wtorek, 14 maja 2013

Chce mi się iść...

Lubię prowadzić samochód. Czynność ta sprawia mi sporą przyjemność, choć przez 35 lat swojego życia obywałem się bez umiejętności kierowania pojazdami mechanicznymi. Co się zatem zmieniło? Można powiedzieć, że nowość w moim życiu pojawiła się wraz z potrzebą zawodową i życiową. Szybkie przemieszczanie się przyszło z wygodą, która obezwładnia i przyzwyczaja do pozyskanej swobody, niezależnie od tego jak dużo nas to kosztuje. I nie tylko o koszcie materialnym tutaj piszę.

Szybko okazało się, że choć łatwiej mi zaplanować bycie gdzieś w określonej porze dnia czy tygodnia, to spadła ilość przeczytanych w miesiącu książek. Nic dziwnego skoro głównie w transporcie publicznym miałem te dwie godziny dziennie, aby zanurzyć się w powieść, czy zbiór opowiadań. Co innego było jednak jeszcze bardziej zaskakujące. Mimo pozornej łatwości docierania gdzie chcę, w niektórych miejscach przestałem w ogóle bywać. Nie były one bowiem wcześniej celem mojej podróży, zazwyczaj po prostu znajdowały się na drodze z … do.


Jest jeszcze jeden prawdziwy luksus wynikający z faktu używania samochodu. Nareszcie mam przestrzeń zarezerwowaną tylko dla siebie, bez ścisku, tłoku, bez możliwości posadzenia tyłka na fotelu, bez przykrych niespodzianek zapachowo-wzrokowych. Jednak nie tylko dobre rzeczy wynikają z takiego stanu rzeczy. Już na początku swojego mieszkania we Wrocławiu zauważyłem, że ludzie są tutaj jakoś bardziej otwarci na drugiego człowieka i bardzo mi się to spodobało. Przypadkowe rozmowy w tramwaju, dziwne spotkania na ulicy, tego niestety również się pozbawiłem zamykając się w mojej luksusowej klatce.

Pamiętam, że wielokroć tłumaczyłem, jeszcze w Warszawie, że uwielbiam mieszkać w centrum, że potrzebuję tego ruchu, tłumu, życia wokół mnie niezależnie od pory dnia i nocy. Że nie przeszkadza mi nieustający szum za oknem, a wręcz go potrzebuję.

foto: Sławek Okrzesik

Był taki moment w moim życiu, kiedy rzuciło mnie na Chomiczówkę w Warszawie. Zwykłe mieszkanko w zwykłym sypialnianym bloku, na sypialnianym osiedlu, zamieszkałym raczej przez starszych i dużo starszych ode mnie ludzi. Tak się złożyło że pracowałem również w okolicy, nieco ponad kilometr w linii prostej, w której niestety nie dało się podróżować ponieważ na drodze stało bemowskie lotnisko. I tak dzień w dzień, przez długie pół roku, człapałem wzdłuż betonowej arterii jaką jest ul. Powstańców Śląskich, szarpany wiatrem, który wzdłuż tej ulicy wyganiał z miasta smog. Kiedy wracałem do domu, idąc przez puste osiedle, widząc że mieszkańcy po ciepłych obiadach zasiedli już przed swoimi telewizorami, kolorującymi na niebiesko firany w oknach, czułem jak ogarnia mnie straszliwe zmęczenie. Fizycznie nie wytrzymywałem, padałem na swoje łóżko i zasypiałem o 19-tej, lub o 20-tej. To było straszne.

Wkrótce potem wróciłem jednak do centrum, w pobliże Placu Unii Lubelskiej i naprawdę odżyłem. Znów mogłem pracować, aktywnie odpoczywać, czuć energię płynącą z ruchu, z obecności ludzi, z tego tętna jakie podskórnie pulsuje pod ulicami centrów miast. Nie rozumiałem tego, ale nie przeszkadzało mi to. Tak było i tego trzeba mi się było trzymać. Trochę czasu minęło od tamtych dni, ale przeświadczenie o tym, że przedmieścia nie są dla mnie pozostało i ma się dobrze. Może kiedyś zmęczę się takim życiem i zapragnę czegoś innego? Póki co nie wydaje mi się to jednak prawdopodobne.

Skąd ten cały wywód i wspomnienia? Skąd w ogóle notka na blogu porzuconym od wielu miesięcy? Sprawa jest prostsza niż by się mogło wydawać, znów mnie coś popchnęło ku takim rozmyślaniom. Od niedzieli we Wrocławiu mamy po raz drugi okazję brać udział w Planete+ Doc Film Festival i skrzętnie z tej możliwości korzystam. Jak na razie jestem bardzo zadowolony z wybranych przeze mnie filmów, zwłaszcza zaś z jednej pozycji.

Ludzki wymiar” to duński dokument z 2012 roku, wyreżyserowany przez Andreasa Dalsgaarda. Pokazywany jest on w arcyciekawej sekcji, pod wiele mówiącą nazwą: “Miasto jest nasze”. Podążając za filozofią urbanistyczną duńskiego architekta Jana Gehla i jego “wyznawców”, poznajemy esencję prowadzonej przez niego działalności jaką jest przywrócenie obszarów miejskich pieszemu i rowerzyście, odbierając je wpierw samochodom. Na kilku, znakomicie wybranych przykładach miast, poznajemy nie tylko samą ideę takiej zmiany, ale mamy szansę zobaczyć, jak praktycznie można tego dokonać, że to nie tylko teoretyczna koncepcja, ale również eksperyment, który już powiódł się i sięga po niego coraz więcej metropolii.

Nie będę zdradzał fabuły filmu, bo bardzo zachęcam do jego obejrzenia, ja jednak siedziałem na seansie z rosnącym uczuciem znajomego swędzenia pod skórą. Tak. Tak! Tak!!! Chciało mi się krzyczeć. Ja to wszystko rozumiem i tak właśnie jest! Ludzie instynktownie żyli w społecznościach, które miały pozwalać im na kontakt ze sobą, na przebywanie w swoim towarzystwie, na cieszenie się sobą i ładowanie dzięki innym swoich bateryjek, rozwijania energii do działania i szukania inspiracji! Zatłoczone deptaki, zakręty ścieżek, na których dochodziło do spotkania z innym człowiekiem, zacienione alejki, w którym wypoczywało się od gwaru ciesząc się zimnym płynem i towarzystwem bliźniego. To dlatego stare miasta pociągają nas swoim klimatem, dlatego podwórka nęcą intymnością, po to potrzebne są nam kilometry tras spacerowych, ale nie prowadzące gdzieś tam przed siebie, ale w poprzek i dookoła.

Foto: Sławek Okrzesik

Po wyjściu z kina zachciało mi się iść przed siebie, zamieszkać jeszcze bliżej centrum miasta, popedałować na rowerze, napisać tę notkę choć od miesięcy nie miałem determinacji aby spisać choć jedną ze swoich myśli, a przecież było ich sporo. Życie w próżni nie istnieje dla mnie, z dala od innych ludzi również nie. Myślami wracam do wąskich, wspaniałych uliczek Pueblo Pedrola, po których prowadził mnie Czarek a ja zachwycałem się tym, jak Hiszpanie lubią być blisko siebie.

Wracam moim mili na bloga i wracam do cieszenia się towarzystwem ludzi, tych prawdziwych a nie tylko wirtualnych. Zaglądajcie czasem do mnie.

1 komentarz:

  1. Nigdy nie miałem takiej potrzeby mieszkania blisko ludzi. Wręcz od nich uciekałem kiedy tylko mogłem. Od 8 lat poruszam się głównie samochodem i dopiero teraz zaczynam czuć to co ty.
    Brak kontaktu z otoczeniem zaczyna mnie zabijać.
    Dom-samochód-praca-dom-sen-samochód-praca-trening-kino-dom...
    Nie ma czasu, żeby się zatrzymać, zachwycić, pstryknąć przypadkową klatkę. Z niecierpliwością czekam na kwiecień, kiedy po latach przerwy przesiądę się na rower. Może to coś zmieni.

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger