środa, 30 marca 2011

Żyć w “każdym innym kraju”

Czuję jak promienie ciepłego, wiosennego słońca budzą mnie łaskocząc moją twarz. Wyspany i radosny wsuwam stopy w ranne pantofle i witam się z rozkosznie mruczącym kotem, ocierającym się o moje nogi. Później, kiedy pozwalam moim włosom doschnąć po porannym prysznicu, rozkoszuję się smakiem świeżej bułeczki maślanej i kawy zbożowej, spożywanych nad szeroką płachtą porannej gazety, znalezionej pod drzwiami mieszkania. Oczy przemykają po nagłówkach wiadomości, a w sercu rośnie duma.

“Prezydent przecina wstęgę otwierającą kolejną autostradę. Nasz kraj pokryty jest już siecią dróg najwyższej jakości”. “Minister rolnictwa oddaje się do dyspozycji Premiera, do czasu wyjaśnienia sprawy klęski urodzaju w sektorze cukrowniczym”. “Pielęgniarki demonstrują już trzeci tydzień swoje uwielbienie pod budynkami NFZ”.

wtorek, 29 marca 2011

Milion żurawi

Kiedy w piątkowy poranek, 11 marca 2011 włączyłem radio, spodziewałem się kolejnej odsłony dyskusji na temat pogarszającej się sytuacji w Libii. Od tygodnia trwała rządowa ofensywa, która spychała powstańców ku miastu Bengazi. Okazało się jednak, że na świecie zdarzyła się kolejna tragedia. Podwodne trzęsienie ziemi w pobliżu wyspy Honsiu, uderzyło z niesamowitą siłą 9 stopni w skali Richtera. Dziś już wiemy, że było najsilniejszym w historii wysp japońskich i czwartym najsilniejszym na świecie (przynajmniej w ciągu ostatnich 140 lat, od kiedy takie pomiary są wykonywane).

Następstwem trzęsienia była potężna, przeszło dwudziestometrowa fala Tsunami, która uderzyła we wschodnie wybrzeża Japonii. Efektem podwójnego kataklizmu zaś ogromne zniszczenia i liczne pożary, a także głośna awaria w elektrowni atomowej Fukushima I. Wedle opublikowanych 22 marca informacji, zaginęło lub zginęło przeszło 21 000 ludzi, a liczba ta nie została jeszcze ostatecznie potwierdzona.

sobota, 12 marca 2011

Co słonko widziało

Po zeszłorocznym festiwalowaniu filmowym, trochę się przesyciłem i do oglądania filmów podchodziłem z nietypowym dla siebie brakiem entuzjazmu. Era Nowe Horyzonty i American Film Festival, doprawione domowymi sensami i sporadycznymi wyjściami do kina, spowodowały, że listopad i grudzień stały się nieco jałowe pod względem obecności X Muzy w moim życiu. Okazało się oczywiście, że przerwa służyła tylko odetchnięciu i nabraniu nowych sił, bo już od sylwestrowej nocy, wróciłem do tego, co w życiu sprawia mi ogromną przyjemność. Do oglądania filmów.

Nie powiem, zapał był ogromny i użycie tu czasu przeszłego jest nie na miejscu, bo aż do dnia dzisiejszego nie osłabł. Wręcz przeciwnie, po pobieżnym przeglądnięciu w pamięci tego co udało mi się zobaczyć od początku roku, stwierdziłem, że za dużo czasu spędzam w domu i zbyt dużo godzin nocnych zarywam. A nawet kiedy już w końcu z domu wychodzę, to nierzadko trafiam do kinowej sali.

sobota, 5 marca 2011

Czy wystarczy kieszonkowe?

Zazwyczaj długo celebruję zakup książek. Chodzę i przeglądam ulubione działy w księgarni, wracam po wielokroć do tych samych pozycji. Czasem ze smutkiem zauważam, że coś zniknęło z oferty, być może na stałe. Zastanawiam się pięć razy, czasem wyciągam coś z koszyka i odstawiam na półkę. Na koniec tego rytuału zostawiam w księgarni kilkadziesiąt złotych. Niejednokrotnie jest to cena za jedną tylko książkę.

Ostatnio zdarzyło się jednak inaczej. W kilka minut po wejściu do księgarni, stałem już z książką przy kasie i płaciłem za nią, choć wszedłem do środka tylko po to, aby przeczekać czas, który pozostał mi do spotkania z przyjacielem. Co to była za niesamowita książka? Otóż nic wielkiego, kieszonkowe wydanie “Hobbita”, J.R.R. Tolkiena od wydawnictwa Amber, z ilustracjami Alana Lee. Sedno w tym, że półkowa cena wynosiła 15 PLN ZŁ.

Powered by Blogger