wtorek, 9 sierpnia 2011

Rozedrgane partytury

Wyskoczyliśmy przez drzwi balkonowe i przez zielony ogródek pognaliśmy w stronę furtki. Krótkie trzaśnięcie zapadającej zapadki i już byliśmy na ulicy, po drugiej jej stronie stał stalowoszary BMW, na pruszkowskich blachach. Dopadliśmy drzwiczek i szarpnęliśmy za klamki. Zwinnym ruchem wskoczyliśmy na nasze fotele, po chwili silnik już wył charakterystycznie, a kółka wyrzucały spod siebie tumany kurzu podczas manewru cofania.

Wpadliśmy na osiedlową dróżkę, z której po kilkudziesięciu metrach, szerokim wirażem wjechaliśmy na główną drogę. Silnik zawył głośniej i szarpnęło do przodu tylko po to, aby kierowca po chwili znów wdusił hamulec i ostro zakręcił kierownicą. Z radosnym wizgiem BMW szarpnęło po raz ostatni i w końcu zatrzymaliśmy się przed dystrybutorem. – Teraz zatankujemy. – powiedział Tomek – A później już tylko szosa przed nami… Hmm, no dobra, nie pamiętam co powiedział Tomek.

Prawda jest taka, że kilka dni wcześniej, umówiłem się z moim szkolnym kolegą, na małą wyprawę w kierunku Kazimierza Dolnego, gdzie odbywał się (wioską partnerską jest Janowiec) Festiwal Filmu i Sztuki “Dwa Brzegi”. Jedną z imprez towarzyszących był wernisaż wystawy fotografii “4 partytury” Janusza Kobylińskiego. Tak się składa, że autor, był naszym wykładowcą w pracowni dokumentu i reportażu, stąd w ogóle pojawił się pomysł naszej małej ucieczki.

Tomek dobrze zna tę trasę, bo przemierza ją dość często, zamiast więc jechać teoretycznie najszybszą drogą, wskoczyliśmy gdzieś na boczne i pognaliśmy wśród pól, trzymając się prawą ręką Wisły. Miło czas nam upływał na pogaduchach, a kilometry nawijały się na koła BeeMki. Wbrew zapowiedziom meteorologów pogoda była bardzo przyjemna, więc uśmiechy z buziek nie znikały.

W planie było przeskoczyć przez Dęblin, ale okazało się, że skręciliśmy w jednym miejscu źle i przyszło nam objechać wokoło całą Szkolę Orląt i jeszcze na dodatek osiedle garnizonowe do niej przylepione. Niby trochę czasu straconego, ale dla mnie była to niespodziewana atrakcja, kiedy przez siatkę obserwować mogłem znajome miejsca mojej służby wojskowej. Oj, niebezpiecznie blisko było, żeby się łezka zakręciła. W końcu udało się wrócić na trasę. W Puławach niebo zachmurzyło się już solidnie, a nim dotarliśmy do Kazimierza, padało już całkiem solidnie. Niemiła niespodzianka.

Trzeba by coś powiedzieć o miejscu, w którym odbywał się wernisaż, bo nie było to centrum Kazimierza Dolnego, tylko dawna osada flisacka Mięćmierz, znajdująca się kilka kilometrów od centrum miasteczka, którego zresztą częścią, urzędowo jest. Mięćmierz to dzisiaj letnisko, jak dowiedzieliśmy się od autostopowicza, którego wzięliśmy w deszczu przed celem naszej podróży. Miejscowi to podobno nawet nie połowa całej populacji, na którą w dużej mierze składają się obecnie artyści wszelkiej maści. Każdy opowie o willi Daniela Olbrychskiego, ale daleko nie na nim kończy się lista znanych nazwisk mieszkańców wioski.

Od centrum Kazimierza do Mięćmierza prowadzi droga niemal polna, czy też bardziej leśna, na której nasz samochód podskakiwał radośnie. W czasie ulew albo roztopów jazda tamtędy musi być zdrowym wyzwaniem. Pewnie zajęło by nam trochę czasu szukanie dokładnego miejsca wernisażu, gdyby nie okazało się, że nasz autostopowicz, zmierza dokładnie w to samo miejsce i w tym samym celu. To się nazywa szczęście! Na dodatek deszcz przestał padać i do Galerii KLIMATY w stodole dotarliśmy już razem z odważnymi promieniami słońca.

Tytułowe “4 partytury” to zdjęcia z większego cyklu, realizowanego przez Janusza Kobylińskiego od 1985 roku, od pleneru Air France w Paryżu, gdzie autor wymyślił swoją unikatową metodę. Zdjęcia, oprawione w wielkie ramy wydruki o wymiarach 160x70xm, łączy jedna wspólna rzecz, wszystkie zostały zrobione w okolicach Mięćmierza, stąd tak doskonale pasowały do klimatycznej galerii i całej wioski.

DRZEWA - Wąwóz
cykl: 4 partytury
foto: © Janusz Kobyliński


 

Autor mówi o powstawaniu tych niezwykłych obrazów tak:

Słyszałem onegdaj opinię znanego muzyka, że najlepsze improwizacje, to te wcześniej przemyślane i precyzyjnie przygotowane. Potem emocje gry live dodają niespodziewanych wibracji. Dokładnie tak samo rodzą się moje PARTYTURY, kompozycje czaso-przestrzeni.
Janusz Kobyliński

Kiedy na komputerowym slide-show oglądałem pozostałe zdjęcia cyklu, a mój wykładowca opowiadał jak powstawały, zrozumiałem jak dużo prawdy jest w jego słowach o zaplanowanej improwizacji. Zresztą zawsze uczył nas, że niezależnie od tematu jakim się zajmujemy, musimy być zawsze gotowi i wiedzieć jakie zdjęcia chcemy zrobić, a przecież wykładał nam teorię fotoreportażu! Jednak prawdziwie dobrym może być tylko ten, który będąc już na miejscu akcji nie tylko zrealizuje swój plan, ale dodatkowo zrobi to dobrze, reagując na to, co w ogniu wydarzeń będzie się dziać. Tryptyk partytur z nowojorskimi mostami jest genialnym przykładem wywiązania się z zadania wzorowo (więcej zdjęć z tego cyklu, w tym wspomniane nowojorskie, można zobaczyć pod adresem: http://www.white-red.eu/scores/).

Oprócz oglądania zdjęć i rozmów o fotografii, wyprawa była dla mnie cudownym relaksem. W czasie wernisażu mogliśmy posłuchać śpiewającej aktorki Teatru rozrywki z Chorzowa Elżbiety Okupskiej, której akompaniował Piotr Pietrzak. Razem z Tomkiem przemiło pogawędziliśmy sobie z innym z naszych wykładowców, Sergiuszem Sachno. Z piwnicznego chłodu wyciągnięto też skrzynki z piwem, ale ja osobiście przyssałem się z wielką przyjemnością do domowego wina autora zdjęć i bardzo miło się nim rozkołysałem. Mniam! Chyba nie tylko za zdjęciami Janusza Kobylińskiego będę się od teraz rozglądał.

Na koniec, kiedy w Stodole odbywał się już kolejny punkt programu Festiwalu, projekcja filmu dokumentalnego “Powrót do Casablanki”, jeszcze z Tomkiem dołączyliśmy do małego, ale bardzo zacnego grona fotografów, członków ZPAF, na ostatnie pogaduszki. Po tym już tylko grzecznie pożegnaliśmy się i uderzyliśmy w drogę powrotną do domu.

Niezwykle miło spędziłem tę sobotę i, patrząc na moje fotograficzne zamiłowania, bardzo pożytecznie. Pozdrawiam wszystkich uczestników i mam szczerą nadzieję zawitać jeszcze do Mięćmierza.

Od lewej: Ja w towarzystwie Idoli: Janusz Kobyliński, Ryszard Karczmarski, Sergiusz Sachno
foto: © Tomasz Truszkowski


4 komentarze:

  1. Ja bym nie straszył potencjalnych odwiedzających Mięćmierz. Wśród tych ośmiu chałup jakoś znajdą sami Galerię bez pomocy miejscowych. A nawet jeśli nie, to mogą zasięgnąć języka w "Karczmie u Kazika", której my nie odwiedziliśmy kierując się snobistycznie na ciepły posiłek do Kazimierza.

    Tomek

    PS. Sławku, dziękuję za kolejne wpaniale zorganizowane wakacje. Doskonały z Ciebie KOwiec!
    Niecierpliwie czekam na przyszły rok.

    OdpowiedzUsuń
  2. No może masz rację z tym trafianiem, ale pamiętasz może skrzyżowanie, na którym wybiera się najmniej oczywistą drogę dalszej podróży? Poza tym nie miałem zamiaru nikogo straszyć :).

    Co do przyszłorocznej wyprawy to zastanawiam się nad jakąś wystawą w Museum of Modern Art... piszesz się?:)

    OdpowiedzUsuń
  3. KOwiec... stare czasy :) teraz to się chyba zwie animator ;)

    Wspaniale, że połączyłeś przyjemne z pożytecznym i podzieliłeś się tym z publiką. A plany na przyszły rok zacne- kciuczę więc za ich spełnienie i liczę na kolejną ciekawą notkę :)

    Pozdrawiam z mojej samotni ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ludzie dzielą się na trzy typy:
    - ci, którzy byli w harcerstwie - trafią
    - ci co nie byli i mają gps - też trafią
    - ci co gubią się nawet pod domem - nie będą próbować.

    A co do przyszłego roku... to Ty jesteś animator ;)

    Tomek (od dziś oficjalnie Max)

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger