niedziela, 7 listopada 2010

Pierwszy znak zaufania

Sprawdzałem w myślach po raz kolejny czy czegoś nie zapomniałem. Rozglądałem się po domu i próbowałem wyobrazić sobie wszelkie możliwe sytuacje, w których będzie mogła brać udział. Tak, chyba wszystko co niezbędne na początek mam, resztę uzupełni się w miarę potrzeb. Jeszcze kilka godzin, po raz kolejny obudziłem zaspany telefon komórkowy, żeby stwierdzić, że czas płynie zbyt wolno. W końcu jest, dostaję telefon, wyjdź po nas. Biegnę.

Pierwsze kroki dość śmiałe, wkracza do mieszkania i z ciekawością je ogląda. Chce znać każdy kąt, znać miejsca, które polubi i wiedzieć, których wolałaby unikać. Ogląda kuchnię i toaletę, warto zapamiętać, myśli sobie. Dość tego, w końcu stwierdza, za mną ciężka podróż a godzina jest wyjątkowo barbarzyńska. Rozgląda się wokoło i w końcu decyduje na miejsce do spania. Odpływa.

Chodzę niby to cichutko, ale staram się, aby pojawiały się dźwięki, które mogły by ją zbudzić i wywabić z miejsca gdzie spokojnie sobie śpi. Przygotowuję śniadanie, zastanawiam się czy będzie jej smakować? Nie znam jeszcze jej gustów. Jestem pełen niepokoju. Czekałem na nią od dawna, ale teraz już tu jest, a ja zaczynam świrować. Spokojnie, na wszystko potrzeba czasu.

Kiedy w końcu wstaje jest bardziej wycofana niż nad ranem. Przemyka między kuchnią i łazienką i zapada ponownie w sen w swojej kryjówce. Chce się schować, odłożyć na później mierzenie się z poznawaniem mnie, to już jej kolejny dom. Pewnie nie wie co ma myśleć. W koło znów nowe osoby, zapachy, dźwięki.

Nikt jej nie chciał przez długi czas, choć ludzie, u których tymczasowo pomieszkiwała, mieli o niej jak najlepsze zdanie. Komplementy o jej charakterze prawili wszyscy. Młodziutka, czarna jak węgiel, uwielbiająca pieszczoty, łagodna, czysta. Miała dla ludzi jedną wadę. Nie miała jednego oczka. Straciła go w wyniku niełatwych przejść swojego dzieciństwa, lekarze dla jej dobra musieli usunąć gałkę oczną. Tak trafiła do ochronki, do ludzi, którzy mogli ją przygarnąć na jakiś czas, ale nie mieli możliwości zachować jej dla siebie. Liczyli, że na takiego pieszczocha szybko znajdzie się chętny. Niestety po roku, nadal nikogo nie było.

Usłyszałem o niej po raz pierwszy kilka miesięcy temu. Dziewczyna, która przygarnęła ją i dała jej kąt w swojej pracowni (w domu ma kocura, okrutnego zazdrośnika i rozbójnika) martwiła się co stanie się zimą. W pracowni przebywała tylko w dni powszednie i ogrzewała ją tylko na tyle, aby móc tam zajmować się swoim rękodzielnictwem. W lecie i ciepłą jesienią to nie problem, ale co będzie zimą?

Moja przyjaciółka wiedziała, że planuję przygarnąć kotkę, wiedziała, że czekam z tym do następnego roku, ale mimo wszystko powiedziała mi o uroczym, czarnym stworzonku i przeprowadziła najskuteczniejszą z możliwych, kampanię reklamową. Efekt jej, kilka tygodni później spał w moim mieszkanku, zakopany w najczarniejszą z dziur, szukając ciszy i spokoju po wielokilometrowej podróży.

Po południu pojawia się już częściej, czasami nawet podchodzi do mnie i daje się pogłaskać. Ogromnie to lubi. Zapomina się w potrzebie pieszczoty nie myśląc o niczym wokół, aż jakiś dźwięk na korytarzu, czy też mój nieprzemyślany ruch, nie wyrwie ją z tego stanu i nie zmusi do ucieczki w bezpieczne miejsce, pod łóżko. Sod tego łóżka obserwuje mnie. Kiedy przechadzam się po mieszkaniu, kiedy sprzątam. Patrzy na mnie kiedy bawię się włochatą kulką, starając się namówić ją do wspólnych harcy. Jest wycofana, ale bardzo chce się dołączyć. Kiedy zostawiam w końcu zabawkę i oddalam się w kierunku kuchni widzę małą, czarną łapkę, która pazurkiem zahacza o włochatego potworka i wciąga go pod łóżko. I tyle go widziałem.

Zauważyłem, że kiedy siedzę (przy komputerze) bądź leżę na łóżku, przychodzi chętniej. Nie mogę wykonywać gwałtownych ruchów, ale za to mogę ją głaskać i drapać. Uwielbia być drapana po główce, zamyka wtedy swoje oczko i nasila koncert-mruczando. Sprawdzam czy pozwoli mi dotknąć swojego brzuszka. Zaaferowana przyjemnością nie zauważa z początku, że moja dłoń pieści delikatnie włoski na klatce piersiowej. W końcu orientuje się i wszystkimi łapkami odsuwa moją dłoń. Robi to delikatnie, choć pazurki są wyciągnięte, a te ma długie i ostre.

W nocy słyszę jej miauczenie. Trochę tęskne, trochę zaczepne. Podnoszę głowę z poduszki, ale ona na ten dźwięk cichnie. Nie odezwie się już tej nocy

Drugiego dnia nie chowa się już na każdy mój ruch, nie ucieka na każdy dźwięk. Czasem jednak nadal płoszą ją rzeczy, do których będzie musiała przywyknąć mieszkając ze mną. Dźwięk pracującej windy, szczekanie Yorka sąsiadów na korytarzu, kiedy ugania się za piłeczką, szum pracującej pralki. Przyzwyczai się. Tymczasem coraz częściej przychodzi domagając się pieszczot. Wskakuje na krzesło i ociera się o mnie jasno dając do zrozumienia czego oczekuje. Potrafi też już domagać się jedzenia, zwłaszcza, że dzisiejsze, przypadło jej do gustu znacznie bardziej niż wczorajsze.

Bez oporów bawi się już też swoją myszką-zabawką. Nie tamtym włochatym potworkiem, on nadal leży gdzieś głęboko pod łóżkiem. Bawi się sama, nie chce mojego towarzystwa, a kiedy próbuję dołączyć, patrzy na mnie dość niepewnie. Jest czujna. Czujność nie sprzyja zabawie.

Czuję, że weszła na mój materac, nie otwieram oczu udając, że nadal śpię. Podchodzi powoli do mojego boku, zapewne teraz przygląda mi się swoim jedynym, złotym oczkiem. W końcu stawia pierwszy krok na moim brzuchu, a później na piersi. Patrzę prosto w jej pyszczek. Obserwujemy się. Kładzie się na mnie i zaczyna mruczeć. Głaszcząc ją delikatnie zasypiam. Cieszę się z tego pierwszego znaku zaufania. Tej nocy będzie jeszcze krążyć po mieszkaniu, ale nad ranem wróci, położy się na mnie, zwinie w kłębek i zaśnie na kilkadziesiąt długich minut.

Na imię ma Wronka.

2 komentarze:

Powered by Blogger