Zasiedziałem się w moich szkolnych pracach tak bardzo, że przez ostatnie tygodnie jakoś mało widziałem świata poza swoim własnym nosem. A działo się bo dochodziły mnie te i owe wieści, to z lewa to z prawa. Te bardziej polityczne starałem się ignorować, prócz tych, których ignorować się żadną miarą nie dało, ale pisać o nich nie zamierzam, nie bójcie się. Za to wakacje nadeszły (nie żeby to wiele zmieniało w mojej codzienności) i jakoś ochota na kulturę wzrosła. Za chwil kilka festiwale i przyjemnostki, a także koncertów całe mnóstwo i innych plenerowych radości.
Warszawa jak co roku pewnie bogata będzie w rzeczy do zrobienia, ale i tak wielu z mieszkańców wyjedzie, powodując, że stanie się znów bardziej zjadliwa, taka jaką najbardziej lubię. Letnie kina w parkach, muzyka na starówce, i piwo pite pod parasolami na Frascati. W tym roku będę patrzył na nią innym wzrokiem? Kto wie?
Tymczasem wkoło dzieje się. Wrocław wygrał plebiscyt na miasto, Europejską Stolicę Kultury 2016, zaskoczył tym niemal wszystkich, łącznie chyba z włodarzami, bo jak donoszą zaprzyjaźnione duszki, feta z okazji tego niewątpliwego święta była mizerna i na kolanie organizowana. Zaskoczył też niektórych publicystów, w tym kolegę Rurka od “ujebanego stołu”, który postanowił wylać swoje żale i pretensje, bo jako Katowiczanin, uważał, że to miasto bardziej się postarało.
Padły jeszcze pewne podejrzenia o załatwiającą sprawę kasę, wyłożoną przez ministra Zdrojewskiego, a cały chór krytyków nie mógł się powstrzymać, żeby nie użyć nieśmiertelnego oskarżenia o germańskość miasta “Breslau”. Jak to cudnie w naszym kraju. Ministerstwo tłumaczyło się jak mogło, główni organizatorzy z poszczególnych miast gratulowali, a liczni wolontariusze opowiadali w mediach jak to krzywdzące dla nich, którzy tak się napracowali.
W tej całej aferze jakby nikt nie chciał zauważyć, że tego wysiłku jaki włożono w przygotowania nie trzeba zmarnować tylko dlatego, że dotacja unijna (w zakresie kultury niebagatelna bo to 1,5 mln euro) przechodzi oto koło nosa. W wielu miastach udało się zgromadzić niesamowitą siłę w postaci energicznych pomysłowych ludzi i to co było w szerokich planach konkursowych trzeba realizować ze wszystkich sił, na ile tylko będą możliwości. Mam nadzieję, szczerą, że urzędy miast nie pozwolą tym wszystkim ludziom zniknąć i dadzą im możliwość działania na rzecz rozwoju kulturalnego ich ośrodków miejskich. Nie marnuje się takiej energii!
Tymczasem za pasem czas naszej prezydencji unijnej. Tomek Bagiński już przygotował odpowiedni filmik reklamowy, w którym męski niezwykle i zdecydowany osobnik, uosabiający nasz kraj, obraca… ups… chciałem powiedzieć tańczy z piękną kobietą, mającą być Unią Europejską. Zaś wokół wali się i rozpada świat, jak nie przymierzając, dopiero co oddane do użytku murki na Placu Grzybowskim w Warszawie. A oni tańczą i tańczą, aż w końcu powstaje nowy, piękny porządek, koniec.
W sumie sam nie wiem, nie przepadam za tymi wszystkimi tanecznymi klimatami, tak ostatnio modnymi w naszym kraju (wszyscy są już specjalistami od tańca, nawet Anna Mucha), ale mimo wszystko taka forma promocji wydaje się być ciekawa, nawet dla mnie. Kwota 600 tysięcy złotych za ten film zdecydowanie mnie, jako laika, zaskakuje, ale pewnie nie jest to wcale tak dużo, za trzy minuty pokazu niezwykłych umiejętności animatorskich studia Platige Image. To, że niektóre filmy pełnometrażowe mają problemy z zebraniem w naszym kraju podobnego budżetu, zostawmy na inny raz.
Tymczasem już 1 lipca pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie odbędzie się wielki, ale i budzący kontrowersje koncert “Tu Warszawa”, inaugurujący naszą prezydencję. Problem z doborem artystów i zbyt małym zadęciem zgłaszają głównie politycy (szczególnie zaktywizowany przed zbliżającymi się wyborami Ludwik Dorn, który znów ma coś do flagi i psiej kupy), ale też wśród ludzi bliżej znających się na temacie słychać głosy zawodu, że na taką okoliczność za dużo jest Ameryki, za mało Polski i Europy.
Na szczęście dwaj główni inżynierowi Krzysztof Materna i Kuba Wojewódzki, pozwalają mi spać spokojnie w oczekiwaniu na to wydarzenie. Ciekawie opowiadali o planach i niespodziankach jakie przygotowano w audycji w stacji TOK FM, bardzo polecam posłuchanie zapisu tejże. Wystąpić mają, między innymi: Chris Botti, Kenny G., Angie Stone, Dolores O'Riordan z Cranberries, Tomasz Stańko, Michael Bolton, Tricky, Symfonia Varsovia, Perfect... a do tego pokaz sztucznych ogni w rytm muzyki Preisnera, który zawstydzić ma wszystkie inne tego typu pokazy. Brzmi całkiem nieźle co?
A tymczasem z Brukseli już dochodzą niezwykle pozytywne recenzje wystawy “The Power of Fantasy”, która jest kolejnym mocnym punktem naszej promocji w Europie. No jak tu się nie cieszyć? Może jedynie z tego, że u nas ciężko nam zobaczyć tak bogatą, zbiorową pracę naszych artystów, ale kto wie? Skoro już stajemy się tacy światowi to może i do nas przyjedzie? Fajnie tak patrzeć na to, że stajemy się rozpoznawalni, a przynajmniej staramy się o to i walczymy o nasze małe pole position. Może za jakiś czas mniej będziemy się martwić o poziom kultury w naszym kraju?
Na pewno pomóc tej rozpoznawalności może również reklamówka jubileuszowego, 60 Międzynarodowego Festiwalu Filmów Fabularnych w Melbourne, która od wczoraj infekuje kolejnych internetowych szperaczy i pleni się jak zaraza.
To co, że na festiwalu nie ma żadnego polskiego filmu (no dobrze, jest jedna koprodukcja niemiecko-polska) skoro filmik ten ma szanse przebić popularnością w sieci wszystkie ostatnio popularne virale? Bracia Jacek i Tomasz Koman, oraz znakomity Geofrey Rush “wymiatają”. Inna sprawa, że Jacek Koman, mój krajan, który wyemigrował w 1981 roku do Australii, całkiem fajnie sobie na zachodzie radzi i grywa sporo tu i ówdzie. Co prawda dotychczas jego najbardziej znaną rolą jest narkoleptyczny Hiszpan z “Moulin Rouge”, ale z pewnością jeszcze nas kiedyś zaskoczy.
Pośród tych wszystkich pozytywnych wiadomości cieniem kładzie się informacja, jaką przeczytałem na Facebookowym koncie Zbigniewa Hołdysa przed kilkoma godzinami. Umarł dziś Maciej Zembaty, dołączając do innych wybitnych Polaków: Stafana Kuryłowicza i Jana Kułakowskiego, którzy odeszli w ostatnich dniach. Przykro żegnać się z ludźmi, którzy przerastają tę nieszczęsną, szarą przeciętność.
Na blogu Macieja Zembatego można przeczytać jego ostatni wpis, z przed niespełna dwóch tygodni, który brzmi tak:
Po długim śnie zimowym, Artysta, poczuwszy wolę bożą ( w kuluarach nazywaną weną) zawiadamia, ze w krótkim czasie, ku chwale Ojczyzny - z martwych powstanie…
Tak więc 1 lipca będziesz miał darmową, wielką bibę :) Zazdroszczę! :D
OdpowiedzUsuńNo i w końcu wylazł z gawry... Dzięki za tekst. Przy Tobie się zawsze można ukulturalnić.
OdpowiedzUsuń