Wpis ten miał właściwie być recenzją książki, którą przeczytałem niedawno, jednak jak to się nieraz zdarza, moje myśli, zachęcone kolejnymi lekturami i wydarzeniami dnia codziennego, poszły znacznie dalej i nijak nie szło zamknąć ich w jednym, zgrabnym tekście. Na pewno nie pozostając przy pierwotnym założeniu charakteru moich wywodów.
Niedawno skończyłem czytać niezwykle zajmującą książkę Paula Carella, pod tytułem “Alianci lądują! Normandia 1944”. Książkę wydaną w latach 60-tych, wznowiono w roku 1994 w Monachium, przy okazji 50 rocznicy operacji D-Day, i tę właśnie wersję miałem okazję czytać w polskim wydaniu z 2008 roku, które zawdzięczamy Bellonie.
Niezwykle ważne dla lektury tej książki, jest uświadomienie sobie dokładnie kim był, zmarły w 1997 roku, autor, w samej książce znajdziemy bowiem jedynie skromną informację, iż był Niemcem. Tymczasem Paul Carell nazywał się naprawdę Paul Karl Schmidt i od 1931 roku był członkiem partii nazistowskiej, zaś od 1938 członkiem SS, gdzie dosłużył się rangi podpułkownika, jako rzecznik prasowy samego Joachima von Ribbentropa, ministra spraw zagranicznych Rzeszy. Zamieszany był również w zbrodnię morderstwa węgierskich żydów, jednakże powojenne sądy nigdy go nie skazały.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę nikogo nastawiać w negatywny sposób do autora i książki, ale mam wrażenie, że taka wiedza dodaje lekturze czegoś dodatkowego, prawdziwego. Nie bez przyczyny Paul Carell uchodził za specjalistę od historii II Wojny Światowej pisanej z punktu widzenia Niemców, to jednak w równym stopniu oburzało jego przeciwników, wytykających mu nazistowską propagandę, szerzoną nawet po zakończeniu wojny.
“Alianci lądują!” to napisany żywym i ciekawym językiem historia 80 dni ‘44 roku, podczas których Niemcy walczyli z przeprowadzoną na ogromną skalę inwazją Aliantów. Paul Carell niezwykle sprawnie miesza suche historyczne fakty, z opisami pełnymi wojskowego żargonu i terminologii, oraz literackimi opowieściami o bitwach, przyczynach, ludziach i ich tragediach. Z perspektywy człowieka od dziecka uczonego historii z punktu widzenia zwycięzców, książka staje się ogromnym wyzwaniem, kiedy wciągnięci przez sprawność literacką autora, nagle zdajemy sobie sprawę, że czytamy o bohaterstwie, wątpliwościach, poświęceniu ludzi, którzy od zawsze byli przedstawiani tylko jako bezimienni wrogowie.
Paul Carell wylicza różnice w sposobie prowadzenia wojny pomiędzy stronami, opisuje ogrom przygotowań po obu stronach, w końcu nazywa powody porażki niemieckiej obrony, podkreślając na każdym kroku niezwykłe poświęcenie żołnierzy frontowych, ich oddanie i bohaterstwo. Prowadzi nas przez wszystkie etapy inwazji od plaż przez Bayeux, Tilly, Cherburg, Caen i Saint Lo, aż po przełamanie pod Avranches, zagładę pod Falais i rajd Pattona na Paryż. Całość czyta się z zapamiętaniem, jednym tchem, choć jednocześnie ilość informacji zawartych w pozycji jest ogromna.
Miałem zamiar opowiedzieć tutaj o podstawowych tezach głoszonych przez Carella, jego wizji inwazji i powodów przegranej Niemiec, a także rzeczy, które u autora drażniły mnie i powodowały, że książka momentami traciła dla mnie opinię w pełni rzetelnej. Jednak tak długo odkładałem napisanie o tej pozycji, że w międzyczasie zdążyły zdarzyć się rzeczy, które spowodowały, że swój plan zmieniłem.
O wojnie opisywanej w sposób prezentowany przez Carella, jako fan wargamingu, mówię i czytam często. Wszak z punktu stratega, taktyka, miłośnika historii wojskowości, właśnie takie fakty najbardziej się liczą. Pułki i armie, uzbrojenie i doktryny wojskowe, natarcia i okrążenia, zwycięzcy i przegrani, osiąganie celów i wycofywanie się na strategiczne pozycje… Z tego punktu widzenia wojna rzadko kiedy ma ludzką twarz, a jeśli już nawet ją zdobywa, to jest to twarz żołnierza. Wiernego, honorowego, oddanego, bądź tchórzliwego i źle wyszkolonego, ale nie ma twarzy cywila. Stając się pełnioną przez siebie funkcją, przestaje być człowiekiem.
Tak się złożyło, że krótko po opisanej wyżej książce, sięgnąłem na moją półkę po “Wojnę futbolową” Ryszarda Kapuścińskiego z cyklu Biblioteki Gazety Wyborczej. Zbiór tekstów o Afryce i Ameryce Południowej wydaje się w pierwszym momencie nieco chaotyczny i mało spójny, ale zagłębiając się w kolejne rozdziały coraz mocniej zarysowuje się nam obraz świata pogrążonego w chaosie, konflikcie, wojnach, w których jednostka ludzka staje się wyobcowana i zagubiona, aby przeżyć musi dokonać wyborów przekraczających wyobrażalne granice. Dobrze jeżeli w ogóle jakikolwiek wybór ma.
Kapuściński pojawia się wszędzie tam gdzie dzieje się źle. Kongo, Nigeria, Honduras, Boliwia. Jedzie aby obserwować, opowiadać, ale przede wszystkim zrozumieć. Nie znajduje zrozumienia po powrocie do kraju, bo nikt nie jest do końca pojąć o czym mówi, czuje się sam, wyobcowany, tak jak czuć się muszą ludzie wrzuceni w sam środek najbardziej nawet bezsensownej i straceńczej awantury.
Kiedy pisze o tytułowej wojnie, 100 godzinnym sporze między Hondurasem i Salwadorem, sporem, który pochłonął sześć tysięcy ofiar, a kilkanaście tysięcy ludzi pozostawił rannymi, wyruszamy wraz z nim i z jego kolegami reporterami na front. Kapuściński, mistrz słowa pisanego potrafi spowodować abyśmy czuli to samo co on. Strach przed śmiercią, choć w zasięgu wzroku nie ma wrogów, uczucie bezsilności i marności ludzkiego życia, kiedy wraz z nim i dziesiątkami osób “oglądamy” powolne konanie żołnierza. W końcu zwierzęcą potrzebę ratowania życia kiedy wokół padają strzały. Chęć ucieczki i schowania się w bezpieczne miejsce.
W “Wojnie futbolowej” poznajemy co z ludźmi walczącymi o słuszne sprawy robi wojna, jak niszczy wielkie idee i charaktery twarda rzeczywistość, oddająca władzę w ręce tych, którzy siłą i przemocą stanowią o swojej pozycji.
Kiedy tak porównywałem obie książki, zdałem sobie sprawę, że i w tej chwili jestem przecież biernym świadkiem wydarzeń, które są historyczne. Zamieszki w Tunezji, wybory w Sudanie kończące przeszło dwudziestoletni konflikt, powolny upadek egipskiego snu prezydenta Mubaraka, który póki co daje się fotografować w towarzystwie swojego wojska, ale kto wie, czy przez nie, nie będzie musiał jutro uciekać z kraju, oddać im władzę?
Jakie spojrzenie na wojnę jest mi bliższe? Kim byłbym w momencie kiedy wichry historycznych zmian ogarnęły by i mój dom? Czy potrafiłbym z dystansem obserwować i opisywać genialne posunięcia generałów i bohaterstwo żołnierzy, gdybym na własne oczy zobaczył jak wygląda wojna i jaki jest jej koszt w człowieczeństwie jej uczestników?
Znam ludzi, którzy patrząc na ruch rekonstruktorski (nie znają nas, wargamerów, bo mniej rzucamy się w oczy) mówią, że ten nie powinien zajmować się sprawami nam bliskimi, takimi jak wojna w Afganistanie, Iraku a nawet II Wojna Światowa, ale nie mają już nic przeciwko ludziom przebierającym się w stroje napoleończyków, amerykańskich secesjonistów, czy przywdziewającym rycerskie zbroje. Wygląda na to, że wojna widziana ze zbyt bliska, porusza w nas różne struny, czasami takie, które mogły by pozostać na zawsze uśpione, ale czy wtedy lepiej rozumielibyśmy kim jesteśmy? Kim jest człowiek?
- Paul Carell – Alianci lądują! Normandia 1944 – Bellona 2008
- Ryszard Kapuściński – Wojna futbolowa – Agora SA 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz