wtorek, 4 stycznia 2011

Potrzeba mi znów ćwierć wieku

Był kiedyś, w drugiej połowie lat 80’tych, program w polskiej telewizji, którego tytułu nie mogę sobie przypomnieć, choć bardzo się staram. W naszym kraju szło ku lepszemu i jakoś tak otwieraliśmy się powoli na świat. Ideą programu było pokazywanie nowinek, głównie technicznych, ze świata, ale często mówiono też o przeróżnych hobby, pasjach ludzi, które dla obywateli PRLu mogły wydawać się nieosiągalne czy niezrozumiałe. Wspominano o muzyce i filmach akcji, te ostatnie szczególnie utkwiły mi w pamięci, po zajawce niesamowitego “Commando” z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej.

Siedząc przed telewizorem wraz z moim ojcem i stryjkiem, starałem się zrozumieć żywe zainteresowanie najnowszymi samochodami, ich wyglądem i parametrami. Muszę się przyznać, że do dziś nie rozumiem, jak kogoś może to pasjonować. Mnie interesowały bardziej wszelkiego rodzaju zabawki video, od odtwarzaczy po rekordery. Wtedy to w jednym z odcinków programu stało się coś, co niezwykle zadziałało na moją wyobraźnię. Tak mocno, że pamiętam to znakomicie do dziś. Tworzący program przedstawili jedną z najnowszych zabawek zachodniego świata, cyfrowy aparat fotograficzny…

Nie pamiętam ani marki tego cudeńka (choć mam wrażenie, że był to jakiś Sony) ani tym bardziej jego parametrów technicznych, ale sama idea robienia zdjęć, które natychmiast można zobaczyć, skasować, poprawić, opętała mnie całkowicie. Zapał studził tylko komentarz narratora, wyceniający tę zabawkę, która nie mogła jeszcze w żaden sposób konkurować z profesjonalnymi aparatami analogowymi w jakości robienia zdjęć. Cena była bajońska.

Minęło, było nie było, ćwierć wieku i każdy z nas ma dostęp do aparatu cyfrowego. Od tych w telefonach komórkowych, przez proste kompakty po cyfrowe lustrzanki, cyfrowe aparaty fotograficzne są wszędzie, a ja zajmuję się, już nie tylko amatorsko, robieniem zdjęć. Ależ ten czas zasuwa i ile zmienia w naszym życiu.

Tymczasem kilka dni temu, wskazówka na polu rok, znów przesunęła się o jeden stopień i tym samym przekroczyliśmy umowną granicę gdzie coś się kończy i gdzie może rozpocząć się coś zupełnie nowego. Huczne żegnanie starego roku, witanie nowego, sporządzanie listy postanowień, to wszystko jest mi tak odległe, że niemal niezauważalne. Pierwszego stycznia wstałem i poszedłem do pracy, drugiego tak samo. Niby nic się nie zmieniło, a jednak ciężko oszukać siebie samego, bo przecież przesiąka się atmosferą budowaną przez setki ludzi wkoło nas.

Więc i ja miałem chwile zastanowienia nad zeszłym rokiem. Momenty rozpamiętywania wydarzeń i uczuć, które 2010 zostawił. Pamiętam, że zaczął się mroźnie i stresująco. Sesja w szkole dała mi popalić, choć jej efekty były bardziej niż zadowalające. Długie budzenie się ze snu zimowego nieprzyjemnie obciążało wytrzymałość organizmu, rozglądając się więc na lewo i prawo odkryłem squasha i z przyjemnością zacząłem oddawać się przepełnionym wysiłkiem sesjom tej gry. A potem Polska podzieliła się na dwie części, jeszcze bardziej niż wcześniej.

Nie dałem się nabrać na górnolotne przemowy i historyczność chwili, ale i tak zaskoczyła mnie skala hipokryzji i interesowność tzw. elit politycznych, oraz rola kościoła w tym całym bałaganie, który zniechęcił mnie do śledzenia codziennego życia naszego kraju. Choć bajzel nieco ucichł końcem roku, to nadal pod skórą mam ten lęk, co też mogą wymyślić jedni, a ogłosić drudzy, zanim obudzę się rankiem i włączę wiadomości.

Połowa roku to koniec kolejnego roku szkoły i dużego 12 miesięcznego projektu fotograficznego. To również chwila kiedy mój wewnętrzny licznik przekręcił się o kolejne oczko, o czym prócz mnie pamiętała jedna bądź dwie osoby. Osiągnięcie wieku Chrystusowego uświadomiło mi, że kolejny cykl zamknął się za mną bezpowrotnie i choć nie zamierzałem tego rozpamiętywać, to po raz pierwszy w życiu, przy porannej toalecie zacząłem się witać z człowiekiem, który nie jest już młodzieniaszkiem… nawet we własnych myślach.

Gorące wakacje ładowały moje baterie promieniami słonecznymi, wizytami bliskich i podróżami. Zaliczony festiwal filmowy Era Nowe Horyzonty i kilkudniowa wariacka, samotna wyprawa nad Bałtyk zamknęły lato i otworzyły ponownie czas kiedy trzeba było zacząć się starać. Tylko, że z tych starań niewiele wynikało. Porażka w urzędach, aparat fotograficzny zawieszony na kołku i całkowity marazm kiedy należało dużo i ciężko pracować. Baterie życiowe rozładowały się bardzo szybko i zaczęło brakować sił na codzienność.

Kiedy wszelkie rezerwy już się skończyły i nie było na co liczyć wybór był prosty, albo podnieść się za wszelką cenę, albo uznać się za pokonanego. Wyprawa na kolejny festiwal filmowy, zlecenia fotograficzne, próby odzyskania chęci do tworzenia, a w końcu powrót do zarzuconego już niemal całkowicie hobby pozwalały mi powoli znów czuć twardy grunt pod nogami. Z końcem roku postanowiłem nawet nieco “zaryzykować” i otworzyć się na nowych ludzi i choć wyniki eksperymentu były raczej zróżnicowane, to uważam, że warto było.

Rok 2010 nie był dla mnie łatwy, ale mimo to obfitował w wyspy wspaniałych zdarzeń i rozgrzewających od środka nadziei. Życie uczuciowe znalazłem tam gdzie pozostawiłem je na początku roku i w tej stabilizacji, o dziwo, znajduję nieco pociechy, choć czasem brak kogoś w chwilach słabości potrafi naprawdę dać popalić. Na szczęście moi przyjaciele byli przy mnie przez cały ten czas. Mam ich zaledwie kilku, ale są prawdziwym skarbem.

Nie zrobiłem żadnych postanowień na Nowy Rok, ale mam pewne pomysły, które już za chwil kilka zacznę realizować. Mam szczerą nadzieję, wbrew świadomości tego, że granica dzieląca lata jest umowna, że życie pokaże mi tę swoją wspaniałą stronę i może nie dziś, nie jutro, ale za kolejne ćwierć wieku, będę zastanawiał się, jak to się stało, że marzenia o czymś, wydawało by się, nieosiągalnym, stały się rzeczywistością. Czego życzę i wam.

2 komentarze:

  1. I ja nie lubię podsumowań, szczerze mówiąc, denerwują mnie one wszystkie, robione pod koniec roku, w każde urodziny (swoje, dziecka, cioci Gieni) i zwykle sprowadzające się do narzekania. Choć pamiętam, że kiedyś sama kończyłam rok modlitewnym: "oby następny był choć trochę lepszy" (i był).

    Ale to, co tu napisałeś, bardzo mi się podoba, o.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to doskonałe podsumowanie - szczere i nie pozbawione dystansu do siebie samego. Życzę Tobie (i sobie), żebyśmy za te ćwierć wieku 'zastanawiali się, jak to się stało, że...'

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger