sobota, 21 stycznia 2012

Kiedy stałem się własnym ojcem?

Nie wiem dokładnie kiedy ten przełącznik zmienił swoje położenie i czy miałem jakikolwiek wpływ na to co wskazuje, faktem jest jednak, że do tamtego dnia, czułem się jakbym nadal był licealistą. Pełen werwy, młodzieńczej fantazji, prawie że lekkoduch, patrzyłem na wszystko wkoło z tym dystansem mówiącym: nieważne co miało by się stać, na wszystko mam czas żeby odrobić, naprawić, zapomnieć. I wtedy obudziłem się rano…

Nakładając pastę na szczoteczkę do zębów jeszcze nie wiedziałem, że za chwilę podniosę oczy do lustra i napotkam tam zupełnie obcą twarz. Nie wiem czy szczoteczka zawisła w połowie drogi do ust, ale chciałbym myśleć, że tak właśnie było. Dramatyzm tej chwili wymagałby takiego suspensu, ale naprawdę nie pamiętam. Pamiętam tylko zmęczone oczy mężczyzny patrzącego na mnie z niedowierzaniem i zmartwieniem.

Nagle dogonił mnie mój wiek. Porównywanie siebie do Doriana Greya było by dramatyzowaniem, ale poczułem się jakby rozpadała się iluzja jaką sam sobie podświadomie stworzyłem. Moja twarz nie miała już nic z tamtego młodziutkiego chłopaka z boiska pod naszym blokiem w rodzinnym mieści. Nie chodziło mi nawet o drugi podbródek, zmarszczki czy ogrom siwych włosów, ale o ten ładunek doświadczenia zapisany w każdym porze skóry, odbijający się w dnie oczu, zapisany w ciążących ku dołowi kącikach ust. Z ociąganiem powiedziałem sobie, że czasy mojej młodości już minęły i to chyba znacznie wcześniej, niż zdążyłem to zauważyć.

Chciałbym powiedzieć, że od tego dnia zmieniło się wszystko w moim zachowaniu i mentalności, że zmieniłem się w dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyznę, ale tak nie było. Pod skórą rozpychały się stare przyzwyczajenia, starając się wydostać na zewnątrz, instynkty nabyte przez lata nie rozumiały potrzeby odsunięcia się na bok, nawet gusta były przeciw mnie, zarówno te widoczne na zewnątrz, jak ubraniowe, jak i te nieco bardziej ukryte, rwące uczucia we wszystkie strony. Jakże pogodzić się z tym, że nagle odkryło się swoją dorosłość?

Powinienem się chyba cieszyć, że u mnie nastało to tak późno. To znak, że długo prowadziłem życie na tyle beztroskie, aby na tę przedłużoną młodość nieco sobie zapracować. Czy jednak nie znaczy to, że teraz będę musiał nadganiać? Wcale nie miałem takiej ochoty, leniwe tempo mojego życia bardzo mi odpowiadało. Cóż jednak było począć, rysa na życiu stała się nieusuwalna i coraz częściej powracałem do tej myśli i wspomnienia obcego odbicia w lustrze nad ranem.

To było przeszło rok temu i jakoś tak zdążyło się wtopić w moje życie, a ja zacząłem zauważać kolejne rzeczy, jeszcze bardziej zaskakujące. Zacząłem się zmieniać w mojego ojca.

Od zawsze mówiono o mnie, że mam urodę po rodzinie mojego ojca, że jestem podobny do niego i mojego dziadka, ale ja oczywiście nigdy tych podobieństw nie widziałem. Czasem na imprezach rodzinnych jakaś ciotka, czy kuzyn zapatrywali się we mnie i stwierdzali na głos “Normalnie cały Kazek” i oczy wszystkich zwracały się w moją stronę, po czym rodzina zgodnie kiwała głowami potwierdzając, że tak jest właśnie.

Ostatnio dużo czasu spędzam na drabinie, z pędzlem w ręku, przycinając kawałki listewek, przybijając gwoździe, wiercąc w ścianach. Raz za razem łapię się przy tych pracach na tym, że zachowuję się dokładnie jak mój ojciec. Pogwizduję myśląc nad problemem, wciągam świszcząco powietrze przez zęby kiedy coś sprawia mi trudność, pod nosem sam sobie wydaję komendy kolejnych czynności i potwierdzam wykonanie poprzednich.

Z początku te spostrzeżenia wydawały mi się śmieszne, ale później zacząłem podchodzić do nich nieco bardziej osobiście i nie sposób już było uniknąć myśli o tym, jak bardzo podobny stanę się do mojego rodziciela. Tu należało by wyjaśnić, że nie było lęku w tym myśleniu ani przez chwilę. Miałem to szczęście, wychowywać się w rodzinie, w której nie brakowało nigdy miłości, a ojciec choć bywał surowy, opiekował się mną i moim rodzeństwem z oddaniem. Zawsze mogliśmy być z niego dumni.

Patrząc przez pryzmat naszych czasów i oczekiwań dotyczących człowieka, mój ojciec nie odniósł nigdy żadnego wielkiego sukcesu, choć był niegdyś niezłym piłkarzem, ale ostatnią pamiątkę jego dawnej świetności, szklany puchar, rozbiliśmy z bratem w czasie walki na poduszki. Za to od zawsze był dla mnie wzorem pracowitości, i to nie zmieniło się do dzisiaj, choć sił już dawno nie ma tyle co niegdyś, to dalej daje z siebie 120% każdego kolejnego dnia, aż jesteśmy źli na niego za to, że tak bardzo się eksploatuje.

Więc jeśli zmieniam się w swojego ojca, to wiecie co? Nie mam nic przeciwko.

Tata
fot: Sławomir Okrzesik

2 komentarze:

  1. Przeczytałem Twój wpis miesiąc temu. Pamiętam, że mnie poruszył. Był kompletny. Nie znalazłem słowa komentarza, który nie zabrzmiałby przy nim banalnie. Dzisiaj też nie znajduję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę Ci tego, że masz wokół siebie osoby, do których możesz się upodabniać bez strachu. Ja raczej idę w przeciwną skrajność, byle tylko nie zmienić się w osoby, które ukształtowały mnie na osobę, jaką się stałam.

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger