środa, 26 stycznia 2011

Majstrowanie przy pomnikach

Fajnie z perspektywy stycznia brzmi wypowiedzenie na głos słów “w zeszłym roku”. Jednak to właśnie w zeszłym już roku, dokładniej jego końcem, odezwała się do mnie Kasia. Poprosiła o zwrot książki, którą pożyczyła mi kiedyś do czasu – …aż nie będę znów jej potrzebować. W ten sposób “Historia Rzymu” autorstwa profesora nadzwyczajnego UW, Adama Ziółkowskiego, zamieszkała u mnie na półce na kilka lat. Sięgałem po nią za każdym razem, gdy wracałem w swoich lekturach i myślach do mojego ulubionego miejsca i czasu. To niezwykle pomocna lektura i już mi jej brakuje.

Zdarzyło się więc tak, że stałem sobie w pierwszych dniach grudnia, w progu znanej warszawskiej knajpki “Kafefajka” przy ulicy Oboźnej i strzepywałem wytrwale śnieg z ubrania i butów. Kasię zauważyłem szybko, uśmiechała się do mnie machając zza zajmowanego stolika. Kilkanaście minut później, już przy szklankach pachnącego korzeniami i pomarańczą, grzanego wina, oddaliśmy się rozmowom na temat naszej wspólnej pasji… Historii.

Nigdy nie studiowałem historii, choć dawno temu w mojej głowie krążyły myśli o archeologii, nie byłem też w szkole wielkim z niej orłem, ale przyznać muszę, że zawsze ją lubiłem, a przynajmniej wybrane jej fragmenty. Dopiero kiedy zacząłem poznawać ją dla przyjemności, nie zaś na stopnie, okazało się, że jest dla mnie niezwykle fascynująca. Wielokrotnie i przy różnych okazjach mówiłem, że żaden mainstreamowy autor książek i żaden fantasta nie jest w stanie wymyślić tak niesamowitej opowieści, aby przebić te, które zdarzyły się naprawdę.

Czując jak gorący alkohol milutko rozbiera nas od środka, skakaliśmy z jednego tematu na drugi, dochodząc w końcu do wniosku, że historia jest jednak matką wszystkich nauk, przynajmniej tych, które tworzą z nas ludzi. To dzięki niej przecież, nieco bardziej rozumiem to co dzieje się wkoło mnie, znajduję analogie, wytłumaczenie, stojących u podstaw wielkich przemian, ruchów i idei. To dzięki historii jestem odporniejszy na marketingowy bełkot przeróżnych, nieraz mających setki lat, organizacji (pobożne życzenie prawda?). To historia nauczyła mnie, aby życie widzieć w odcieniach szarości a nie w czerni i bieli.

Pamiętam kiedy Magda powiedziała mi, że nie lubi historii i uważa ją za nieprzydatną. Żachnąłem się straszliwie i od razu zabrałem się do tłumaczenia jej skali tej pomyłki. Jako, że sama należy do rodu o dużych historycznych tradycjach, odwołałem się do przeszłości jej rodziny, do dumy z przynależności do linii, której ślady znaleźć można w XVI wiecznych kronikach. Magda jak zwykle życiowa i praktyczna skomentowała to krótko. – Ja nawet nie wiem czy mój hipotetyczny pra pra pra dziadek, z którego powinnam być dumna jest moim hipotetycznym pra pra pra dziadkiem. Może mojej hipotetycznej pra pra pra babci w oko wpadł jakiś przystojny, jurny, hipotetyczny młodzieniec, i spłodziła mojego hipotetycznego pra pra dziadka z nim, kiedy jej hipotetyczny mąż zajmował się tym z czego powinnam być dumna.

Zdurniałem ze szczętem. Oczywiście taka ocena kłóci się z rolą historii w naszym życiu i taka dokładność nie jest kluczowa w odbiorze przeszłości, ale jakże można odmówić jej celności i zdroworozsądkowości? Uwielbiam takie momenty, kiedy nagle zostaję zaskoczony w miejscu, gdzie nie spodziewałem się oporu, postawiony przed potrzebą przemyślenia i przemodelowania moich poglądów, czy fragmentów przekonań. Koniec, końców Magda nie powiedziała niczego, czego już bym nie wiedział i co nie było by oczywiste. Historia jest modelem teoretycznym opartym na mniej lub bardziej szczątkowej wiedzy, dopełnionej domysłami. Co prawda te domysły biorą się z poważnych tradycji akademickich, ale nadal są tylko domysłami. Nie mam racji? Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że większość z nas i tak nie ma pojęcia o szczegółach i bazuje na popularnych przeświadczeniach i niejednokrotnie mitach.

Całkiem niedawno w prasie mogliśmy poczytać o odnalezieniu przez archeologów słynnej Reduty Ordona w Warszawie. Fakt ten jest o tyle zaskakujący, że do tej pory uważano, że znajdowała się ona w nieco innym miejscu, niż ostatecznie stwierdzono. Niby szczegół, ale ilu z nas ma zakodowanych w głowie kilka “oczywistych” faktów na temat samej postaci Juliana Ordona jak i bohaterskiej obrony Warszawy przed Rosjanami we wrześniu 1831 roku? Wbrew nierzadkim przekonaniom (tu winny jest w dużej mierze Mickiewicz i nasz system edukacyjny, który nie łączy ze sobą nauczania różnych przedmiotów w spójną całość) okazuje się, że prócz tego, że to nie Ordon lecz Stefan Garczyński dowodził obroną umocnienia, że nie zginął on bohatersko wysadzając prochy, to jeszcze potrzeba będzie przenieść pamiątkową tablicę informacyjną z rogu ulic Włochowskiej i Mszczonowskiej na ul. Na Bateryjce i zmienić marszrutę szkolnych wycieczek.

Krakowskie muzeum Czartoryskich miało w swoich zbiorach niezwykłą “relikwię narodową” w postaci doczesnych szczątków Jana Kochanowskiego. Czas przeszły jest tu zupełnie na miejscu, bo jak się okazało niedawno, po zbadaniu czaszki, kości należały do kobiety. Naukowcy podejrzewają, że może chodzić o małżonkę mistrza z Czarnolasu. Zastanawiam się “co” teraz ma w swoich zbiorach słynne muzeum?

Ilu Polaków wie, że we wrześniu ‘39 roku staliśmy się celem agresji nie tylko hitlerowskich Niemiec i stalinowskiego Związku Radzieckiego, ale i naszych południowych sąsiadów, Słowaków. A to, że w rok wcześniej korzystając z zaboru Czechosłowacji przez Niemców, Polacy rozwiązali dawny spór graniczny i zajęli Zaolzie, część Śląska Cieszyńskiego? A co wiemy o bitwie na Psim Polu? Uczą jeszcze o niej w szkole? Bo bitwy prawdopodobnie wcale nie było, a jedyny kronikarz, który pisał o niej, Wincenty Kadłubek, zrobił to po to aby zrehabilitować ogromne przewiny Bolesława Krzywoustego przeciwko kodeksowi rycerskiemu (prowadzenie wojny partyzanckiej, szarpanej, przeciwko królowi niemieckiemu Henrykowi V), który obowiązywał w XII wieku w całej Europie. Takich opowieści są setki.

A wiecie, że w starożytności historia nie była jedną z nauk, a raczej traktowana była jak beletrystyka? No i jak tu dziś uwierzyć w te i tak skromne źródła, które z tamtych czasów do nas przetrwały, skoro ubarwiać można było, a czasem nawet należało. Dochodzi do tego polityczne zamówienie na jakie niemal zawsze historię się pisało. Wiadomo, ręki swojego patrona kąsać nie wolno. Szczęśliwym człowiekiem był Gnejusz Juliusz Agrykola, bo gdyby nie to, że jego zięciem został niezwykle uzdolniony Publiusz Korneliusz Tacyt, nie dowiedzielibyśmy się nigdy jakim dzielnym wojownikiem i oddanym mężem Rzymu był ten pierwszy i jakie nieocenione usługi oddał on swojej ojczyźnie w podboju Bretanii i Kaledonii i jak haniebnie został przez złego cesarza Domicjana potraktowany.

Warto więc czy nie warto historią się zajmować? Skoro tak wiele rzeczy jest niepewnych, a niektóre wręcz na pewno są sfałszowane, bądź niedostatecznie poznane? A co z historią najnowszą? To przecież teraz na naszych oczach bezczelnie wmawia nam się, że ktoś był bądź nie był wielbłądem. Tworzony na potrzeby polityczne mit smoleński, mit ostatniego sprawiedliwego męża stanu i jedynego godnego prezydenta III RP, zakłada wprost naszą niepamięć i ignorowanie wszystkiego co przed 10 kwietnia obserwowaliśmy na własne oczy.

Czytałem ledwo wczoraj obszerny fragment książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki pod tytułem “Daleko od Wawelu”, która ukazała się w zeszłym roku nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne. Książka o prezydencie Lechu Kaczyńskim pisana jeszcze przed tragedią z kwietnia 2010, miała służyć jako głos w dyskusji przed planowanymi wyborami prezydenckimi. Postanowiono wydać ją bez zmian, mimo głosów potępiających brak szacunku dla zmarłego i powiem wam, że bardzo się cieszę, że tak się stało, bo sam zaczynałem już wątpić w to co widzę, słyszę i czytam. Okazuje się, że cofnięcie się choćby i o kilka lat wstecz, pozwala znacznie jaśniej, zobaczyć to, co dzieje się obecnie. Dlatego cenię sobie historię, jako nauczycielkę życia, mimo jej oczywistych wad i pułapek.

12 komentarzy:

  1. Nie przepadam za historią przede wszystkim dlatego, że w szkole wtłaczano mi w głowy daty i nazwiska, do których pamięci nigdy nie miałam. No i jako typowy inżynier uważam, że to matematyka jest królową nauk i dzięki niej piszesz na swoim komputerku, a nie dzięki wypocinom z przeszłości (wybacz sarkazm).

    Natomiast z Twojej notki najbardziej spodobał mi się fakt, że macie ulicę Na Bateryjce! Ludzie tam muszą być nieźle doładowani! Mogłabym przy takiej ulicy zamieszkać.

    A Psie Pole? Pozostało jako dzielnica Wrocławia, więc niezależnie czy bitwa się odbyła czy nie, to "Psiak" jest wpisany w historię miasta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, napisałem, że historia jest królową nauk dla mnie. Dopisałem również, że tą, które czynią z nas ludzi. Wątpię, żeby matematyka powodowała, że jesteśmy bardziej ludzcy, chyba że uważasz, że jesteśmy krzemowymi mikroprocesorami, tworzącymi wypociny z przeszłości? :). Nigdy nie podważałem pierwszeństwa matematyki w naszej nauce i rozwoju cywilizacji materialnej.

    Nie chciałbym Cię rozczarować, ale nazwa ulicy "Na Bateryjce" nie pochodzi od maleńkiej baterii, na której ktoś siedzi :). Ulica ta niegdyś nazywała się Bateryjna i prawdopodobnie nawiązywało to do fortów i baterii artyleryjskich, które były na nich zainstalowane. Po 1919 nazwę ulicy zmieniono na obecną, ale nie wiem dlaczego.

    A Psie Pole, myślę, że nazywało się tak wcześniej i zostało ładnie zaadaptowane. Może się mylę, ma ktoś jakieś bliższe dane?

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja jednak polemizowałabym, że to historia czyni z nas ludzi. Czy dlatego, że nie lubię historii i jej nie zgłębiam, jestem mniej człowiekiem od Ciebie? Historia może być pomocna w tzw. budowaniu "mądrości narodów" - ucząc jak unikać błędów z przeszłości w przyszłości. Natomiast na pewno nie definiuje człowieczeństwa! Nie dodawaj tej nauce laurów tylko dlatego, że Ty ją bardzo lubisz! Są nauki, które definiują człowieczeństwo dużo bardziej, jak choćby filozofia czy etyka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, lubię historię i dlatego ją wynoszę. Nie, nie umniejszam nikogo, kto myśli inaczej. Nie, nie sądzę, żebyśmy się na niej uczyli unikać błędów, raczej łatwiej je rozumiemy.
    Wiedziałem, że wypłynie filozofia i etyka, ale dla mnie zawsze filozofia była wypadkową rozwoju ludzkości badanego właśnie przez historyków. Nigdy samą filozofią nie interesowałem się w oderwaniu od ludzi, wydarzeń i czasów.
    Przede wszystkim, nie traktuj mojej wypowiedzi jako ataku na Ciebie, bo tak nie jest. Po raz kolejny podkreślę to co powiedziałem już dwukrotnie. Historia jest DLA MNIE matką nauk :). Tak już jest.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybacz, że napiszę teraz to co piszę, ale historia obecnie jest orężem jednej partii i dla tej partii jest "matką nauk". Zobacz jak się oni wypowiadają i porównaj ich z Balcerowiczem. Kto wnosi więcej do naszego życia?

    OdpowiedzUsuń
  6. Camparis... A fizycy wymyślili bombę atomową... proszę Cię :D

    OdpowiedzUsuń
  7. A Hitler chciał być architektem, i co z tego? Fizycy wynaleźli rozszczepienie atomu i jego zastosowanie, ale bomby użyli politycy (nota bene polityka jest mocno związana z historią, prawda?)

    Niestety historia wnosi mniej do naszego życia niż nauki ścisłe, dlatego nie może być "matką" czy "królową". Takie określenie jest zastrzeżone dla tych najważniejszych nauk.

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest jak kłócenie się o to czy ważniejsze są święta bożego narodzenia czy wielkanoc. Nie powiedziałem tego co powiedziałem o bombie aby coś wygrać, tylko, żeby pokazać Ci, że argument o historii wykorzystywanej przez PiS jest bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dla mnie ma to sens, ponieważ dobitnie pokazuje, że Ci którzy wciągają historię na piedestał, mają problemy z rzeczywistością i niewiele wnoszą do realnego świata. Historia, podobnie jak religia, filozofia, etyka itp., to karma dla duszy. Potrzebna wtedy, kiedy reszta potrzeb jest zaspokojona.

    Możliwe, że nasze postrzeganie problemu jest winą też języka. W polskim nauką może być praktycznie wszystko, nawet to co nauką tak naprawdę nie jest (jak historia czy religia), dla mnie bliższe jest angielskie określenie "science", które świetnie ogranicza słowo "nauka" do tego co jest naprawdę ważne.

    A historia? To fajne bajeczki dla ambitnych i ciekawe scenariusze dla Hollywoodu.

    OdpowiedzUsuń
  10. No i ważniejsza jest Gwiazdka od Wielkanocy :) Mam argumentować?

    OdpowiedzUsuń
  11. Myślę, że się zapędziłaś, ale to dobrze. Tutaj poddaję się i uznaję twoją wyższość, ale aż przebieram nóżkami z niecierpliwości żeby wyciągnąć Twoje własne słowa przeciwko Tobie w przyszłości, bo te tezy, zemszczą się, zobaczysz :D.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja też już kończę temat, choćby dlatego, że rozbawiłeś mnie ogromnie tym stwierdzeniem o przebieraniu nóżkami! Wyobraziłam sobie Ciebie jako wielkiego niemowlaka z Ally McBeal! :)

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger