niedziela, 5 grudnia 2010

Tysiąc słów

Wiecie jak to czasami jest, kiedy coś po przyjrzeniu się bliżej, okazuje się być czymś innym niż się wydawało z pewnej oddali? Czasami jest to okropny zawód i powód do złości, ale zdarza się również, że nagle spostrzegamy, po raz kolejny ze zdziwieniem, że świat jest bogatszy niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Tak było z moją fotografią. Szukając sposobu na złożenie się od nowa, znalazłem sobie, w ramach robienia sobie dobrze, studia na kierunku fotografia.

Wracając po latach do szkoły, szedłem z przekonaniem, że co nieco wiem o tym jaki rodzaj fotografii mnie interesuje i czego w niej szukam. Fotoreportaż był dla mnie właściwie sensem istnienia fotografii w ogóle. Oczywiście inne jej dziedziny potrafiły zachwycać i intrygować, ale jednak obiektywność fotografii jako takiej zdawała się predestynować ją szczególnie do wiernego zapisu ludzkiej rzeczywistości.

Mit o obiektywizmie padł jako pierwszy, choć broniłem go zaciekle, wprawiając dziekana wydziału w coraz to lepszy nastrój.

A potem zaczęły pękać kolejne tamy stereotypów i przesądów. Wartki nurt zmieniającej się osobowości zabierał ze sobą po kolei nagromadzone pokłady przekonań i zahamowań, aż w końcu z rosnącą potrzebą “wyjścia na zewnątrz” zaczął się zmieniać gust i sposób wyrażania się. Dość powiedzieć, że mnie samego zaskakiwały zdjęcia jakie wychodziły spod mojej ręki przy leniwej, wydawało by się, obecności świadomości.

Zawłaszczenie 3
cykl: Zawłaszczenie
foto: © Sławomir Okrzesik


Wtedy też pojawił się po raz pierwszy problem z wytłumaczeniem o co chodzi w tej całej mojej fotografii ludziom, z którymi do tej pory chętnie i często o niej rozmawiałem. Dopóki pokazywałem portrety studyjne, czy klasyczny reportaż, wszystko było w porządku, ale już te prace, które powstawały w odpowiedzi na bardziej abstrakcyjne tematy, budziły pewną konsternację. Podobnie było w sytuacji kiedy oceniać przychodziło mi zdjęcia innych fotografów.

Pamiętam  sytuację, kiedy zastałem mojego dobrego kolegę, zajmującego się na co dzień fotografią okolicznościową, głośno wyrażającego swoje zdziwienie faktem, że pewna agencja fotograficzna zbiera tak dużo zamówień na reportaże ślubne, robiąc tak dziwne i suma summarum, nieciekawe zdjęcia! Kiedy zajrzałem mu przez ramię na stronę internetową wspomnianej agencji, lekko mnie zatkało. Jak dla mnie były to znakomite reporterskie zdjęcia! Mocne, wycyzelowane, utrzymane w pięknych kontrastach, czarno-białe. Jeśli miałbym kiedyś robić zdjęcia z imprez rodzinnych, chciałbym robić właśnie takie!

Innym razem, przy barze mojej ulubionej knajpki rozgorzała dyskusja na temat wartości sztuki i to wartości w sensie dosłownym. Wyciągnięty z plecaka kolegi katalog domu aukcyjnego przebiegł z rąk do rąk, rzucono okiem na reprodukcję prac wystawionych na sprzedaż i pewnie wrócono by do zwykłych barowych rozmów, gdyby nie pełne oskarżenia stwierdzenie: – Wy wiecie ile kosztuje na aukcji jedno takie zdjęcie? Ja też potrafię sfotografować sukienkę zawieszoną na drzwiach! To żadna sztuka! Nie wiem za co ci ludzie tyle płacą i za co żąda się takich kwot?!

Fotomontaż
cykl: bez tytułu
foto: © Sławomir Okrzesik


I cóż z tego, że w takich sytuacjach wewnątrz mnie narasta sprzeciw i chęć buntu, skoro nie potrafię jeszcze obronić przed innymi tego co czuję i myślę, oglądając czyjeś prace artystyczne, czy też sam je tworząc. Jest gorzej! Nie potrafię nawet w sposób jasny zwerbalizować tego co powinno zostać powiedziane! Gdyby nie fakt, że w obecności moich szkolnych koleżanek i kolegów, oraz wykładowców, nie mam tego problemu, zacząłbym się zastanawiać, czy za moją “twórczością” cokolwiek stoi? Skąd ten problem na co dzień?

Możliwe, że leży to w moim charakterze. Lubię mieć świadomość, że posiadam wiedzę na jakiś temat. Kiedy tak jest, często moja durna duma reaguje gwałtownie kiedy podważa się w jakiś sposób, to co jest dla mnie oczywiste. Czasem wtedy wdaje się w niepotrzebne dyskusje, czasem pozwalam sobie przełknąć gdzieś w środku falę głupiego zacietrzewienia. Zamykam się wtedy na to co dzieje się obok mnie, by po chwili pokiwać z politowaniem głową nad własną beznadziejnością. “Ech, głupi ty głupi” myślę z uśmiechem. Jednak kiedy wydarzy się podobna sytuacja, pierwszą reakcją znów będzie wyrzut emocji i galopada myśli pragnących przedzierżgnąć się w słowa.

Kilka dni temu bawiłem się znakomicie w towarzystwie moich znajomych, opijając urodziny jednego z nich. Wśród obecnych był również mężczyzna, który zajmuje się zawodowo fotografią. Mając pewne zaległości w szkolnych projektach postanowiłem wykorzystać okazję spotkania w szerszym gronie, do zrobienia kilku portretów do powstającego, zaliczeniowego cyklu. Szybko znalazłem chętnych do pozowania, oraz pomocną dłoń do trzymania lampy, w postaci wspomnianego już przeze mnie fotografa.

Jak zwykle w czasie takiej pracy pod czaszką przelatują mi dziesiątki myśli. Moje wyobrażenia mających powstać zdjęć próbuję przełożyć na język narzędzi, których użyję w czasie pracy. Gdzieś na końcu tej kolejki jest efekt do którego zdążam. Po wybraniu miejsca i ustawieniu pierwszego modela zacząłem tłumaczyć czego od niego oczekuję. Mój “asystent” zaczął pytać szczegółowo o to co chcę osiągnąć i co to będą za zdjęcia, podpowiadać co zrobić z lampą, jak poradzić sobie z nadmiarem światła i zbyt małym pomieszczeniem, a w końcu nawet zadecydował jak rozwiązać jeden z problemów i ochoczo zabrał się do wprowadzania swojego planu w czyn.

Jestem przekonany, że wszystko to zrobił z chęci niesienia pomocy i bez złej woli, ale mały diabełek w środku mnie zaczął podrygiwać wesoło, kłując swoim, rozgrzanym do czerwoności, trójzębem, mój woreczek z żółcią. Kiedy po kolejnych wykonanych klatkach, “asystent” próbował zobaczyć “jak wyszło” moja ochota na fotografowanie zaczęła parować i ulatywać w atmosferę. Szybko dokończyłem pracę i podziękowałem za pomoc. Niestety to fotograficzne wydarzenie, spowodowało, że temat nie skończył się, lecz odżył na nowo po powrocie do świętowania.

Mój kolega po fachu zaczął opowiadać o wykonanych przez siebie sesjach zdjęciowych, wypytywać o moją szkołę, boleć nad niedostatkami w programie nauczania, tłumaczyć jak ważne są godziny w studiu, w końcu zaś zaczął pokazywać mi swoje prace. To były naprawdę solidnie zrobione zdjęcia studyjne, reklamowe, ale też nijak nie przystające do tego czym sam lubię zajmować się najbardziej. Z pewnością zarobić można na nich nieporównywalnie więcej pieniędzy niż na moich zdjęciach, ale też nie były niczym czego nie robiłby kiedyś każdy zawodowy fotograf.

Szczerze powiedziawszy miałem już dość słuchania kolejnych porad i opowieści, których ton wydawał mi się odrobinę protekcjonalny. A może po prostu mój rozmówca chciał mieć pewność, że wszyscy zrozumieją o czym mówi, bo mimo iż zwracał się do mnie, to przecież byliśmy w większym towarzystwie i wszyscy w jakiś sposób uczestniczyli w tej rozmowie. Więc choć diabełka położyłem spać już jakiś czas wcześniej to w końcu przestałem potakiwać głową i zdecydowałem się powiedzieć: “Wiesz, zajmuję się nieco innym rodzajem fotografii”, po czym wpisałem w przeglądarce netbooka stronę internetową z moimi pracami i pokazałem mu jeden z moich ulubionych cykli.

Przeczucie śmierci
cykl: Autoreferencja
foto: © Sławomir Okrzesik


Nie wykluczam, że mogło tylko mi się wydawać, ale zmiana była spora. Stałem się w końcu człowiekiem z aparatem, który jednak wie choć trochę do czego on służy. Nie musiałem niczego tłumaczyć, ten człowiek również znał się na robieniu zdjęć. Automatycznie z trybu imprezowego dyskutowania przeszedł w ciche analizowanie obrazu. To było cholernie przyjemne uczucie. Tymi kilkoma zdjęciami powiedziałem więcej, niż byłbym w stanie, aktywnie perorując w czasie naszej wcześniejszej rozmowy. Obraz okazał się wart więcej niż tysiąc słów.

Dzisiaj naprawdę jeszcze nie wiem co będzie w przyszłości z moją fotografią. Wiem mniej niż rok temu i mniej niż wiedziałem w momencie kiedy decydowałem się na powrót na studia. Nadal uwielbiam reportaż, a zdjęcie, którego bohaterem jest człowiek jest dla mnie ideałem. Dzięki swoim nauczycielom zobaczyłem jednak, że jestem nieskończony gdzieś tam w środku siebie i nie ważne jak głęboko bym sięgał i jak dużo z siebie brał, nigdy nie uda mi się wyczerpać tego co chciałbym powiedzieć i pokazać,

Fotografia stała się narzędziem, ale nie, jak pierwotnie myślałem, do zarabiania pieniędzy, czy nawet opowiadania historii. Stała się narzędziem do poznawania i kształtowania siebie. Cieszę się, że po przyjrzeniu się bliżej, okazała się całkiem czymś innym niż oczekiwałem.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się to. :)
    Tylko następnym razem zacznij od pokazania zdjęć, a może się okaże, że wyjdzie wam rewelacyjna sesja. Swoją drogą, ciekawa jestem, kto to był. I co powiedział o Twoich zdjęciach?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tamta sesja miała być szybka i niezobowiązująca i byliśmy na urodzinach, nie zamierzałem rozmawiać o fotografii, zwłaszcza mojej. A o zdjęciach powiedział bardzo mało. Ot wyszło, że robimy naprawdę różne rzeczy.

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger