wtorek, 7 grudnia 2010

Za karę

Kiedy budzę się sam z siebie rano i czuję, że jestem wyspany, jestem szczęśliwy. Takie chwile bowiem nie zdarzają się często, zazwyczaj raczej walczę z ziewaniem i opadającymi powiekami. Jednak nawet te przyjemne przebudzenia potrafią się przerodzić w poranny horror, kiedy w kilka sekund po odzyskaniu świadomości zdajemy sobie sprawę, że zaspaliśmy… Tak jak ja ostatnio.

Miałem wstać po piątej rano, dzień był zaplanowany, a obowiązki rozłożone tak, aby wszystko co sobie zamierzyłem, udało się zrealizować. Telefon komórkowy, pełniący funkcję budzika, ustawiłem na dwie różne pory, ot tak na wszelki wypadek. Nie dopilnowałem tylko jednej rzeczy. Tego, żeby bateria była na tyle załadowana, aby przetrwała noc.

Uczucie cudownego wyspania zastąpione zostało w mgnieniu oka, bolesną świadomością porażki. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony i dopadłem komórki. Martwa. Drugi zegar wskazuje 10:30… Mocny sen zawdzięczałem świętowaniu poprzedniego dnia i trudnościom z zaśnięciem po północy, kiedy nareszcie dotarłem do domu. Mleko się rozlało, choćbym chciał, części planów nie dało się już uratować.

Za karę, zaraz po śniadaniu, zapakowałem aparat w torbę i wygnałem się na mróz, w miasto. Moje katalogi ze zdjęciami świeciły ostatnio pustkami, a prace na zaliczenia w szkole same się nie zrobią. Dzień zaś na zdjęcia był bardzo odpowiedni. Opady śniegu pokryły Warszawę warstwą białego puchu, spod którego niemal nie widać podłoża. Świąteczne dekoracje zawisły na słupach i budynkach. Na domiar dobrego, święty od fotografów rozwiesił na nieboskłonie dyfuzor o konsystencji śmietany.

Światło rozlewało się leniwie spływając po dachach kamieniczek na bruki starego miasta, po których dzielnie tupałem w poszukiwaniu charakterystycznych elewacji do moich fotomontaży. Zimno, które przez pierwszą godzinę dawało wspaniałe poczucie świeżości i rozbudzenia zaczęło doskwierać coraz bardziej i powoli zacząłem, mimochodem, wybierać uliczki, które, “przypadkiem” prowadziły w stronę przystanku, z którego odjeżdżał autobus w kierunku mojego domu. Jeszcze tylko przebiegłem przez dziedziniec Zamku Królewskiego, zaszedłem w stronę Arkad Kubickiego i już zupełnie nie ukrywając intencji ruszyłem ostro łapać transport do domu.

Jeszcze przed przystankiem, ciągle maszerując, zdjąłem fotograficzny plecak i załadowałem do niego aparat. W głowie przez chwilę pojawiła się myśl, jaką podzielił się ze swoimi czytelnikami Joe McNally. Ten doświadczony fotograf mówił, iż aparat w torbie może znaleźć się dopiero wtedy, kiedy mamy już zupełną pewność, że nie będziemy w stanie zrobić żadnego dobrego zdjęcia. Niestety ta mądrość miała się po raz kolejny sprawdzić, na złość mnie. A jakże!

Czekając już na przystanku, zobaczyłem jak w stronę tramwaju, który właśnie podjechał, maszeruje dwóch umundurowanych na zimowo strażników miejskich. Kiedy weszli do środka, jeden z nich zajął połowę szczeliny drzwi, a drugą zajął jeden z pasażerów. Pasażer wyciągnął książkę z kieszeni, rozłożył ją jedną ręką i zatopił się w czytaniu, mocno pochylając głowę. W tym momencie strażnik miejski odwrócił się w jego stronę i przez ramię zaczął wyczytywać mu literki. Interakcja między tymi ludźmi i ich zatopienie w książce było niesamowite, w sam raz na uliczne zdjęcie, a ja mogłem sobie tylko pluć w brodę i patrzeć, jak kilka sekund później drzwi zamykają się, a odjeżdżający tramwaj zabiera ze sobą mój obrazek.

Jak ja nie cierpię gdy to się dzieje! O tak, zdarzało mi się to już nieraz wcześniej. Pamiętam sytuację kiedy siedząc w ogródku cukierni na Krakowskim Przedmieściu, zajmowałem się zabawianiem mojej towarzyszki, kiedy nagle głos uwiązł mi w gardle. Aparat był głęboko zakopany w torbie, a obok mnie przeszły chodnikiem dwie młode mamy pchając wózki, tzw. spacerówki, w których siedziały ich pociechy. Mamy zajęte rozmową miały twarze zwrócone ku sobie, za to dzieciaki, patrząc przed siebie, z otwartymi w odwiecznym dziecięcymi zdziwieniu buziami, trzymały się za rączki, łącząc tą całą konstrukcję wózków i ludzi w jedną zgrabną całość. Te kadr prześladuje mnie do dziś.

Tak właśnie, te zdjęcia, nie zdjęcia, zostają w nas czasem na długo, może na zawsze? Jeden z moich wykładowców mówi czasem o tzw. fotografii mentalnej, jako o ćwiczeniu naszego patrzenia, kiedy migawkę wciskamy tylko we własnej wyobraźni, wcześniej zamykając w nieistniejącym kadrze zobaczony obraz. Co innego jednak ćwiczenie w patrzeniu, a kadr, który mógłbym zrobić gdybym chwilę dłużej zostawił aparat pod ręką. Myślę, że zdjęcia ze strażnikiem miejskim, nie udało mi się zrobić również za karę, za zaspanie z samego rana.

Powoli rozglądam się za kolejnymi zdjęciami do cyklu o mojej Warszawie, o którym wspominałem jakiś czas temu. Idzie mi dość niesporo, i ciężko mówić o krystalizowaniu się pomysłu. Udało mi się jednak w czasie ostatniego wyjścia zrobić dwie klatki, które chciałbym tu dorzucić. Tak na zachętę.

5 komentarzy:

  1. Wiem co czujesz. Czasem wyobrażam sobie, że warto byłoby mieć taki mini aparacik jako wszczep w gałkę oczną.

    Tyle, że wtedy już pewnie pamięć wzrokowa zaczęłaby w nas zanikać :(

    Czasem tak jest, że widzę coś naprawdę wspaniałego, pochłaniam to wzrokiem, aby zapamiętać na zawsze. Niestety po kilku latach ten obraz mi się zaciera.

    Ostatnio zacząłem bać się śmierci, ponieważ wiem, że gdy umrę - wszystko to czego doświadczyłem - przepadnie.

    Dlatego dobrze mieć dzieci. Możesz im pokazać świat w nadziei, że część z tego co cię urzekło, też pozostawi w nich ślad, wpłynie na kształt ich charakteru.

    Nie umiem robić zdjęć, ale umiem robić dzieci :) Moja żona jest już w ciąży po raz czwarty.

    Pamiętasz jak przed wyjazdem na wakacje życzyłeś mi "płodnego urlopu"? Artykułu dla Ciebie nie napisałem, ale Twoje życzenia przypadkiem tam na górze zostały zrozumiane zbyt dosłownie :)

    Przynajmniej na stare lata będę miał własną grupę RPG/wargamingową/brydżową* ;)

    *niepotrzebne skreślić

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech kolego! :) Moje gratulacje, dla twojej żony, dzieciaków no i dla Ciebie! Widzisz, normalnie czasem nie wiem kiedy się zamknąć :). Bardzo się cieszę waszym szczęściem :). Więcej pomocników do malowania, niż do tej pory widziałem u Ciebie na blogu :). W końcu masz rozległe plany wargamingowe, może będą rodzinne? Mam nadzieję, że przy okazji najbliższego turnieju, oblejemy czymś malutkim, tę radosną nowinę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za życzenia. Na następny turniej przyjdę z piersiówką :)

    OdpowiedzUsuń
  4. byleby to jakas ladna piersiowka byla;] a najlepiej dwie, do pary.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie póki co prześladuje tylko jedno zdjęcie, którego nie zrobiłam. W zeszłym roku, maszerując sobie do metra świętokrzyska zauważyłam młodego chłopaka, który pchał wózek inwalidzki z bardzo pomarszczonym, starszym panem (zakładam, że to był jego dziadek ;). Po chwili, zrównała się z nimi młoda kobieta ze swoim synkiem w wózku spacerowym. Na domiar złego, obaj spojrzeli na siebie w tym samym czasie! Do dzisiaj nie mogę sobie darować, że nie miałam pod ręką aparatu :(

    OdpowiedzUsuń

Powered by Blogger