sobota, 11 sierpnia 2012

Mam na to papier!

Moje studiowanie w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania w Łodzi miało swoje wzloty i upadki, podobnie zresztą jak sama szkoła w tym czasie. Przeszedłem wszystkie kroki, od pierwszej fascynacji aż po kompletne zniechęcenie tym co się dzieje na naszym szkolnym podwórku, ale to opowieść na inną okazję. Moją świadomość o fotografii szkoła wywróciła najpierw do góry nogami a potem mozolnie zaczęła budować od podstaw.

Kiedy starałem się o przyjęcie do szkoły jedynym obszarem moich zainteresowań był reportaż, ale już chyba kiedyś pisałem tutaj tę historię, nie ma sensu się więc powtarzać. Szczególne miejsce w mojej szkolnej edukacji miało dwóch fotografów. Mój wykładowca w pracowni fotografii autorskiej (czasem nazywanej artystyczną) - Piotr Komorowski i drugi z pracowni dokumentu i fotoreportażu – Janusz Kobyliński.

Kiedy we wcześniejszych latach szkoły myślałem o zbliżającym się dyplomie licencjackim, to właśnie te dwie pracownie były zawsze brane pod uwagę. Zanim jednak dotarłem do czwartego roku nauki, uczelnia w niezrozumiały dla mnie sposób pożegnała się z profesorem Kobylińskim i “oszczędziła mi” ciężkiego wyboru.

W moim dyplomie widać jednak wpływ obu pracowni. Nie jest to dokument w prosty sposób, ani nawet do końca zapis socjologiczny, ale korzysta z metod właściwych tym gatunkom. Moja praca dotyczyła mięsa, jego postrzegania przez nas, jego pożądania, ale też pewnego wstydu i obrzydzenia, które od siebie odsuwamy. Poniżej zamieszczę kilka zdjęć, film, oraz krótki wyjątek z opisowej pracy dla tych, którzy chcieli by dowiedzieć się nieco więcej na jej temat.

Przed obroną
prof. Mirosław Araszewski, moja skromna osoba, dr Piotr Komorowski
fot.: Magdalena Lasota

Tak czy inaczej, 3 lipca b.r. przyszło mi stanąć przed komisją, moim promotorem, oraz moimi drogimi koleżankami i kolegami ze szkolnej ławy i przedstawić efekt pracy przygotowanej na ten pierwszy z zawodowych egzaminów, ale również sprawdzian mnie jako artysty. Z radością informuję tych zainteresowanych, którzy jeszcze nie wiedzą, iż obroniłem dyplom licencjacki, zostałem artystą i teraz mam na to papier! He he.

Jak poszło? Było jednak trochę nerwów choć tak luzowałem od początku. Ustawione na statywach zdjęcia zostały dokładnie obejrzane przez komisję, potem wyświetliłem film, który dopełnia moją pracę, a na koniec zostałem przepytany przez kolejnego z fotografów, Sergiusza Sachno, którego miałem przyjemność poznać w czasie zajęć w pracowni fotografii reklamowej. Mój promotor wpadł w ostatniej chwili na pomysł aby wyłączyć w sali większość świateł i moje zdjęcia dodatkowo pogrążyły się w lepkim sosie ciepłego światła, potęgującym jeszcze ich wyraz.

Projekcja filmu
fot.: Magdalena Lasota

Pytania egzaminacyjne
zadaje dr Sergiusz Sachno
fot.: Magdalena Lasota

Kiedy, czekając na ogłoszenie wyników egzaminów, z głośników naszego internetowego radia usłyszeliśmy piosenkę Elektrycznych Gitar “To już jest koniec” zrobiło się lekko ale i trochę smutno. Zostawiliśmy w tej szkole, było nie było, kilka lat swojego życia i niemało wspomnień.

Poniżej przedstawiam fragment mojej pracy licencjackie, kilka wybranych z zestawu zdjęć, oraz film, a właściwie fotocast, uzupełniający pracę.

MIĘSO: POMINIĘCIE

[...] Zdecydowałem się na zjawisko, które szczególnie zainteresowało mnie podczas prac przygotowawczych, a mianowicie szczególny brak świadomości o zależności pomiędzy kawałkiem mięsa kupionym w sklepie, a zwierzęciem, z którego je pozyskano. Choć niemal każda osoba wie dokładnie skąd się bierze kotlet schabowy na naszym talerzu, wygodne i łatwiejsze jest swoiste „pominięcie” tej myśli.

Inaczej niż na południu czy wschodzie Europy, nie sposób u nas zobaczyć obok lodówek łbów pozwalających zidentyfikować zwierzę, z którego pochodzi mięso. Nasze sklepy są coraz bardziej czyste i bezpłciowe, tak aby zalegające chłodnie towary nie nasuwały nieprzyjemnych skojarzeń. Podzielone na niewielkie porcje połacie mięsa, zapakowane na jednorazową tackę i owinięte folią wyglądają schludnie i zachęcająco do kupna. Użyte środki chemiczne pozwalają, aby mięso pozostało dłużej czerwone i smakowite, a nie pokryło się naturalną szarością, która mogła by zniechęcić kupującego. W mediach mówi się o mięsie jako o produkcie końcowym, oznacza się go znakami jakości, segreguje na kategorie, reklamuje logiem  z uśmiechniętymi prosiakami i radosnymi kurczakami, zapraszającymi do skosztowania.

Nie da się jednak całkowicie ukryć tego, z czym naprawdę mamy do czynienia. Ostre narzędzia służące do dzielenia porcji wyzywająco leżą na ogromnych deskach do krojenia i pniakach do rąbania.  Na błyszczących hakach wiszą wołowe łopatki i żeberka, które działają bezbłędnie na wyobraźnię. Jakby tego było mało, na ścianach wiszą wielkie schematyczne rysunki, na których zwierzęta dzielone są liniami na części i każda z nich jest opisywana punkt po punkcie. Trzeba wyjątkowego wysiłku woli, aby odsunąć od siebie niechcianą myśl i patrzeć na ogromne ilości leżącego na stertach mięsa bez ani jednej refleksji, która w tym momencie była by dla nas zbędna.

Niezauważalnym staje się odruchowe dzielenie stworzeń na te, które zjadamy, oraz takie, których zjadać nie zwykliśmy czy też wręcz nie możemy! Nasze domowe pupile, koty, psy, szczury, świnki morskie, są bezpieczne, kochane, mają swoją podmiotowość, której mieć nigdy nie będą zwierzęta hodowlane, tuczone tylko po to, abyśmy mieli co jeść. Co więcej to właśnie dla nich kupujemy specjalnie przygotowane karmy z kawałkami łososia lub kurczaka, to dla nich, warujących przy kuchennym stole, zrzucamy smakowite kąski z krojonego schabu czy łopatki, dopuszczając je do wspólnej uczty. [...]

Już samo fotografowanie przy stoiskach z mięsem jest wyjątkowo trudne, gdyż z jednej strony jest to miejsce prywatne i właściciel może nam zawsze zakazać naszego działania, a z drugiej obecność z aparatem jest podejrzana i ludzie zaczynają się zastanawiać jaki mamy cel w naszych działaniach. Ta nieufność była by doskonale widoczna na wykonanych zdjęciach, dołożyła by sztuczności i napięcia, którego chciałem uniknąć.

Oczywiste stało się więc użycie ukrytej kamery, którą w tym wypadku był mój telefon komórkowy, gdyż przedmiot ten obecnie nie budzi żadnego niepokoju i można w miarę spokojnie operować nim, o ile nie przyjmujemy póz mogących świadczyć o wykonywaniu zdjęcia. [...]

Po przeselekcjonowaniu zdjęć i wybraniu tych, które miały znaleźć się w moim dyplomowym zestawie, przeszły one kolejny etap obróbki w programie graficznym i zyskały delikatną, żółtą dominantę. Z jednej strony wzmocniło to ich wyraz, z drugiej pozwoliło nadać kolekcji w miarę spójny charakter, niemożliwy do uzyskania podczas etapu fotografowania, z powodu ograniczeń technicznych kamery i słabego jej radzenia sobie z różnymi źródłami światła.

Ostatecznie, aby pozbyć się twardych konturów na moich obrazkach, postanowiłem zdjęcia wywołać w formacie 10x15 cm, na błyszczącym papierze, po czym ponownie je zeskanować i dopiero te fotografie powiększyć do rozmiarów 50x70 cm, który będzie docelowym formatem ich prezentowania. Zmiękczenie w ten sposób uzyskane przywodzi na myśl nieco zdjęcie wykonane metodą analogową i jeszcze mocniej podkreśla ich charakter. [...]

Droga od pierwszej idei, pomysłu na cykl fotografii, po gotową pracę była tak bardzo bogata, że nawet teraz, pisząc te ostatnie słowa, mam wrażenie, że dotknąłem zaledwie zewnętrznej powłoki tematu. Za każdą ścieżką otwierały się nowe możliwości, pojawiały aspekty, których jeszcze nie poruszałem. Jednak siedząc przed pustą kartką papieru doszedłem do wniosku, że zmieniłem się przez ten czas i inaczej spoglądam na temat mięsa w naszej kulturze, a to oznacza, że odniosłem w jakimś stopniu sukces.

Byłem zaskakiwany przez swoich rozmówców niechęcią do podnoszenia tematu mięsa, atakowany za wpychanie nosa w nie swoje sprawy, indoktrynowany, w końcu nawet sam zacząłem się zastanawiać nad własną moralnością i tym czy w wieku 35 lat można jeszcze próbować przejść na wegetarianizm. Jak student medycyny, chorowałem na każdą przypadłość o jakiej się uczyłem, jakiej dotykałem.

Ostateczne zawężenie pracy do tematu „pominięcia” niosło ze sobą obietnicę esencjonalnej i efektownej realizacji, nawet metoda na „ukrytą kamerę” powodowała we mnie narastającą ekscytację. Okazało się jednak, że to, co pojawiło się w głowie jako klarowna i czysta idea, jest dla mnie bardzo ciężkie do zamknięcia w ostatecznej formie. Trzykrotnie zmieniałem jej założenia, dokładałem i usuwałem elementy, walczyłem o zrozumienie ludzi, którzy patrząc na to, co im prezentuję rozkładali ramiona nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Obok zdjęć pojawił się film, później ten przekształcił się w fotocast. Temat wił mi się w rękach i wymykał niczym piskorz.

W końcu udało się, ale z pierwotnego założenia, aby w moich obrazkach nie pojawiało się zwierzę w rozpoznawalnej formie, musiałem zrezygnować. Nie było wyjścia, potrzebny był mocny kontrapunkt, aby mój przekaz stał się czytelniejszy.
Pozostało we mnie silne wrażenie, że jesteśmy nierozerwalnie związani z mięsem, jest nam bliskie jak nasze własne ciało, pożądamy go, ale jednocześnie budzi w nas głęboki niepokój, powoduje jakiś wewnętrzny ferment. Często, aby uciec od tych uczuć odcinamy część naszej świadomości, staramy się  nie myśleć o łańcuchu skutek – następstwo i tę metodę przekazujemy dalej. Im bardziej oddalamy się od życia blisko natury, tym mniej potrafimy akceptować siebie i swoje w niej miejsce.

Ja już odrobiłem swoją lekcję i stawiam na świadomy wybór, nie zamierzam jednak prowadzić żadnej krucjaty i na siłę zmuszać innych do podejmowania trudu zrozumienia swoich uczuć i myśli, w tym, mam nadzieję, pomogą moje zdjęcia.

Mięso: Pominięcie, Sławomir Okrzesik
fragment pracy licencjackiej
Wyższa Szkoła Sztuki i Projektowania w Łodzi

Mięso: pominięcie

18 komentarzy:

  1. i co? Jesteś teraz wege?

    Czytałam kiedyś, że takie wyparcie związane z jedzeniem mięsa (jem mięso, nie zwierzę) i odcięcie się już we wczesnym dzieciństwie od kwestii etycznej mięsożerności jako krzywdzenia zwierzęcia (usuwamy ze świadomości fakt, że zwierzę musiało zginąć, abyśmy mogli zaspokoić apetyt) sprawia, że ludzie są bardziej skłonni do agresji w stosunku do innych ludzi. Łatwiej jest spojrzeć na kogoś, do kogo się strzela (np. na wojnie) jak na wroga, a nie jak na człowieka.

    Innymi słowy - wg autora powszechny wegetarianizm przyczyniłby się do pokoju na świecie... Zastanawiam się, czy to nie jest zbyt naciągana teza, ale daje do myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dała mi do myślenia ta teza. Pomyślałem "Ależ to nieprawdziwa teza" ;]

    A jeśli chodzi o to mięcho, na szczęście nie miałem jeszcze akcji z dzieckiem np podając jej rybkę która zostanie skojarzona z Nemo, ciekawa rzecz dopełniająca obserwacji tak poobserwować reakcję dziecka, szczególnie że nie unikamy tematu i wie że je kurkę na ten przykład. Pewnie jeszcze ją najdzie na przemyślenia za czas jakiś. Najwyżej przyjedziesz panie autor ze swoją pracą do nas i będziesz dziecku wykładał;]

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie to jest ciekawe, bo chyba na fali obecnego spojrzenia na temat i czasów kiedy wegetarianizm jest taki widoczny i głośny, większość ludzi moją pracę traktowało jako wegetariański głos w sprawie, a tak nie jest. Chodziło mi i nadal chodzi o prostą świadomość naszej roli i pogodzenie się z nią w ten czy inny sposób. Każdy ma swój własny. Była to tylko głęboka niezgoda na poradzenie sobie z tym poprzez wyparcie części świadomości.

    Wegetarianinem nadal nie jestem, co nie znaczy, że nie miałem takich myśli, czy że miałbym coś przeciwko żeby być.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do tezy o wegetarianizmie przyczyniającym się do pokoju to oczywista bzdura. Tak samo jak bycie miłującym bliźniego chrześcijaninem nie przeszkadzało nikomu w zabijaniu, tak rejony Indii i okolic, nigdy nie były pozbawione agresji i to często wynikającej z ambicji stroniących od spożywania mięsnych posiłków mieszkańców subkontynentu.

    OdpowiedzUsuń
  5. A moje skojarzenia w związku z powyższym w kolejności:
    - Svankmajer
    - o, Wola Park
    - Dżizas, jeśli kiedyś umieszczę swoją pracę magisterską na blogu to będzie ładny obciach.

    Yosar

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurde! Czemu mi wcześniej nie opowiedziałeś o Svanmajerze! "Zamilovane Maso" świetne!

    Znaczy obciachowo że wrzuciłem na bloga :D.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja swojej nigdzie nie wrzucam (ani jednej ani drugiej) - tylu pierdół co się podopisywało, aby zrobić "objętość" nie powinno się publikować :)

    OdpowiedzUsuń
  8. AAAAAAAAAA
    I koniecznie zlikwiduj te cholerne kody :) Ile razy można wpisywać i się pomylić? :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurcze, nie rozumiem :). Przecież te prace nasze szkolne, to oczywiste, że coś na co z perspektywy patrzy się z pobłażliwym uśmiechem. Nie dość, że ruszamy z naszym doświadczeniem i wiedzą do przodu, to jeszcze, jak pisaliście, wymogi techniczne przygotowania i oddania pracy wymuszają na nas dziwne zabiegi.

    Mój promotor, kiedy zacząłem mu opowiadać o tym co też planuję zrobić na mój dyplom i jakie mam z tym trudności, powiedział mi jedno. Sławek, to będzie praca, którą zaliczysz egzamin końcowy w szkole, nie twoje opus magnum. I wyluzowałem. I dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hmm....ale mięsiwo w słoiku od Waszej mamy wpisaliśmy na listę jesiennych priorytetów.Wyobrażenie dorodnej świnki na haku tylko zaostrza apetyt.I pamiętaj,jak kończysz DRUGIE STUDIA obrona staje się tylko formlnością ...

    OdpowiedzUsuń
  11. "Wyobrażenie dorodnej świnki na haku tylko zaostrza apetyt"

    szok ... to właśnie chyba jest to czego nie lubię w mięsożercach najbardziej - braku współczucia dla innej żyjącej istoty ...

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja nie lubię w ludziach zakłamania ....a z czego wegetarianie mają zrobione buty,portfele ? To chyba właśnie jest "pominięcie ".A propos agresji u osób spożywających mięso,czyli tezy postawionej przez cc.Wegetarianie oblewający futra czerwoną farbą...faktycznie,kraina łagodności ! A Camparis...poluzuj trochę kucyk ,bo się za mocno spinasz.

    OdpowiedzUsuń
  13. Portfel mam zrobiony ze starej plandeki, buty z eko-skóry., torebki z filcu, a paski z różnych materiałów.

    W sumie jak czytam Twoje komentarze to wolę być "spiętą" wegetarianką. Zależy mi też na tym, aby moja rodzina zdrowo jadła, dlatego m.in. nie mamy problemów z nadwagą jak obecnie wiele dzieci i dorosłych tuczonych na byle czym.

    Pozdrawiam z Wrocławia :)

    OdpowiedzUsuń
  14. I tak trzymaj Camparis !Twoja rodzina jest zdrowa i w dobrej formie , a ty żyjesz konsekwentnie i świadomie w butach z eko -skóry i z filcową torebką.Jesteś świetna !

    Pozdrawiam z Bielska !

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo proszę o koniec tej przepychanki.

    OdpowiedzUsuń
  16. No widzisz Przyjacielu, nigdy nie wiesz, jak potoczy się dyskusja pod Twoim tekstem. Miało być o pracy dyplomowej, koncepcji autora, interpretacjach a zeszło na polemikę o świńskich skórach, otyłości i zdrowiu dzieci. Czy to źle? Niekoniecznie. Z drugiej strony takie też są prawa netu. Chociaż z własnych obserwacji wiem, że polemika w sieci/tv/gazetach prowadzi do rzyci, nie do konsensusu. Ale cóż poradzisz.
    Ja zaś właśnie chciałem się odnieść do samej koncepcji Twojej pracy i napisać o swoich odczuciach. Dyplomu gratulowałem Ci już, więc nie będę się powtarzał. Oceniać profesjonalnie poziom warsztatowy też mi trudno, bo się po prostu nie znam. Zdjęcia o mięsie pojawiły się zresztą wcześniej i powiem, że podobał mi się ten temat. Brałem to za reportaż, w którym, nota bene, uważam jesteś świetny. Film już trochę mi zgrzytał – momentami za długie sceny, trochę skrzywiłem się na patetyczną muzykę. Ale co ja tam wiem? Dwie ukończone uczelnie nie oznaczają, że mam jakąś wysublimowaną wrażliwość. Poza tym znasz mnie - parę piw i śmieję się z kawałów o dupie, sam przy tym klnąc jak szewc.
    Co do samej koncepcji pominięcia w Twoim ujęciu – OK, rozumiem o co chodziło. Pomijając Twój zamysł i różne interpretacje, jakie pewnie słyszałeś, chciałem napisać, do jakich mnie Twoja praca skłoniła refleksji. Choć może bardziej obudziła własne fobie. Otóż ja się z Tobą zgadzam na swój sposób! Pominięcie zwierząt i kupowanie mięsa jest faktycznie, przepraszam za słowo, przejebane. Dlaczego? Już wyjaśniam swój punkt widzenia, przy okazji tłumaczę własną fobię: żyjemy w świecie, gdzie możemy sobie pozwolić na komfort pójścia do sklepu i kupienia jedzenia (mięsa, chleba, bułki, marchewki). Czasem zastanawiam się, co będzie, jeśli ten świat-układ tąpnie – powiedźmy zacznie się wojna. Żyjąc w ‘symbiozie’ z układem sklep-terminal-karta-talerz-jelita-toaleta będę na straconej pozycji. Zostaną puste jelita, głód, strach (jeszcze sobie ostatnio dolałem oliwy do ognia oglądając film o oblężeniu Leningradu). Moja własna nieumiejętność zdobycia czy przygotowania żywności w sposób, w jaki robili to przez kilka tysięcy lat nasi przodkowie jest właśnie dla mnie tym pominięciem. Komfort, jaki daje nam obecny system żywieniowy pt. kup wszystko 50 m od domu, wyrwał z nas pierwotną prawdę, że żeby żyć i przetrwać, trzeba umieć zabić, oskórować, uwędzić , czy co tam jeszcze. I to mnie od czasu do czasu, szczególnie, kiedy mam kaca, straszy po nocach. To, że komfort dostępu do wszystkiego za plastikowy pieniądz pozwala nam na fanaberie w stylu jedzenia sushi, niejedzenia mięsa, diet proteinowych, truskawek w zimie czy czego tam jeszcze dusza zapragnie. To, że komfort ten może zniknąć zupełnie niezależnie od nas. Obyśmy się w tym komforcie pławili do końca naszych dni. I jeszcze nasze dzieci. I dzieci naszych dzieci też.

    OdpowiedzUsuń
  17. A ja? Powalczę z fobiami, odstawię programy o wielkim głodzie i chyba zapiszę się na kurs rzeźniczy, względnie gotowania, żeby poczuć się bliżej przodków z jaskini, z którymi obecnie łączy mnie jedynie zamiłowanie do gapienia się w świeczki. No, może jeszcze to, że od miesiąca się nie golę!
    Reasumując - pominięcie aspektu umiejętności zdobywania czy wytworzenia żywności w indywidualnym zakresie, np. moim własnym, mąci mój spokój na temat przyszłości. Może trochę częściej, niż to, że na Słońcu skończy się za kilka milionów lat paliwo, niemniej na tyle rzadko, żeby nie zwariować. Jednak ostatnio, na jakimś spotkaniu biznesowym słyszałem odpowiedź cenionego doradcy finansowego na pytanie ‘w co inwestować’. Odpowiedział, że w krowę, kozę i świnię. Śmiałem się z wszystkimi, ale… no właśnie.
    Jak więc widzisz, swoją koncepcją pracy zmusiłeś mnie do minimum wysiłku i własnej interpretacji. Dzisiaj napadła mnie w drodze z pracy do domu. Zapewne nie jest odkrywcza. Jeszcze w szkole lubiłem to robić – brać ‘co poeta miał na myśli’ i przerabiać po swojemu. Mam nadzieję, że fakt ten sprawi Ci co nieco przyjemności.
    P.S.
    Muszę się jeszcze poskarżyć - nie opiłeś ze mną jeszcze dyplomu! Choć racja, to chyba ja powinienem przyjechać z butelkę do Ciebie!

    P.P.S.
    Sorry, za pierwszym razem wrzuciłem komentarz z konta mojej Żony. Nie ma jak wspólnota majątkowa!

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo dziękuję za obszerny komentarz!

    Odniosę się do niego po trochu, zaczynając od muzyki, która zapewne jest patetyczna, ale pojawiła się głównie dlatego, że strasznie mi się podoba, no i jeszcze jegno. Eric Satie był gnostykiem, a sam utwór ma tytuł Gnossienne, wybrałem go dlatego, bo właśnie gnostycy wychodzili z założenia, że przez poznanie, zaś wiedzę w szczególności osiągają zbawienie własnej duszy. To oczywiście ogromne uproszczenie, ale tak bardzo pasowało mi do tematu poznania odrzuconego w mojej pracy, że nie mogłem się powstrzymać, żeby nie użyć właśnie tego utworu.

    Co do tematu łatwości z jaką obecnie nam się żyje to była ona obecna w mojej pracy w dwóch postaciach. Pierwszej to tej odwiecznej potrzeby pewności, że jutro będzie co jeść, że w tym roku nie będziemy umierać z głodu, która jest, co tu kryć, jedną z sił napędowych ludzkości. Druga jest taka, że tego argumentu, którym operowałeś używają, z ogromnym powodzeniem, obie strony. Jedna mówi, że jutro może nie stać nas być na fanaberie i będziemy musieli zrozumieć kim jesteśmy. Druga, że właśnie dziś jest ten czas, jak pewnie nigdy wcześniej, kiedy żywność pochodzenia odzwierzęcego możemy zastąpić tym co sami potrafimy wyprodukować. Jeśli potrafisz jasno określić się po którejś ze stron to zazdroszczę, bo ja nie. Oba argumenty do mnie mocno przemawiają, a miałbym jeszcze kilka swoich i to w obie strony! No i co mi z tego, skoro stoję tu gdzie jestem i cieszę się tylko z tego, że czegoś się o sobie dowiedziałem. Nie. Nie poznałem prawdy ostatecznej.

    W mojej pracy jest więcej na temat tego o czym tu pisaliśmy dzisiaj. Prześledziłem to pożądanie mięsa od Lascoux po supermarkety Billa. Z oczywistych względów, wrzuciłem tu tylko fragmenty.

    Strasznie fajnie, że przeczytałeś moje wypociny. Jeszcze fajnie, że przerobiłeś je na swoje uwagi i o nich tu napisałeś. Nawet nie wiesz jak często mało do powiedzenia mają ludzie, którzy, wydawało by się, temat znają dobrze z obu stron.

    Co do picia... Wujek Chewbacca nie wylewa za kołnierz :).

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger