niedziela, 14 sierpnia 2011

Sekret porywającej animacji

Columcille (irl. gołąb kościoła) to prawdziwe imię irlandzkiego świętego kościoła katolickiego, Kolumbana zwanego Starszym.Żył w VI wieku naszej ery i dał się poznać jako wielki misjonarz i krzewiciel wiary katolickiej. W Szkocji i północnej Anglii miał założyć osobiście przeszło 50 klasztorów i kościołów, a w Irlandii blisko 40. Miejscem szczególnym, centrum chrystianizacji północnej Anglii miała być wyspa Iona, leżąca u wybrzeży Szkocji. Było to również miejsce, w którym święty dokonał swojego żywota.

Oprócz działań misyjnych, Kolumban namawiał swoich braci – mnichów do studiowania Pisma Świętego, ale również literatury klasycznej. Był też gorącym orędownikiem kopiowania ksiąg, a sama Iona stałą się dzięki temu znana z utalentowanych iluminatorów.

Jedną z jego najważniejszych misji, które założył w Irlandii , było opactwo Kells w hrabstwie Meath, którego ruiny ze słynną okrągłą wieżą, można oglądać do dziś. Miejsce to słynne jest na świecie jednak również z innego zabytku, wspaniale ilustrowanego ewangeliarza, zwanego jako Księga z Kells. To właśnie ona, jest tematem filmu animowanego, o którym chciałbym wam dziś opowiedzieć.

“Tajemnica księgi z Kells” (“The Secret of Kells”) to opowieść o chłopcu imieniem Brendan, wychowującym się w klasztorze w Kells. Jego wuj, opat Cellach opętany jest myślą o swojej powinności obrony ludzi przed dzikimi wikingami, pustoszącymi północ. Jedyny sposób widzi w budowie potężnych murów odgradzających Kells od świata zewnętrznego. Brendan, nigdy nie opuścił miejsca swojego urodzenia, ostrzeżony przez wuja, że świat zewnętrzny jest zbyt niebezpieczny.

"The Secret of Kells"
źródło: http://www.thesecretofkells.com/

Sytuacja zmienia się, kiedy do opactwa przybywa uciekinier ze zniszczonej przez wikingów Iony, iluminator Aidan, wraz ze swoim białym kotem Pangur Banem. Przywozi on ze sobą księgę, która ma być najwspanialszym dziełem rąk ludzkich i przynieść światło w świat mroku. Okazuje się nią być tytułowa księga z Kells, dzieło zapoczątkowane przez samego św. Kolumbana, którego uczniem jest Aidan. To dzięki przybyszowi, Brendan uwalnia się z spod mrocznych wizji swojego wuja i zaczyna dostrzegać w świecie coś więcej niż niebezpieczeństwo.

"Sekret księgi z Kells" przeczekał sporo na swoją kolej, na mojej półce, ale w końcu, korzystając z odwiedzić mojego najmłodszego brata, postanowiłem go obejrzeć. To było jak najpiękniejsza przygoda! Nawet nie wiem kiedy minęło to 75 minut. Przepiękna animacja, która bije na głowy wszystkie nowoczesne wynalazki 3D, prosta, ale jakże krzepiąca opowieść, wspaniała muzyka, to prawdziwa uczta dla zmysłów.

"The Secret of Kells"
źródło: http://www.thesecretofkells.com/

Film przepełniony jest symboliką, zaczarowaną w harmonijne obrazy, wypełnione celtyckimi i średniowiecznymi zdobieniami. Mnóstwo tu odniesień do historii i mitologii. Główny bohater, Brendan nosi imię wielkiego, irlandzkiego świętego podróżnika, jego towarzyszem jest kot Pangur Ban, którego imię pochodzi z poematu irlandzkiego gdzieś z okolic IX wieku, a razem potykają się z potężnym Crom Cruachem, istotą z dawnych wierzeń, która reprezentuje pogańskie zło.

"The Secret of Kells"
źródło: http://www.thesecretofkells.com/

Animacja powstała w kooperacji belgijsko/francusko/irlandzkiej, zaś za jej reżyserię odpowiadają Tomm Moore i Nora Twomey. Przyniosła swoim twórcom wiele prestiżowych nagród, a również nominację do Oskara w 2010 roku. Niestety, jak zwykle w przypadku tej nagrody, niezrozumiałe wydaje się zwycięstwo filmu “Odlot” (“Up”), ale do tego już chyba jesteśmy przyzwyczajeni. Producenci (Les Armateurs) mogą zresztą mówić o pechu, bo była to kolejna, po “Trio z Belleville”, ich szansa na tę nagrodę. Wtedy przegrali z dość nijakim dla mnie “Gdzie jest Nemo”.

Na szczęście od lutego b.r. możemy już w Polsce zakupić DVD z filmem, o którego dystrybucję postarał się Gutek Film. Pewnym minusem może wydawać się brak wersji z polskim dubbingiem na płycie, ale spotkałem się opiniami, że film może być niezbyt atrakcyjny dla małych dzieci. Nie wiem dlaczego tak miało by być, ale fakt jest faktem, że posiadanie wersji filmu tylko z polskimi napisami, nie ułatwi jego odbioru.

The Secret of Kells–trailer

 

Na koniec, chciałbym was wszystkich bardzo zachęcić do znalezienia czasu, na obejrzenie tej magicznej opowieści i zostawiam was z “Piosenką Aisling”, która chodzi mi po głowie już od kilku dni. Mam nadzieję, że zauroczy i was.

Aisling’s Song–The Secret of Kells

9 komentarzy:

  1. Ja przeryczałam połowę filmu, taki był piękny :)
    Dobrze, że nie obejrzałam pieśni Aisling przed seansem, w ogóle nic nie wiedziałam o filmie oprócz rekomendacji znajomem o podobnym guście. Gdy Aisling zaczęła śpiewać, wbiło mnie w kanapę totalnie.
    Jak oni to zrobili??

    Pozdrawiam,
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem mam wrażenie, że przyzwyczajeni do "amerykańskiego" standardu zapominamy o bogactwie Europy, nie tylko w kwestii animacji czy rysunku, ale i poziomu opowieści w ogóle. Pamiętam animacje z dzieciństwa, które przykuwały do telewizora i oglądało się je raz po raz, a potem to wszystko zniknęło. Cieszy to, że jeszcze trafia się na takie cudeńka jak Sekret Księgi z Kells czy Trio z Belleville.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja akurat nic do opowieści spod szyldu Disney czy Disney&Pixar nie mam, lubię też japońskiego Disneya - Miyazakiego, choć dzieli je wiele. Przepaść właściwie :)
    "Walc z Bashirem" - niesamowita opowieść w formie animacji, niby takiej siermiężnej, ale wysmakowanej jednocześnie, do tego elegancko przedstawia psychikę pokiereszowaną dramatem wojny domowej w Libanie. Oklepane, jak się o tym mówi, ale warto obejrzeć. Fajnie dobrana muzyka. Nie wspominasz, więc myślę, że może nie widziałeś ;)
    "Persepolis" - na podstawie komiksu dziewczynki dorastającej w Iranie w czasie obalenia reżimu Szacha. Dojrzewanie a w tle krwawa polityka. Stylistyka czarno-biała, wg. rysunków autorki. Must-see. Jeśliś jeszcze nie miał okazji ;)
    A z Polski - ostatnio oglądaliśmy z Tomaszem "Jeża Jerzego". Pamiętając komiks z punkowej "Mać Pariadki" czy "Produktu" nie spodziewałam się niczego szczególnego, nigdy nie byłam fanką, ale zawiodłam się pozytywnie. Lekka, śmieszna historyjka, styl, który wyjątkowo ładnie wyszedł w animacji, kilka kulturowych smaczków, na imprezce seans się udał :) Lekko i przyjemnie, profesjonalnie i po naszemu, językowo i kulturowo.
    Prawdziwy mindfuck to znowuż japońska surrealistyczna animacja "Cat Soup", którą można obejrzeć online. Słowo "surrealistyczna" w pełni opisuje jej charakter, jeśli dasz się wciągnąć, nie pożałujesz bo jazda jest niezła. Natomiast japoński "Mind Game" to po prostu.. jazda bez trzymanki. Tu scena ucieczki z brzucha walenia: http://youtu.be/Yf1qvAE_epc Ten film trzeba przeżyć, jeśli się lubi animację :) Ja go opisać nie umiem, ale z drugiej strony, nie po to oglądam filmy, żeby je opisywać :)

    Pozdrawiam,
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. "Walc z Baszirem" to doskonała i niesamowita animacja, widziałem kilkukrotnie, w tym raz w kinie na festiwalu, gdzie zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Jednak nigdy chyba dotąd, nie spojrzałem na niego przez pryzmat animacji, dla mnie to genialny, zaangażowany film, porachunki z własnymi demonami człowieka, który przeżył coś, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Wybór animacji jako formy wyrazu był jednym ze sposobów podkreślenia świadomości tego co reżyser chciał zrobić. To jeden z tych filmów, które zobaczyć trzeba, cieszę się, że go wymieniłaś.

    Z "Persepolis" miałem trochę problem, bo jestem ogromnym fanem komiksu, który jest, co oczywiste, znacznie bogatszy. No i można odebrać go nieco bardziej na spokojnie, wolniej, niż film, a taki sposób obcowania z ludzkimi historiami kalibru tego z "Persepolis" najbardziej lubię. Mimo to, oczywiście jest to naprawdę wart polecenia film.

    Hmm, będę musiał natomiast przemyśleć sprawę Jeża, bo po wyjątkowo paskudnych opiniach, film w kinie ominąłem. Może przyjdzie i na niego czas. Natomiast "Cat Soup" jakoś mnie nie ujął, przynajmniej póki co, może w przyszłości?

    Animacja japońska to właściwie temat na całkiem inną notkę, obszerną i niejednoznaczną, bo taka jest anime i manga w Japonii. Uwielbiam Miyazakiego, uwielbiam Keiko Nobumoto (bardzo polecam jego filmy!), jestem fanem wszystkiego co związane z marką Ghost in the Shell.

    Nie chcę też być źle zrozumiany, bo sam oglądam amerykańskie animacje, nie zawsze mnie zachwycają, ale lubię się z nimi zapoznawać. Uważam po prostu, że spłycają nasz świat, starając się jakby zagarnąć animację dla siebie i swojego stylu, a przecież są daleko nie wszystkim co w ten sposób można pokazać.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ostatni akapit: To się nie bez powodu nazywa mainstream ;) No i targetem są głównie dzieci, przy czym nie chodzi tu tylko o samą animację, co raczej o gadżety, sprzedaż których znacznie przewyższa zyski z samego filmu ;) Mamy malutkie dziecko i obawiam się, że niebawem wkroczymy w świat pościeli The Cars i innych piórników z Disney-czymś-tam.

    Nobumoto obczaję, bo przyznam się, że nawet Kowboja nie oglądałam :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Zacznij od Tokyo Godfathers. Odleciany film! Ja zapoznałem się z nim dzięki Lokkyemu, jeśli dobrze pamiętam i jestem mu za niego bardzo wdzięczny :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Orajt :)
    Pamiętaj o moim "Mind Game".

    OdpowiedzUsuń
  8. Na Rynku w trakcie trwania Nowych Horyzontów oglądałam ten film:
    http://www.filmweb.pl/film/Chico+i+Rita-2010-602589
    Mogę polecić (skoro piszesz o animacjach), bo był naprawdę fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No i widziałem i "Mind Game" i "Chico i Rita" dwa bardzo dobre filmy animowane. Dziękuję, za podpowiedzi. Warto było i polecam.

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger