poniedziałek, 1 lipca 2013

Stary koń czyli wędrówki w przeszłość

Nowy rok, stary temat. Nominacje do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla w kategorii powieść i opowiadanie zostały ogłoszone. Od razu też podniosła się dyskusja o jakości nominacji, tego co się godzi a co nie i co, czego jest przyczyną. Temat naprawdę nienowy, a dla związanych za fandomem chyba już trochę nudny. No bo ileż czasu można to samo? Nominacje mogą się podobać, albo nie. Jedynym co można zrobić to głosować i liczyć na to, że wygrają jednak “nasi” faworyci.

Mnie też nie wszystkie propozycje odpowiadają, postanowiłem być więc lepiej przygotowany niż rok temu, kiedy nie znałem prawie wszystkich nominowanych do nagrody powieści i zaraz po nominacjach zabrać się ostro za czytanie. Okazało się to jednak wcale nie takie łatwe…

Spośród pięciu nominowanych powieści, tylko jedna jest samodzielnym utworem, pozostałe to kontynuacje cykli książkowych. Aż trzy z nich to czwarte tomy cyklu, a jeden jest “zaledwie” tomem trzecim. Przynajmniej dwóch z tych serii nie miałem zamiaru zaczynać czytać, a czy bez tego uda mi się ocenić pretendujący do nagrody tom? Dodatkowo w tym roku sprawa wygląda bardzo ciekawie, ponieważ wszyscy nominowani do nagrody już zostali statuetką popularnego “Zajdla” uhonorowani wcześniej. Łącząc więc oba powyższe fakty, przyjdzie nam uznać po raz kolejny mądrość inż. Mamonia i stwierdzić, że najbardziej lubimy to, co już znamy.

Cóż począć, chwyciłem za to co było najbardziej oczywiste w zestawieniu, co jednak sprawiło mi ogromną przyjemność, bo na “Czarne”, nową książkę Ani Kańtoch miałem wielką ochotę już od pewnego czasu. Oto więc jestem, siedzę w wygodnym krześle, przy stole, na którym paruje ciepła herbata, tuż obok miseczka z sezonowymi owocami do podjadania. Jest pierwsza nad ranem a mój umysł krąży w ślad za słowami, które pochłaniam oczami.

Od samego początku klimat jest gęsty, choć jeszcze jest spokojnie. Wiem, że Ania Kańtoch potrafi być bardzo bezkompromisowa w swoich opowieściach i dalej na pewno będzie ciężej. Tymczasem jednak uciekam za bohaterką myślami ku wakacjom z mojego dzieciństwa. Za sprawą wspomnień jej bohaterów pojawiają się moje, tego dziecięcego, beztroskiego i bogatego w zachwyty odkrywania świata. Mimo, że jest noc, skóra zaczyna pachnieć letnim słońcem, powietrze wkoło nabiera konsystencji miodu i dałbym słowo, że słyszę jednostajny dźwięk pszczelego lotu nad głową. I nagle pojawia się obraz, zapomniany i przed chwilą jeszcze nieistniejący, a nagle zapełniający całą moją świadomość!

Wiecie? Lubię surfując w sieci oglądać strony z projektami architektonicznymi. Nauczyła mnie tego moja przyjaciółka i weszło mi to w zwyczaj. Współczesne projekty zachwycają mnie, łączenie oszałamiającej estetyki z prostą funkcjonalnością wprowadza mnie w euforyczne stany, chciałoby się mieć, mieszkać, być w takich miejscach każdego dnia. Cieszyć się tym otoczeniem stworzonym tylko dla nas. Pośród takich funkcji nowoczesnego mieszkania czy domu najbardziej lubię pomysły na kącik czytelniczy. Często wciśnięty gdzieś pomiędzy inne pomieszczenia, z dużą ilość poduch, na których można siedzieć, z ogromnym oknem jako źródłem światła, no i oczywiście z tymi zgrabnymi regałami zapełnionymi książkami. Moje wspomnienie z dzieciństwa uświadamia mi, że zawsze pragnąłem takiego miejsca. Ba! Ja niegdyś go miałem!

Kiedy jeszcze całą rodziną mieszkaliśmy w domu dziadków, miejscem w nim najbardziej tajemniczym, a też częściowo zakazanym był obszerny strych, który służył za magazyn i trochę graciarnię. To właśnie wkradając się na niego odkrywałem archiwalne roczniki “Świata Młodych” najmłodszego brata mojego ojca, czy kartony pełne książek. “Tygrysy” mojego dziadka, książki historyczne drugiego stryja, książki młodzieżowe, właściwie niewiadomej własności.

Pewnego razu kiedy przeszukiwałem jedno z tych pudeł, w moje ręce trafiła książka, która rozpaliła moje zmysły i częściowo “obwiniam” ją za dorosłe zainteresowania. Wtedy oczywiście nie mogłem jeszcze tego wiedzieć. Niebieska okładka, autor: Tomasz Jurasz i długaśny tytuł “Stary Koń czyli wędrówki ku tajemniczym historiom”.

Aby lepiej zobaczyć co to takiego, zabrałem książkę w kierunku jednego z dość niewysokich okien i usiadłem opierając się plecami o z dawna nieużywany gołębnik, aby po chwili zatonąć w lekturze. Młodzi bohaterowie, tajemnica portretu “babci z wąsami”, wielgachny rebus do rozwikłania, a potem zamki, rycerze, skarby… Tajemnice historii. Macie jakieś pytania? Dopiero nawoływania mojej mamy na obiad, wypędziły mnie ze strychu. Przecież nie wiedziała gdzie jestem i raczej nie pochwaliła by tego, że wszedłem na teren z grubsza dla dzieci zakazany.

Kiedy wróciłem później na strych, przygotowałem się już nieco lepiej. Spośród przeróżnych sprzętów wypełniających to miejsce, wygrzebałem fotel samochodowy i dociągnąłem go do gołębnika. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak dobry punkt przypadkowo obrałem. Cisza i spokój zapewniały znakomite miejsce do czytania, a takie warunki lubiłem najbardziej (moi kuzyni, którzy całymi dniami biegali i krzyczeli po całej okolicy, skarżyli się często mojej mamie, że jestem “jakiś dziki” bo wolę siedzieć sam). Okno zaś zapewniało nie tylko źródło niezbędnego światła, ale też znakomity, wysoko osadzony punkt obserwacyjny, który pozwalał mi się orientować w tym co też dzieje się w najbliższym otoczeniu domu.

Książka skończyła się szybko. Zbyt szybko jeśli byście spytali chuderlawego chłopaka z tamtych czasów, jakim byłem. Po niej jednak przyszły następne, a miejsce na strychu stało się moim standardowym stanowiskiem. Raz jednak w przypływie euforii opowiedziałem o nim kuzynowi i zaprosiłem go do siebie. Moja babcia odkryła gdzie też znikamy na wiele godzin i zrobiła nam straszną burę. Później wracałem tam jeszcze, ale już znacznie rzadziej.

Uśmiecham się do wspomnień nad otwartą stroną “Czarnego”. Uwielbiam takie powroty, tą odradzającą się świadomość tego “skąd” jestem. Podobne uczucie towarzyszyło mi podczas zwiedzania wystawy fotografii Tomasza Tomaszewskiego z cyklu “Rzut beretem” w warszawskim CKW Zamek, ale to już całkiem inna historia.

Teraz idę spać. Książka kusi, ale trzeba odpocząć przed dniem pracy. Do głosowania na "Zajdle” zostało mi jeszcze trochę czasu.

5 komentarzy:

  1. Mówią mi coś babcie z wąsami, nie mówi nic tytuł książki;] W pamięci został tylko fotel samochodowy i te metalowe głowy górala i góralki;] Moje wspomnienia z dzieciństwa są jakieś takie ubogie.

    OdpowiedzUsuń
  2. W książce był jeszcze rebus, zamek krzyżtoporski, i ściana przenosząca dźwięk tak, że można podsłuchiwać ludzi :). Głowy to te płaskorzeźby tak? :) A ćwiczenia z dzieciństwa trzeba ćwiczyć, okazuje się, że są zepchnięte na dno podświadomości.

    OdpowiedzUsuń
  3. W niespodziewanym kierunku ewoluował ten wpis. :)
    Dobrze Cię znowu przeczytać. :)

    Ja jakoś nie mam specjalnych wspomnień z książkami. Kiedyś tylko przy okazji remontu znalazłem "Znaczy Kapitan" i strasznie mi się podobało, więc przeczytałem do połowy. Nie mam pojęcia dlaczego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. i? koniec wpisów? jest 16 września!

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger