Czasami odnajduję się zamyślonego nad działaniem własnej świadomości. Tak jak dzisiaj, kiedy męczyłem się okrutnie nad formułą “Kamiennego Świata – opowiadań w dwudziestu obrazach” Tadeusza Borowskiego. Autor podjął próbę (nieudaną jego zdaniem) wykorzystania tzw. krótkich opowiadań w swojej twórczości. Dwadzieścia króciutkich tekstów nie powiązanych ze sobą, ani często nie związanych bezpośrednio z życiem autora, miało stać się polemiką z twórczością współczesnych mu pisarzy i stać się wyrazem jego postawy wobec życia.
Z trudnością brnąłem przez ostatnie strony książki (“Proszę państwa do gazu”) zwolniwszy mocno w momencie kiedy doszedłem do “Kamiennego Świata…”. Z trudem w mojej głowie powstawały obrazy rysowane piórem autora. Z jeszcze większym wysiłkiem składałem do siebie całość po zbyt krótkich, dwóch stronach, kiedy tekst się urywał i przeskakiwał do kolejnego obrazu. Brak w takiej formule miejsca na oddech, brak przestrzeni do rozwinięcia, jest tylko prosty obraz i kilka krótkich myśli rzuconych na pożarcie czytelnikom. Czułem jakbym musiał zębami przegryzać się przez ten świat z kamienia.
Od kiedy pamiętam, miewam problemy z szybkim złapaniem rytmu książki czy filmu. Czasami wszystko idzie jak po maśle i już w momencie startu jestem odpowiednio dostrojony, innym razem dopiero po kilkunastu stronach zaczynam doganiać konwencję i intrygę. Ależ nienawidzę tych momentów, kiedy wydaje się, że w proces, który powinien być przyjemnością, muszę włożyć ogromny wysiłek. Można by oczywiście stwierdzić, że to niedoskonałość dzieła, ale bądźmy szczerzy, zdarza mi się tak w przypadku nawet najbardziej uznanych książek czy filmów. Czyli niedoskonałość leżeć musi po mojej stronie. Jakaż to uwłaczająca konkluzja!
Obserwując uważniej moje ulubione lektury depresja ma szanse się tylko pogłębić. Radość z jaką wracam do każdej kolejnej książki ze Świata Dysku Terry’ego Pratchett’a, każdego albumu komiksu Stana Sakaiego o uchatym hatamoto, awanturniczego cyklu Arturo Pereza-Reverte o kapitanie Alatriste, czy pasja z jaką zagłębiam się w seriale typu Rzym czy Deadwood wyraźnie kreślą tendencje, potwierdzającą tezę pewnego rezolutnego inżyniera, który już przeszło 40 lat temu powiedział, że najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy.
Tylko jak taka konkluzja miała by mnie pocieszyć? Siedzę nad tymi krótkimi opowiadaniami i złoszczę się. Są świetne i celne, ale poświęcanie im tak długiego czasu nie pasuje do mojego zapchanego terminarza, zabieganego człowieka.
Opowiadania zawsze były moimi ulubionymi formami literackimi. Dawno temu porównując opowiadania i powieści genialnego, amerykańskiego paranoika, Philipa K. Dicka, dowiedziałem się, że opowiadanie to rzecz o wydarzeniu, powieść zaś to opowieść o człowieku. Próbując wpasować w taką systematykę, krótkie opowiadania Borowskiego, trzeba by chyba powiedzieć, że są zapisami jednej myśli ludzkiej. Tylko jak dogonić mnie myśl takiego człowieka?
Cóż, niewiele pozostaje dróg, którymi można podążyć. Można “odpuścić sobie” i zanurzyć się tylko i wyłącznie w świat przystępnych i kolorowych wytworów kultury popularnej, albo czasem zdobyć się na odrobinę wysiłku i zmusić swoje szare komórki, aby popracowały nieco i popróbowały ścigać myśli ludzi daleko od nas mądrzejszych. Nie wiem czy od tego sam stanę się rozumniejszy albo lepszy dla ludzi i świata, ale na pewno będę bardziej zadowolony z siebie, bo kiedy zamknę ostatnią stronę książki, takiej jak ta, którą właśnie przeczytałem, poczuję, że przeżyłem znów coś ważnego i wbrew pozorom bardziej prawdziwego niż większość mojego tzw. codziennego życia.
Szczęśliwy tą myślą, wróciłem do domu, odłożyłem na półkę skończonego Borowskiego, a ze sterty obok łóżka wyciągnąłem “Diamentowy Wiek” Neala Stephensona. 550 stronnicowa cegiełka zapowiada się niezwykle przyjemnie i bezkolizyjnie. Ci co nie lubią czytać, nie wiedzą co tracą!
Trafne okreslenie co do mistrza Philipa, jak on sam lubił mówić, opowiadania są o morderstwie a książki o mordercy, co szczególnie dobrze widać na przykładzie jego twórczości właśnie. Inna rzecz, że wiele powieści mimo swoich objętości są tylko rozwleczonym opowiadaniem o morderstwie (co nie zawsze jest wadą oczywiście) a też i kupa opowiadań walczy o tytuł opowieści o mordercy (po tych zawsze zostaje mi trochę niedosyt, czy też w sumie czasami stwierdzam "oho ambitne opowiadanie" co znaczy mniej więcej tyle "za głupiś na to ungrimie").
OdpowiedzUsuńZawsze wtedy przypomina mi się określenie pewnego filmu przez mojego znajomego, kiedy zapytany o to czy filmidło dobre odpowiedział bez wahania:
- dobre, nie spodoba Ci się.
(wciąż mam w planach oglądnąć ten film!:P)
Sam uwielbiam zatem pozostawać przy piosenkach które już znam, i dobrze mi z tym (może głupieje na stare lata?) z drugiej zaś strony zauważam, że w ostatnich 2-3 latach przeczytałem więcej książek historycznych niż beletrystyki.
Stephensona nie czytałem, może się skuszę, mam ochotę na cegiełki które szybko się nie kończą (nawet miałem samobójcze myśli o czytaniu Jordana:P)
Kończąc, miałem tu o czymś napisać ale zapomniałem więc wyszedł pseudokomentarz;]