niedziela, 23 stycznia 2011

Czas znów wyruszyć w drogę

\Nie wiem jakiej rasy był mały biały piesek, tulący się do nóg swojej pani na peronie Dworca Centralnego w Warszawie. Posadzka zbyt zimna by na niej przysiąść, zmuszała go do dziwacznego przysiadu na tylnych łapkach. Jego pani wpatrzona gdzieś przed siebie, nie zwracała w ogóle uwagi na pupila, a ten drżąc cały, zapewne tylko częściowo z chłodu, rozglądał się niepewnie na boki, nie mogąc znaleźć sobie jednej pozycji. Atakowany feriami nieznanych dźwięków i zapachów, to stawiał czujnie uszy, to kładł je po sobie w strachu. Ludzie przechodzili tam i z powrotem, a on chował się przed nimi to z jednej, to z drugiej strony kolumny z nóg właścicielki.

Stałem wpatrzony w tę sytuację, nieco zmarznięty i nie bardzo wyspany, trzymając w rękach kubek z gorącą herbatą. Plecak, torba na ramię z aparatem fotograficznym i duża teczka z odbitkami zdjęć na szkolne zaliczenia, ciągnęły mnie ku ziemi. Pierwszy łyk płynu rozlał się po moich trzewiach zbawiennym ciepłem, wlewając w serce nieco otuchy i chęci do życia.

Nie, to nieprawda, chęci do życia nie brakowało mi tego dnia. Wyruszałem w podróż, niedługą co prawda, ale zmieniałem otoczenie, a o to w tym wszystkim chodziło.

Od kiedy pamiętam uwielbiałem podróżować i choć z różnych powodów była to zazwyczaj podróż w granicach naszego kraju, to każdy wyjazd był dla mnie prawdziwym świętem. Mój ojciec podróżował w delegacjach po wszystkich zakątkach Polski. Kiedy dorosłem do swoich lat, zaczął zabierać mnie ze sobą, to tu, to tam. Godziny w trasie, pomoc przy jego pracy, głaskanie po głowie przez obcych ludzi, którzy nazywali mnie małym pomocnikiem taty, to wszystko zamieniło się we wspomnienia, którym może brakuje szczegółów, ale które powodują, że uśmiecham się do mojego dzieciństwa.

Będąc nastolatkiem odkryłem fandom fantastyki w naszym kraju, a wraz z nim konwenty, na które zjeżdżali podobni mnie zapaleńcy. Tych kilka wyjazdów w roku było dla mnie prawdziwym świętem, wyrwaniem się z mojego małego miasta, przebyciem drogi, na której końcu czekał inny, atrakcyjny świat. Kilka dni szaleństw, dobrej zabawy i powrót do domu. Konwenty fantastyki przyniosły mi wiele znajomości na terenie kraju, pojawiały się nowe powody do ruszenia w trasę, a ja upajałem się momentami kiedy siedziałem już w środku transportu i dawałem się wieźć w siną dal.

A potem skończyła się szkoła, zaczęła praca i nowe obowiązki i podróże stały się rzadsze. Nadal wybierałem się od czasu do czasu na zloty fanów fantastyki, ale i ten zwyczaj powoli zamierał. Było tak aż do czasu, który zawodowo wspominam szczególnie dobrze, do lat przepracowanych dla spółek internetowych, będących wykonawcami zleceń dla wielkiego koncernu Eastbridge. Jednym z naszych klientów stał się Empik, dla którego przygotowywaliśmy internetową witrynę zakupową połączoną z bazą klientów i zarządzaniem wysyłką. Aby przygotować środowisko pracy i kontrolować właściwość działania naszego oprogramowanie musiałem znów wsiąść w pociąg.

Czasami jednego dnia nie wiedziałem gdzie będę następnego. Pociąg o piątej rano zabierał mnie w stronę Poznania, Katowic czy Gdańska. Kilka godzin wytężonej pracy, krótki spacer i około północy łapałem transport spod Dworca Centralnego do domu. Naprawdę czułem, że żyłem i zastanawiałem się, czy jest możliwe aby ten stan zachować na dłużej. Niestety jak zwykle wszystko co dobre musiało się skończyć, a ja wylądowałem w znacznie mniej przyjemnych okolicznościach, ale to historia na zupełnie inną opowieść.

Od tamtej pory jednak, postanowiłem sobie, że nie mogę ponownie pozwolić, aby to uczucie wolności zniknęło z mojego życia i jeśli tylko mogłem, wsiadałem w pociąg i ruszałem w drogę. Czasami szukałem sobie do takiej podróży pretekstu, innym razem wystarczyła silna potrzeba ruszenia się z miejsca.

Schemat zawsze jest podobny. Najpierw pojawia się dzika, nieokiełznana potrzeba zostawienia mojego domu, pracy, ludzi i zmiany otoczenia, którą w kilka chwil później atakuje zdrowy rozsądek i wątpliwości, które w tandemie starają mi się wybić kiełkujący pomysł z głowy. Czasem to się udaje, częściej jednak nagle odnajduję sam siebie w połowie czynności pakowania walizki, kiedy ciało rozgrzewa się do chorobliwej temperatury a żołądek skręca się ze stresu. Co potrzebuję wziąć, czy czegoś nie zapomniałem, w końcu, czy zdążę na pociąg? Wrzucam swoje graty na plecy i biegnę. Już na peronie uspokajam się i zmieniam.

Nagle wszystkie mięśnie rozluźniają się. Zadziwiająco, czuję jak moje ciało nabiera sił, a dusza wiary w przedsięwzięcie. Żołądek rozwija się z precelka i przestaje przeraźliwie ssać tam na dole. Za to otwierają się moje zmysły, rozwijają się jak płatki kwiatów o poranku. Moje uszy rejestrują każdy dźwięk mocniej i czyściej, znika z nich fałsz powtarzalnej codzienności, białego szumu, który zwykliśmy ignorować. Sprzed moich oczu znika jeden, jasno określony cel, te zaś zaczynają się rozglądać wkoło przesyłając do mózgu obrazy, przetwarzające się od razu w słowa zapisywane na dysku twardym mojej duszy. Czasami ciężko do nich wrócić, ale jestem pewien, że gdzieś tam wszystkie są.

Sama podróż to dla mnie czas wolny, o który tak trudno w ciągu normalnego dnia. Lektura książki, obejrzany film, czasem sen, czy rozmowa ze współpasażerami, zajmują minuty i godziny, które dzielą mnie od celu. Potem jeszcze tylko krok który dzieli mnie od platformy peronu i już jestem innym człowiekiem, w innym świecie. Jak odkrywca schodzący z trapu okrętu zanurzam się w zielonościach, odmiennego od mojego, świata. Świadomość tego, że jeszcze kilka godzin wcześniej byłem w zupełnie innej rzeczywistości, uderza mnie jak obuchem, za każdym kolejnym razem równie mocno i intensywnie. Jestem wolny!

Przede mną ciężki weekend w szkole, ale pokrzepiony gorącą herbatą, stałem na peronie pełen energii i chęci wyruszenia w obiecany, wspaniały świat. Z głośników popłynęły informacje o kursach pociągów i na nasz peron zaczął wtaczać się stalowy kolos, w którym wkrótce znajdę sobie wygodne miejsce na najbliższe godziny. Wyrwana z zadumy kobieta, schyla się po swojego pieska i bierze go na ręce, aby ułatwić sobie wsiadanie do pociągu. Ten wdzięczny za nieoczekiwany objaw uczuć przytula się ufnie do niej i na chwilkę przestaje drżeć. Poprawiam rozłożenie ciężaru bagaży na moich barkach i staję za nimi w kolejce do wagonu.

Uwielbiam podróżować i pewnie nic tego już nie zmieni. Chciałbym któregoś dnia potrafić z podróży zrobić sposób na swoje życie, znaleźć dla siebie metodę, na bycie w ruchu. Chciałbym budzić się każdego dnia nie widząc gdzie zasnę wieczorem. A kiedy już to wszystko osiągnę, chciałbym wiedzieć, że kiedy będę wracał, na peronie przytulę się do kogoś kto mnie kocha i kto stęsknił się za mną, kiedy mnie nie było.

Wagon szarpnął. Ruszyłem.

5 komentarzy:

  1. Hmm, trzeba zlozyc aplikacje na wymarzony etat i skladac skladac skladac az ktos sie zglosi. Moze zglos sie jako tworca i wykonawca projektu "Piekni nadzy ludzie w kazdej miejscowosci swiata"?;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia w podróżowaniu! Zawsze możesz jeździć do swojej mamy na obiadki - jakby nie było to też jest jakaś wycieczka :) Bo we Wrocławiu to niestety musiałbyś gotować :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Poeta? W którym fragmencie?
    Czasami mam takie chwile kiedy nie da się już powiedzieć czegoś prozą i automatycznie chwyta się za kawałek czegoś piszącego i skrobie się jakąś poezję. Wszystkie one lądują oczywiście w szufladzie. Nie chcę straszyć ludzi :/.

    OdpowiedzUsuń
  4. O Boże, tak. Wyjechać. Łapie mnie to mniej więcej raz na miesiąc i w sumie, jak się tak zastanowić, to wyjeżdżam niewiele rzadziej. KOCHAM podróże.

    Ten, sorry za emfazę, ale poruszyłeś mi strunę.

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger