Dobrze, już dobrze! Ukamienujcie mnie jeśli chcecie, ale ja naprawdę nie znoszę jeździć autobusem wraz ze szkolnymi wycieczkami. Może dlatego, że czas spędzony w komunikacji miejskiej to dla mnie zawsze dogodna chwila na czytanie książek i gazet? Nie ważne, czy siedzę, czy stoję, jest tłok, czy autobus świeci pustkami, zawsze pochylam się nad zadrukowaną stroną, już od momentu wejścia do pojazdu. No, chyba że w autobusie jedzie cała klasa dzieciaków, właśnie…
W moim świecie rozpoczynała się właśnie batalia o baterię artylerii w St.Marcouf, kiedy okazało się, że wojska sprzymierzone będą musiały chwilkę poczekać, nim uda mi się zmienić środek lokomocji. Kilka minut później, już w drugim autobusie, opuściłem z rezygnacją ręce. W tym zgiełku cieniutkich głosików, o skupieniu się nad szczegółowym tekstem, nie było mowy.
Dzieciaki jak zwykle obsiadły ściśle wszystkie fotele jakie można było tylko znaleźć i wrzeszczały do siebie nawzajem, z jednej strony autobusu na drugą. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że te najbliżej mnie, próbowały grać w słówka. Zorientowałem się po tym, że siedząca po lewej dziewczynka z zadartym noskiem, pełnym sprzeciwu głosem powiedziała. – Nie można zadawać zagadek na literę “x”!
– Jest dużo wyrazów na literę “x” – wrzasnął płowowłosy znawca języka polskiego. – Ciekawe jakich?! – nie dawała za wygraną ta z noskiem charakterystycznym jak u Kleopatry. – X-Blaster na przykład! – rzucił Znawca. Wśród uczestników gry zapadła nabożna cisza, jak to zwykle w obliczu niepojętej mądrości i tak wszechstronnej wiedzy.
Cisza skończyła się w dwie sekundy po tym kiedy się zaczęła. Zgromadzeni zdołali widać przetrawić już nowy zasób wiedzy, którym wkrótce zaszokują swoje młodsze rodzeństwo, lub, co bardziej prawdopodobne, rodziców. Gra ruszyła dalej, padło kolejne słowo, kończące się na literkę “a”, przekleństwo polskiej wersji gry w literki, gdzie co drugi wyraz, który musimy wymyślić, właśnie na pierwszą samogłoskę alfabetu będzie się musiał zaczynać.
Padło na chłopczyka z czapką naciągniętą głęboko na oczy i ustami rozchylonymi w wyrazie nieniknącego zdumienia światem. Poruszył się niespokojnie na fotelu i rozejrzał szukając w twarzach kolegów pomocy. – No to proste! “Arkadia”! – rzucił Znawca. Nikt nawet przez chwilę nie zamierzał podważać jego wyboru i tylko Kleopatra, krzywiąc nosek, zamarudziła – Znowu na “a”?
Myślę, że w Słowniku Języka Polskiego nie znajdę słowa X-Blaster, nawet jeśli będę szukał bardzo dokładnie. Gdzieś na granicach pojmowania mojego umysłu potrafię sobie mniej więcej wyobrazić co to mogło by być i skąd Znawca wytrzasnął ten termin. Troszkę lepiej jest z Arkadią, ale, wybaczcie mi cynizm, nie sądzę, żeby młodzieńcowi chodziło o krainę szczęśliwości, a przynajmniej nie w rozumieniu mitycznym. Dużo bardziej pasuje mi tu inna “cudowna” kraina, którą znaleźć można niedaleko ronda Radosława w Warszawie, i która “przypadkiem” nosi tę samą nazwę.
Znam dzieciaki, które książkę czytają tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jest to przykry obowiązek szkolny. Często ich wiedza pochodzi z popkulturowo przemaglowanych faktów, pomieszanych ze sobą i doprawionych niezwykłą myślą fantastyczną, oraz pomalowanych na błyszczące kolory po wierzchu. Ideałem prezentu stają się Bakugany. Tak, ja jeszcze przedwczoraj też nie wiedziałem co to, ale możecie być pewni, że maluchy znają wszystkie fakty dotyczące tych wojowniczych stworów z popularnej kreskówki z Cartoon Network. Zabawki - Bakugany charakteryzują się trzema najważniejszymi cechami. Są brzydkie, tandetne i drogie. Wszystko jasne?
Zanim jednak nakręcę się bardziej, czas się zatrzymać i zastanowić. Czy moje własne neologizmy, kopiowane powiedzonka z cyklu komiksów “Tytus, Romek i A’tomek” Papcia Chmiela, podobnie niepokoiły moich rodziców? A może brak dostępu do nowoczesnych zabawek stał się dla ludzi mojego pokolenia błogosławieństwem? Jeszcze nie dotknęliśmy “przyjemności” zachodu, ale już w szkole, jeszcze bez oficjalnych podręczników, uczyliśmy się prawdziwej historii. Może to, że nudę zabijać mogliśmy bieganiem po podwórku lub czytaniem książek, przewyższa dzisiejsze możliwości audio-video.
Obawiam się jednak, że bardziej prawdopodobne jest to, że po prostu zdążyłem już zramoleć i zaczynam okropnie marudzić, a większość tych dzieciaków z autobusu, za kilka lat będzie zawstydzać mnie swoją wiedzą i szerokimi horyzontami. Czego im, i w sumie sobie też, życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz