- Czy ty wiesz, że Hey będzie miało koncert w warszawskiej Stodole i będą grali swoje stare, rockowe kawałki? – zapytała Magda ze Skypowego okienka, żując kolejną mandarynkę. Whow! Koncert Hey grającego swoje piosenki z lat ostrego brzmienia i początków oszałamiającej (jak na nasz kraj) kariery muzycznej? To trzeba zobaczyć. Już niedługo byliśmy właścicielami dwóch biletów, a Magda szykowała się do wyjazdu do stolicy. To miał być niezapomniany wieczór.
Jeszcze zanim dowiedzieliśmy się czy jest niezapomniany czy nie, okazało się, że na pewno jest mroźny. Uderzyliśmy przed koncertem do znanego Pubu “Zielona Gęś” i posililiśmy się nieco, na wypadek, gdyby trzeba było ciężko pracować łokciami w tłumie. Później jeszcze tylko kontrola przy drzwiach, odwiedziny w szatni i już spokojnie mogliśmy siedzieć na galeryjce popijając piwko i czekając na rozpoczęcie.
W warszawskiej Stodole odbywał się jeden z pięciu koncertów trasy Re_edycje 2010, będącej sposobem na świętowanie ukazania się reedycji pierwszych płyt grupy, uważanych przez fanów rockowego brzmienia kapeli za najlepsze. Płyty "Fire", "Ho!", "?" i "Karma" dostępne znów na rynku obudziły chęć do przypomnienie wspaniałej historii zespołu w latach 1992-1997, przed jej chwilowym zniknięciem ze sceny muzycznej w roku ‘99.
Od tamtej pory upłynęło sporo wody w Wiśle, a zespół pożeglował razem z nią na zupełnie nowe akweny. Ostatnie albumy zespołu “Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” i “RE-MURPED”, będący miksami piosenek z pierwszej z wymienionych płyt, to już zupełnie inne brzmienie i inna energia, daleka od tego czym zachwycali się bywalcy festiwali w Jarocinie.
Z tym większym zainteresowaniem zajęliśmy miejsce wśród rosnącego tłumu oczekującego na rozpoczęcie się koncertu. Zarówno Magda jak i ja mieliśmy spore oczekiwania. Zanim jednak przyszło nam usłyszeć charakterystyczną chrypkę Kasi Nosowskiej, na scenę wkroczył didżejski duet Bueno Bros, który miał wystąpić w ramach supportu.
Ok, ja rozumiem wszystko. Bueno Bros byli autorami kilku remiksów z płyty “RE-MURPED” i są obecnie w bliskiej komitywie z zespołem “Hey”, ale ich muzyka nijak nie pasowała do tego, na co czekałem ja, na co pewnie czekało wielu zgromadzonych na sali fanów. Powiem więcej, nie znajduję w tej muzyce niczego ciekawego dla siebie i czas spędzony na ich występie uważam za kompletnie, tragicznie i bezsensownie stracony. Cześć sali klaskała i wznosiła zachęcające okrzyki, ale wkoło dało się słyszeć też gwizdy dezaprobaty i niezbyt uprzejme prośby o zejście ze sceny. Brak pomysłowości? Może.
Kiedy w końcu dwaj elektroniczni kowboje poszli sobie odetchnąłem z ulgą. Okazało się jednak, że przedwcześnie, bo do zezłoszczonej częściowo publiczności wcale nie wyszedł zespół, na który czekaliśmy. Przerwa przedłużała się, ludzie skandowali nazwę zespołu i imię wokalistki, klaskali, wywoływali na scenę i nic. Po 20 minutach gwizdy były już bardzo częste, a do nich dołączyły okrzyki, których ze względu na przyzwoitość tutaj nie przytoczę. Przyszło nam czekać jeszcze całkiem długo, a kto kiedykolwiek był w Stodole, wie, że sala nie radzi sobie zbytnio z tłumem ludzi i szybko zaczyna być nieco duszno.
W końcu, niemal u progu naszego poddania się, na scenie pojawił się zespół i zaczęło się... Cóż mogę napisać. Nowe aranżacje przebojów były świetne, wybór piosenek, z nielicznymi wyjątkami, musiał zadowolić fanów. Hey nie poszło na łatwiznę serwując tylko największe przeboje (mają ich tak wiele, że nie było by to trudne), ale przeskakując z klimatu na klimat przywoływali zapomniane czasem lekko kompozycje. Scena tonęła w ciemnościach to znów wybuchała kaskadami świateł, proste efekty budowały znakomitą całość, utrzymując zespół przez większość czasu w sugestywnym, sylwetkowym oświetleniu. Tylko sala reagowała jakoś słabiej, niż mógłbym sobie to wyobrazić, czego nie mogłem zrozumieć.
Zrozumienie przyszło później, już po koncercie okazało się, że nie wszyscy mieli podobne do mnie odczucia. Wymieniając pierwsze wrażenia z Magdą dowiedziałem się, że uważa ona, że Nosowska straciła już swoją ostrość, świeżość, drapieżność, którą zawsze imponowała. Ja również zauważyłem, że jej śpiew był inny niż niegdyś, ale składałem to na karb dojrzewania a nie przejrzewania! Tym bardziej wydaje mi się to celne, gdyż obojgu nam bardzo podobało się to jak dorosło brzmiała muzyka w nowych aranżacjach, dodająca do znanych już nam motywów, niegdyś kładących nacisk na coś co nazwałbym “szarpidrutostwem”, tą specyficzną warstwę świadczącą o ogromnej świadomości muzyków. Dla mnie taką samą metamorfozę przeszedł vocal Nosowskiej, ale przecież, nie jestem osobą bardzo muzykalną, ani tym bardziej znającą się na temacie. Czyżbym nie potrafił zauważyć czegoś tak ważnego?
Z koncertu wyszliśmy więc z mieszanymi uczuciami, ale też chyba ze sporą dawką emocji, zwłaszcza tych związanych z myślami o naszej młodości, kiedy bezgranicznie kochaliśmy się w rockowym zespole Hey. Gdzieś tam pozostanie już pewnie zawsze taki, dziki, nieokiełznany, lekko szalony i gotowy na wszystko, mimo, że tak sam zespół jak i my, zmieniliśmy się przez te wszystkie lata. Oj zmieniliśmy.
Oj, zespół duuuuuużo stracił w moich oczach ;)
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że spodziewałam się po Kasi energii z lat początkowych, a tu taka nieprzyjemna niespodzianka. Czyżby była gdzieś granica dla wokalisty rockowego? Po przekroczeniu której lepiej by powiedzieć sobie dość? Dodam jeszcze, że podejrzewam, że utrata głosu przez wokalistkę może być przyczyną zmiany repertuaru. Trochę szkoda ...
Oj, a mnie to zapomnieliście powiedzieć o koncercie?! ;)
OdpowiedzUsuńCo to czekania między zespołami - to smutny polski standard, nawet jak nie trzeba mikrofonów przestawiać itp. to "gwiazdom" nigdy się nie spieszy z wychodzeniem na scenę. Pewnie chodzi o sprzedanie większych ilości piwa w barze. :/
Hey - jak nigdy przedtem - jeszcze bardziej meeeega.
OdpowiedzUsuńNowe aranze sa boskie, chociaz takie Misie to mogliby sobie darowac - ani to dobry numer, ani jakies wspomnienia nie przyszly. - pusto tak.
Nowe piosenki sa o lata swietlne lepsze.
A wokal Nosowskiej jest wyrobiony (w pozytywnym znaczeniu) i szlachetny. Nie drze papy - spiewa. SPIEWA jak nikt inny.
Jeszcze odnosnie supportu. Nie podzielam zdania,z e sie wiekszosci nie podobalo, bo wokol wiekszosc przyjemnie sie kolylasla, konwersujac przy tym ot tak. To podobac sie moze, a moze sie nie podobac, ale zarzucac brak pomyslowosci?? No ej! Tu sie nie zgodze z autorem.
To jest brak otwartosci polskich 'rockowych' fanow - kazdy kocha Pidzame Porno i Kult i na tym sie horyzont konczy. Wydaje mi sie, ze to wlasnie wyobraznia i pewien piomysl wtracil tych biednych dj na scene. Ale co mi tam Hey i tak w swym geniuszu wyprzedza nie tylko szanownego Autora, ale i nas wszystkich.
A na supporty przewaznie patrzy sie z byka i chce sie danie glowne. Ci poradzili sobie calkiem zmyslnie.
Brutal: A widzisz jakoś tak głupio wyszło. Wybacz. Inna sprawa, że jakoś "nie widuję" Cię ostatnio?
OdpowiedzUsuńAnonim: W sumie chętnie bym odpowiedział na komentarz, ale dobrze by było wiedzieć do kogo.