmysłem nie wziąłem ze sobą aparatu, więc te kilka zdjęć, które zrobiłem to moje "notatki" wykonane telefonem komórkowym. Trochę, żałowałem, ale prawdę mówiąc i tak nie miałbym co z tymi zdjęciami zrobić później i zalegały by mi na dysku tylko :).

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger