czwartek, 5 lipca 2012

Nie zostawiaj mnie Arctowski!

Dokładnie wiem jak to wyglądało. Maurice Lucas spudłował pierwszy rzut wolny. Do drugiego podszedł nieco spokojniej i licznik wskazał 105 – 109 w meczu Philadelphii 76ers z Portland Trail Blazers. Do końca szóstego meczu finałowego zostało tylko 27 sekund. Piłka szybko wprowadzona pod kosz Portland, Julius Erving podaje do Joe Bryanta, ten próbuje rzucać, znakomity blok, ale piłki dopada George McGinnis i kończy rzutem za dwa punkty. 107 – 109, do końca pozostało 18 sekund. Czas. Narada. Sixersi rzucają się jak orły, piłka schwytana przez dwóch graczy, rzut sędziowski.

Mały kocioł przy kole środkowym boiska w końcu piłka idzie w górę, skaczą zawodnicy, piłka dla Philadelphii, znajduje drogę do Juliusa Ervinga ten rzuca, pudło! Jednak zbiórka znów dla Sixers, Lloyd Free za dwa z wyskoku! Pudło!!! Piłka za boiskiem, nadal dla Philadelphii, ale już tylko 5 sekund do końca. Podanie do Georga McGinnisa, ten wychodzi na czystą pozycję, zatrzymanie, wybicie w górę, piłka leci w stronę kosza, pudło! Portland Trail Blazers wygrywa mistrzostwo ligi NBA wynikiem 4-2, choć przegrywało 0-2. Szał radości!

Tak było, wiem bo znam ten mecz, ten niesamowity finał, tych znakomitych zawodników. Jednak wtedy kiedy to się działo pewnie spałem w mój pierwszy dzień na tym świecie i ani ja, ani moi rodzice nie mogliśmy nic wiedzieć o tych dalekich, doniosłych (?) wydarzeniach. Za oknami żywieckiego szpitala było lato, w kraju rządził tzw. drugi rząd Piotra Jaroszewicza, a ja NBA zainteresuję się bliżej dopiero kiedy Portland stanie w walce o mistrzostwo przeciwko Chicago Bulls piętnaście lat później.

Jest taka zabawa towarzyska, aby zachwalać swój rok urodzenia, prezentując jakieś wydarzenia, a później wzdychając mówić coś w stylu: “tak, to był dobry rok”. Zawsze mnie ona bawiła i zbierałem te swoje małe kartki z kalendarza, choć niektóre z nich wcale nie były dobre. Ale inne? Przecież w tamten rok wystartowały Voyager 1 i 2, GDW wydało znakomitego Travellera, a w kinie królowały “pierwsze” Gwiezdne Wojny! Prawdziwie kosmiczny rok! Niestety również wtedy po raz ostatni można było wykupić bilet na osławiony Orient Express, jakbym dostawał pierwszy z wielu znaków, że urodziłem się zbyt późno.

Co mi tam jednak, przecież to wtedy Queen śpiewało “We are the champions”, więc lepiej chwytać się tej dobrej wróżby? W kraju widać było nadchodzącą zmianę, jeszcze kilka lat zostało do czasu Stanu Wojennego, ale przez cenzurę przeszedł w końcu, czekający kilkanaście lat, Człowiek z Marmuru i nawet osobiste zaangażowanie się w sprawę premiera nie mogło już powstrzymać jego powstania. Po raz pierwszy w kinach powiedziano wprost o czasach najcięższego stalinizmu w Polsce, a ludzie stali po bilety w kilometrowych kolejkach, jakich nie widywało się co dzień

Moim równolatkiem jest również Arctowski, a dokładniej Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego. Kiedyś tam, w dzieciństwie, rozpalała moją wyobraźnię, później zapomniana w całym tym dorosłym zabieganiu, wróciła ostatnio z alarmującymi wieściami. Od czasu jej powstania nie była wymieniana w niej instalacja elektryczna, warunki są coraz słabsze i jeśli nie znajdą się pieniądze, przestanie istnieć. Te blisko 3 mln zł rocznie, które Arctowski dostaje na swoje działanie od Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie wystarczą na prace remontowe, a strata tak prestiżowej placówki była by ogromnym nieszczęściem.

No i jeszcze ja! Nie może mnie Arctowski tak tutaj zostawić ze świadomością, że wszystko kiedyś się kończy.

Tak. Miałem niedawno urodziny. Bardzo nie lubię dnia swoich urodzin, ale te były nieco okrąglejsze i wydawało mi się, że trzeba było do tego jakoś nawiązać. Lata umykają, a ja zaczynam to w końcu zauważać. Nie to jednak jest nielubiane przeze mnie w urodzinach, ale to uczucie samotności, które z niewiadomego powodu mnie wtedy ogarnia. To nie jest tak, że nikt o mnie wtedy nie pamięta, zawsze mogę liczyć na najbliższą rodzinę, na grono przyjaciół i znajomych, którzy wiedząc, że nie obchodzę tego dnia w żaden specjalny sposób i tak składają mi życzenia, dostaję nawet prezenty. W tym roku dostałem na przykład całkiem niezłą brykę!

Nie zmienia to jednak we mnie potrzeby odcięcia się od wszystkiego co o samych urodzinach mi przypomina i konieczności przyjmowania życzeń, która to czynność jakoś bardzo mi nie leży. Nigdy w firmach, w których pracowałem nie przyznawałem się do swoich świąt, aby nie być zmuszonym do przynoszenia ciasta i organizowania sztucznego show ze z grubsza nieszczerymi objawami sympatii i pozorami świętowania. Nie. Ten dzień był dla mnie, choć czasem się łamałem, tak jak na mojej 18-tce czy podczas 30-tych urodzin, ale już tego nie chcę, ani dziś, ani póki co w przyszłości.

W tym roku kupiłem butelkę wina, eksperymentalnie bo nie znałem marki, ale hiszpańskie, nietanie, wydawało się niezłym wyborem. Nie było. Siedząc w ciepłej wodzie, otoczony wysoką pianą, krzywiąc się piłem tego kwaśnego potworka, nie znajdując w nim żadnej rozkoszy. Gdzieś obok sączyły się do moich uszu nieziemskie dźwięki debiutanckiego albumu (La Revancha del Tango) zespołu Gotan Project, światło świec pełgało po ścianie, a ja starałem się wyrzucić ze swoich myśli wszystko. Wspomnienie całego tego dnia, ale też wszystkich poprzednich, w których zamęczam sam siebie wbrew zdrowemu rozsądkowi i właściwie całkiem bez sensu.

Zanim jednak położyłem się spać, wziąłem do ręki inny prezent jaki otrzymałem z okazji urodzin. To ilustrowana książeczka autorstwa Suzy Becker, pod tytułem: “To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota”. To kolejny przykład świetnej pozycji, dla której inspiracją stało się posiadanie kota i jego obserwacja, bardzo polecam ją nie tylko kociarzom. Postanowiłem znaleźć w książce jedną myśl, która stanie się dla mnie inspiracją na kolejny rok. Jak wam się podoba ta, którą wybrałem?

Suzy Becker: To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota
Wydawnictwo WAB

Sto lat, sto lat, dla mnie. Choć w sumie wolałbym nieco mniej…

2 komentarze:

  1. no to wbijaj do nas bo widzę że ci morale upadło:)bredzisz jakbyś mial już ze 100lat szczere pozdrowienia Bob :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słuchaj przedmówcy! Dobrze, że tak "bredzisz"! Strasznie lubię czytać Twoje przemyślenia! Myślę, że niejednemu by się przydały chwile do namysłu :)

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger