Jeśli idzie o obecność w sieci fotografii, to mam takie jedno ulubione miejsce, do którego zawsze powracam. W obliczu wycofania się prasy drukowanej z popierania fotografii jako jednego z języków reportażu, naturalnym kierunkiem jej migrowania stał się Internet. Ten niestety zalewa fala sensacyjnych fotek z celebrytami w roli głównej i trzeba umieć poruszać się, aby trafić w odpowiednie dla miłośników fotoreportażu miejsce. Jednym z nich, jest dla mnie od dawna Burn Magazine, ale o jego zaletach nie będę tu pisał, możecie łatwo sprawdzić je sami.
Nadrabiałem ostatnio zaległości na tej stronie i zatrzymałem się na materiale Anastasii Taylor-Lind pod tytułem “The National Womb: Baby Boom in Nagorno Karabakh”. To bardzo dobry dokument o państwowym programie finansowej zachęty do rodzenia dzieci, w borykającym się z niżem demograficznym Górskim Karabachu. Krótkie wprowadzenie nakreśla obraz wyniszczonego wojną kraju, w którym pomoc pieniężna od państwa jest łakomym kąskiem dla młodych par.
Dalej są już tylko zdjęcia. Eleganckie, sugestywne, budujące bogaty obraz zjawiska, które doprowadziło w ciągu trzech lat do przeszło 25% wzrostu wskaźnika urodzeń. Chętnie zobaczyłbym taką wystawę na żywo, a wszystkich chciałbym zachęcić do obejrzenia jej na stronie z powyższego linku. Nie o samym eseju jednak chciałem pisać a o jednym z jego zdjęć.
Kwadratowy, kolorowy kadr, przedstawia wnętrze, mocno doświadczonej w czasie wojny, katedry Ghazanchetsots w miasteczku Shusha. Pod jedną ze ścian, na wzorzystym dywanie, widzimy, oświetlonych przez skośnie padające z okna światło słoneczne, ludzi zgromadzonych wokół dopiero co ochrzczonej dziewczynki. To Maria Arustamyan, w objęciach swojego taty z mamą dotykającą jej twarzy i ciekawsko przyglądającym się tej scenie chrzestnymi. Moją uwagę zwróciła jednak ostatnia z osób uwieczniona na zdjęciu. To babcia małej Marii, choć stoi tuż obok rodziny, to jest częścią innego świata.
Fot.: Anastasia Taylor-Lind
Jej wzrok podąża gdzieś w bok, poza kadr, otwierając go dla widza, ale wyraz twarzy raczej sugeruje, że nie patrzy na nic konkretnego, jedynie zamyśliła się przez chwilę, może dłuższą niż nam się wydaje. To wrażenie potęguje świeca, która w tym momencie nieuwagi przechyliła się w bok, dodając postaci staruszki wrażenia nieporadności. To jej zadanie, niesienie światła chrystusowego, któremu poświęcić zdołała jedynie mięśnie jednej ręki, a i te zawiodły ją nieco. Całą sobą kobieta wydaje się być “postawiona” w tym miejscu, nie decydująca o niczym, czekająca na dalsze komendy. Czekającą, aż zostanie zluzowana z… czego?
To wszystko domysły, wrażenia z trwającej krócej niż łomot serca chwili, ale jakże są mocne. Naturalnym spostrzeżeniem staje się kontrast między przyodzianą w czerń staruszką z egzotycznym nakryciem głowy, a niczym nie wyróżniającymi się młodymi ludźmi, którzy mogli by być sfotografowanie dziś w każdym z katolickich kościołów wschodnich. To ona, wraz z tradycją już odchodzi, zwalniając miejsce tym młodym, skupionym wokół dziewczynki, która jest ich przyszłością. Jest już poza tym zamieszaniem, nie zainteresowana tak mocno każdym gestem dziecka, nie oddająca mu każdej swej myśli, odchodzi gdzieś w bok, poza kadr ich teraźniejszości.
Niezwykle to zdjęcie na mnie podziałało i zmusiło do powracania do niego i myśli o tej staruszce. Reszta jego bohaterów to dla mnie aktorzy drugoplanowi, opisujący tylko ją, stojącą nieco z tyłu, na uboczu. Sięgnąłem po to zdjęcie i wyciągnąłem je dla siebie z zestawu Anastasii Taylor-Lind, dla mnie będzie znaczyć coś innego niż w dokumencie autorki, opowiadać o zupełnie innej, ludzkiej historii.
Dzięki za podzielenie się tymi refleksjami. Nie przeglądam ostatnio "burna" z powodu braku czasu na tak głębokie refleksje. Chyba muszę tam wrócić.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis! A to zdjęcie wywołuje we mnie bardzo podobne odczucia.
OdpowiedzUsuń